Bundesliga i Jacek Krzynówek: Moja niemiecka tragedia, mam zero nadziei

Mam związane nogi, ręce i język. Nic nie mogę powiedzieć ani zrobić. Żona i córka są w Polsce, a ja w Niemczech, gdzie w ogóle nie mam szans na grę. Męczę się potwornie - mówi 32-letni skrzydłowy VfL Wolfsburg i reprezentacji Polski

Beenhakker: Nie martwię się o przyszłość ?

Robert Błoński: Czy w małej stopie wciąż jest wielka moc?

Jacek Krzynówek: Mam nadzieję, że tak.

Pytam, bo ostatnio kibice rzadko mogli się o tym przekonać.

- I nieprędko będą mieli okazję. Niedawno dostałem nowy model butów. Na treningach strzela mi się w nich całkiem nieźle. Piłka "siedzi" na nodze. Ale moja tragiczna sytuacja w Wolfsburgu nie zmieni się z dnia na dzień. Trwa i trwać będzie. Mam zero nadziei.

Ważne, by "siedziała" w meczach z Czechami i Słowacją.

- Nie wiem, czy w ogóle dostanę powołanie. Ostatni mecz zagrałem z San Marino. W klubie trener Felix Magath w ogóle mnie nie bierze pod uwagę.

Ale Leo Beenhakker twierdzi, że nie widzi lepszego lewego pomocnika od pana.

- Cieszy mnie to. Jest jednym z niewielu, którzy we mnie wierzą. Po wrześniowych meczach ze Słowenią i San Marino zostałem totalnie skrytykowany. Wiadomo, że jak coś nie idzie, to najlepiej zjechać starego.

Przesadza pan.

- Nie. Pisano, że namawiam kolegów, by nie udzielali wywiadów. To bzdura. Sam ostatnio nie istniałem w mediach, bo zmieniłem numer telefonu. Nie wiem, skąd więc ta cała nagonka? Ze Słowenią rzeczywiście zabrakło mi sił po przerwie. Ale żeby od razu pisać, że Krzynówek nie nadaje się do kadry?

A nadaje się?

- Moim zdaniem tak.

Forma będzie potrzebna 11 i 15 października z Czechami i Słowacją. Zdaje pan sobie sprawę, że to mogą być mecze o posadę Leo Beenhakkera?

- Ktoś dał selekcjonerowi ultimatum?

Nie. Ale dwa remisy lub dwie porażki mogą oznaczać koniec Holendra.

- Przed meczem z Portugalią dwa lata temu było podobnie i potem wszyscy widzieli, jak chłopcy zagrali. Nie gramy o posadę trenera. Zagramy dla reprezentacji i kibiców. Chcemy wygrać oba mecze.

Jak pan odbiera nieznośną atmosferę wokół kadry?

- Mamy to wszystko gdzieś. Docierają do nas wypowiedzi, ale mamy takie warunki, by się nimi nie przejmować. Mnie jednym uchem wpada, drugim wypada.

Żadnej refleksji?

- Żadnej. Wiem tylko, że trener pozwał menedżera Osucha do sądu. Nawiasem mówiąc, tego menedżera w życiu na zgrupowaniu kadry nie widziałem, więc skąd on to wszystko wie, co mówi? Rzuca bezpodstawne oskarżenia.

Dlaczego jest taka podła otoczka wokół drużyny?

- Bo nam nie idzie. Kiedy jest źle, winę najłatwiej zrzucić na jednego człowieka. Sytuacja o tyle wygodniejsza, że to obcokrajowiec i człowiek spoza układów. Działacze PZPN są odizolowani od drużyny. Wreszcie nie mamy z nimi nic wspólnego. I może to jest ta zadra? Może boli ich, że nie mieszkają z nami w jednym hotelu jak kiedyś? Leo wprowadził inne zasady. Nie ma wokół nas żadnych działaczy ani menedżerów.

Rozmawiał pan z kolegami, którzy mecz ze Słowenią oglądali z trybun?

- Nie.

Podobno działacze PZPN szydzili z gry kadry i cieszyli się z remisu.

- Pierwsze słyszę. Zbliżają się wybory w PZPN i każdy - jak potrafi - walczy o głosy. Pół roku temu wszyscy nosili Leo na rękach, teraz ci sami ludzie chcą go wieszać. Na zwycięstwach kadry powinno zależeć wszystkim.

