Kuszczak: Nikt nie zabroni mi być ambitnym

Marzę, jak każdy chyba Polak, żeby jechać na Euro, na które zakwalifikowaliśmy się po raz pierwszy w historii. Ale w tej chwili nazwiska zna tylko trener Beenhakker - mówi Sport.pl bramkarz Manchesteru United

W poniedziałek napisaliśmy, że niespełna 26-letni Kuszczak nie ma szans na wyjazd na czerwcowe mistrzostwa Europy z powodu kłopotów z dopasowaniem się do drużyny. We wtorek Jerzy Dudek powiedział nam, że Kuszczak nie ma na razie szans wygrania rywalizacji z Arturem Borucem. I tak naprawdę, oprócz epizodu w WBA, nigdy nigdzie nie był numerem jeden.

Robert Błoński: Jak się panu wydaje, Leo Beenhakker zabierze pana na Euro?

Tomasz Kuszczak: Do wyjazdu zostały jeszcze prawie cztery miesiące. Byłem częścią tej drużyny, choć nie zagrałem w eliminacjach ani jednego meczu. Ale zawsze byłem gotowy. Dlaczego więc nie? Trener powtarza, że każdy ma równe szanse, a ja mu wierzę. Może inaczej bym się wypowiadał, gdyby do nominacji były dwa tygodnie. Wtedy będzie wiadomo więcej. Cały czas mam szansę.

Po listopadowym meczu z Serbią, gdzie był pan zmiennikiem Łukasza Fabiańskiego, mówił pan: "Im więcej gram w klubie, tym mniej po drodze mi z reprezentacją"...

- Wtedy broniłem w United, grałem w Lidze Mistrzów. W tym sezonie zagrałem więcej meczów w LM niż Holender. W kadrze byłem numerem dwa w meczach z Portugalią i Finlandią. Siedziałem wtedy na ławce. A później, im więcej grałem w klubie, tym większy krok do tyłu robiłem w kadrze. Mecz z Belgią obejrzałem z trybun, w Belgradzie byłem zmiennikiem Łukasza. Takie było spojrzenie trenera i moje miejsce było tam, gdzie zdecydował. Zaakceptowałem to. Sportowo byłem niezadowolony. W sporcie nie zawsze wszyscy są szczęśliwi. Na mecz z Czechami w ogóle powołania nie dostałem... Ale zadzwonił do mnie trener Dziekanowski i wyjaśnił, że wciąż jestem w kręgu zainteresowań. Fajnie było to usłyszeć, nikt mnie nie zostawił samemu sobie. Liczę, że będę grał coraz więcej, także w klubie, i na Euro się załapię.

Leo Beenhakker mówi, że jedenastu najlepszych piłkarzy nie stworzy najlepszej drużyny. Kiedy zapytaliśmy go o bramkarzy po meczu z Czechami, pana nazwisko wymienił na piątym miejscu. Po Borucu, Fabiańskim, Kowalewskim, Dudku. I powiedział tylko jedno zdanie.

- Ale powiedział. I to mnie cieszy, bo nie zapomniał. Problem mógłby zaistnieć, gdyby mnie nie wymienił. Mógłbym się zmartwić czy zaniepokoić. A tak mam sygnał, że wszystko zależy ode mnie.

W swojej seniorskiej karierze więcej czasu spędził pan na ławce rezerwowych niż między słupkami.

- Krytycznie patrzę na siebie i rzadko jestem z siebie zadowolony. Nie zawsze można grać, ale dzięki wytrwałości dostałem się do United. Alex Ferguson, najlepszy trener świata, chyba nie mógł się mylić. On dał mi szansę zaistnieć między wielkimi gwiazdami futbolu. Jasne, nie mogę się pochwalić setkami meczów w różnych ligach, ale z tych kilkudziesięciu w Anglii jestem dumny. Mam prawie 26 lat i jeszcze wiele przede mną gry w zawodowym futbolu. Dopiero nadchodzi mój czas. Jestem gotowy do gry każdego dnia, czekam tylko na kolejną swoją szansę, na następne pięć minut.

Jest pan lubiany w kadrze?