Komuś nie zależy?

- Skoro z nas kpią ludzie z PZPN, to chyba nie wszystkim.

Pijaństwo w hotelu we Lwowie ujawnił rzecznik Związku Zbigniew Koźmiński.

- Trudno, mleko się rozlało, konsekwencje już wyciągnięte. Trzech chłopaków zostało zawieszonych, niestety, smród pozostał.

Zdaniem "weterana" kadry słuszna była kara dla Boruca, Dudki i Majewskiego?

- Wielu szczegółów afery dowiedziałem się z prasy. Nie ma co dywagować. Było, minęło.

Rzeczywiście działy się tam dantejskie sceny, coś, z czym się pan nigdy w kadrze nie spotkał?

- Nie. Kadra nie może być kartą przetargową w walce o stołki w PZPN. A tak teraz się czujemy. Krytyka służy działaczom do walki o posady, jesteśmy w to wplątani. Choć zgadzam się, że ze Słowenią zagraliśmy słabo. Mamy do siebie pretensje o wynik i styl.

To mógł być mecz skrzydłowych. Przy stanie 1:0 Jakub Błaszczykowski trafił w słupek, a pan - dobijając - w obrońcę.

- Szkoda, gol na 2:0 rozstrzygnąłby mecz.

Co pan sądzi o zmianie trenera w trakcie eliminacji?

- Nie dopuszczam do siebie takiej myśli. Jestem murem za Beenhakkerem. Mamy najlepszego trenera, jakiego możemy mieć.

Skąd ta pewność?

- Bo tak jest.

Dlaczego ze Słowenią zabrakło panu sił.

- Mnie też to bardzo dziwi. Zawsze byłem zdrowy jak koń. Mogłem biegać bez postoju. A we Wrocławiu po godzinie opuściły mnie siły. A przecież nie odpuściłem nawet pół treningu w klubie. Obozy przygotowawcze u Magatha są ciężkie, ale wytrzymałem. A tu nagle sił mi brakło...

Rozegrał pan już 85 meczów w kadrze...

- Jestem z siebie dumny. Nigdy nie przypuszczałem, że to mi się przydarzy. Do tych występów doszło kilkanaście goli. Grałem w trzech wielkich imprezach. Po prostu bajka.

Myślał pan o porażce na Euro?

- Zadra siedzi głęboko. Żal nie minął. Niech ludzie mówią, co chcą, ale winny nie jest tylko Leo Beenhakker. Nie graliśmy w klubach, to i formy nie było. Przed mundialem w Azji grałem w II lidze niemieckiej regularnie i potem byłem w formie. Przed MŚ w Niemczech nie grałem w Leverkusen, i to było widać. Tak jak teraz. Kiedy nie gram, formy nie ma. Nie sprostałem ogromnym oczekiwaniom.

W eliminacjach pan błyszczał. Tak jak Ebi Smolarek i Mariusz Lewandowski. Na Euro zawiedli właśnie liderzy.

- Zgadza się. Wszyscy byliśmy bez formy. Może my jesteśmy drużyną eliminacji, a nie wielkich turniejów? Kiedy osiągamy sukces, osiadamy na laurach. Teraz prosimy o jedno: pozytywne nastawienie kibiców przed meczem. Niech w nas uwierzą, a obiecuję, że zrobimy wszystko, by wychodzili ze stadionu w jeszcze lepszych nastrojach, niż na niego przyszli.

Tydzień temu policzyliśmy, ile grali średnio polscy piłkarze w zagranicznych klubach, a ile czescy. Wyszło nam, że reprezentant Czech grał 77 minut w klubach jak Milan, Lazio, Chelsea. Polacy 25.

- I co ja mam na to odpowiedzieć?

To ja pytam...

- Czesi słabi nie są. Grają w świetnych klubach w całej Europie, są jednymi z najlepszych na kontynencie. Ale to nie znaczy, że mamy się poddać. Na Stadionie Śląskim gramy o trzy punkty. Czesi są faworytami grupy, ale się ich nie boimy. Niech się powtórzy mecz z Portugalią w eliminacjach Euro [2:1].

Teraz będzie wam trudniej się podnieść niż dwa lata temu przed meczem z Portugalią?

- Przyjmijmy, że jest tak samo. I niech wynik będzie identyczny.

Rafał Ulatowski, asystent Leo Beenhakkera, powiedział, że dla niektórych kadrowiczów mecz z San Marino był ostatnim występem przed pojedynkiem z Czechami. W pana przypadku to się sprawdza. Dlaczego?

- Nie chcę i nie mogę zwalić całej winy na "niedobrego" trenera Feliksa Magatha. Część winy jest po mojej stronie. Szkoda, że nie pozwolono mi odejść w sierpniu.

Nie wierzę, że Magath uwziął się na pana. Przed Euro można było sobie naiwnie tłumaczyć, że Niemiec Magath nie chce, by Polak Krzynówek był w formie.

- Ale wiele osób w nią uwierzyło. Nawet jak będę najlepszy na treningu w Wolfsburgu, to i tak nie będę grał.

Dlaczego?

- Bo Magath powiedział, że nie pasuję do systemu Wolfsburga. Zdaniem trenera mogę grać tylko za napastnikiem. Rok temu występował na tej pozycji Marcelinho. Odszedł, ale został kupiony Bośniak Muslimović. I on gra.

W jakim ustawieniu gra Wolfsburg?

- Czterech obrońców, trzech defensywnych pomocników, dwóch napastników i jeden ofensywny pomocnik ustawiony za nimi. Bez skrzydłowych. To się właściwie nie zmienia, chyba że trener wystawia dwóch ofensywnych pomocników. Ale i tak nie ma miejsca dla mnie. Ostatnio graliśmy Puchar Niemiec. Wygraliśmy 7:0. Przed meczem trener mówił, że nie zmienia składu. A jednak zagrało czterech czy pięciu nowych zawodników. Mnie nie było nawet na ławce. Wcześniej się łudziłem, że jakoś przekonam trenera do siebie przez dobre treningi. Nie da się.

Co dalej?

- 31 sierpnia mój menedżer był cały dzień w Wolfsburgu. Prosił, przedstawiał propozycje ofert dla mnie. Nic nie wskórał. Problemem jest... bogactwo Wolfsburga. Mój klub ma za dużo pieniędzy. Stać go na utrzymywanie zawodników, którzy nie grają. Niektórzy podpisali niedawno trzyletnie kontrakty, a mają możliwość trenowania tylko z amatorami.

Jak wygląda pana zwykły dzień?

- Treningi i jeszcze raz treningi. A w sobotę siadam przed telewizorem i patrzę, jak chłopaki grają. Przyjeżdżam na zajęcia z trenerem od przygotowania fizycznego, potem idę siłownię. Następnie na boisko i do domu. W klubie spędzam cztery godziny.

Teraz więc dla pana jedyną motywacją jest kadra.

- Tak. Ale przyjdzie moment, że i tu dla mnie zabraknie miejsca, bo nie gram w klubie. Nie ma takiej siły, która odmieniłaby mój los w Wolfsburgu. Do końca kontraktu zostało mi dziesięć miesięcy.

Odlicza pan dni?

- Jasne. Jest jak w wojsku! Na razie odliczam czas do świąt Bożego Narodzenia. Bo przyjadę na dłużej do Polski, do rodziny. Żona jest w kraju, bo córka poszła do zerówki. Telefon jest rozgrzany do czerwoności.

Pamięta pan swój ostatni cały mecz w Bundeslidze?

- Nie. Nie wiem, jaki to był mecz, ale wiem, że musiało to być bardzo, bardzo dawno temu.

Może zimą pan odejdzie z klubu?

- Nie. Zostanie mi jeszcze pół roku kontraktu. To mój najtrudniejszy moment w życiu. Nawet kontuzja i operacja więzadeł krzyżowych nie doprowadziły mnie na skraj takiej rozpaczy jak teraz. Psychicznie jestem mocny, ale ile jeszcze wytrzymam?

Żurawski: Sztab szkoleniowy o mnie zapomniał ?

Kuszczak zagrał w supermeczu z Chelsea ?

Piłka nożna: Cashback 55 PLN od BetClick.com - poleca Mateusz Borek ? - reklama

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.