- To jedynie mnie bardzo zasmuciło w tym artykule z "Gazety". Gram w drużynach narodowych od piętnastego roku życia. Przyjeżdżałem na różne zgrupowania, do różnych trenerów, z różnymi zawodnikami. Nigdy nie było kłopotów. Jestem wesoły, lubię żarty, dobrą atmosferę. To motto mojego życia: "Być zdrowym, szczęśliwym i wesołym". I dotykają mnie trochę anonimowe słowa obrażające mnie. Trudno, to nie mój problem, tylko tego, kto tak uważa. Szkoda, że nie powie mi tego w twarz. Rzeczywiście, w grupie ludzi nie wszyscy muszą się kochać. Każdy jest inny, ma inny charakter. Nigdy nie stroniłem od grupy, od żartów. Siadałem, grałem w karty, bywało wesoło. Ja z nikim nie mam problemów. Z trenerem też wiele razy rozmawiałem na różne tematy. Nigdy nie powiedział, że ma jakiekolwiek pretensje. Zawsze zachowywałem się w porządku.

A może spotkały się w drużynie dwie silne osobowości - pan i Artur Boruc?

- Nigdy nie miałem z nim problemów. Żadnych. On to na pewno potwierdzi.

W Larnace zapytaliśmy go, czy nie jest zdziwiony, że Leo Beenhakker powołał na mecz z Czechami Łukasza Fabiańskiego, a nie Tomasza Kuszczaka. Odpowiedział, że nie. Kiedy spytaliśmy, dlaczego nie jest, odparł: "Nie, bo nie". I skończył temat.

- Skoro tak powiedział, to jego sprawa. Co mogę powiedzieć? Chcę jechać na Euro.

Wszystko panu jedno, jako który bramkarz?

- Chcę jechać na Euro.

Zaakceptowałby pan rolę rezerwowego?

- Mnie nie interesują żadne numery. Jestem ambitny, tego nikt mi nie odbierze. Swoją ciężką pracą, uporem, wiarą we własne umiejętności doszedłem tam, gdzie jestem. Zauważył mnie największy i moim zdaniem najlepszy klub świata. Więc czemu nagle mam zmieniać swoje podejście do życia? A rywalizacja spowoduje, że kadra będzie grała lepiej. Nie jestem człowiekiem, który łatwo godzi się z porażką czy tym, że nie gra. O wyjazd będę walczył do końca, ale dziś o tym, kto tam pojedzie i w jakiej roli, wie chyba tylko jedna osoba - trener Beenhakker. Ja go będę chciał przekonać do siebie.

A jakby się pan dowiedział, że ma jechać na Euro, ale nie jako numer jeden?

- A pan znowu o numerach (śmiech). Byłbym szczęśliwy. Jestem Polakiem, wyjechałem z kraju jako dziecko, ale nigdy z reprezentacji nie zrezygnuję. Każdy mój występ z orzełkiem jest dla mnie wyjątkowy. I chcę pojechać na tak wyjątkową imprezę, jaką są mistrzostwa Europy.

Ale w sierpniu ubiegłego roku mówił pan, że na mecze kadry nie chce jeździć jako turysta i być numerem trzy.

- Tak powiedziałem, ale dotyczyło to marcowych spotkań eliminacyjnych z Armenią i Azerbejdżanem w Polsce. Rzeczywiście, zamiast jeździć, trenować i lądować na trybunach, wolałem zostawać w klubie i walczyć o miejsce w MU. Ale teraz nadchodzi Euro. Marzę, by na nie pojechać. A "numerki" rozda trener.

Pozycja Artura Boruca jest do podważenia?

- Nie wiem, nie chcę się wypowiadać o kolegach. Ja grać chciałem, chcę i będę chciał zawsze. Ambicji nie wolno nikomu odmówić ani zabraniać. To byłoby nie w porządku, przynajmniej dla mnie, gdyby ktoś powiedział: "Jestem szczęśliwy, bo siedzę na ławce rezerwowych". W sporcie dąży się do najwyższych celów, tytułów mistrza świata, rekordów.

Jaka sytuacja jest, pana zdaniem, lepsza: bramkarz numer jeden wie, że ma niepodważalną pozycję, czy jednak musi mieć świadomość, że broni do błędu, i że zmiennik tylko czeka, by zająć jego miejsce?

- Najważniejsze, żeby korzystał na tym zespół. Każdy chce grać, bo to normalne. Dla mnie nie ma różnicy, ile przed meczem dowiem się, czy gram, czy nie gram. Bo takich sytuacji w karierze miałem sporo, kiedy do końca nie wiedziałem, czy wyjdę na boisko, czy usiądę na ławce. To jest lepsze, bardziej uniwersalne. Rywalizacja nikomu nie zaszkodziła, a gotowym do gry trzeba być w każdym momencie.

Jerzy Dudek mówił, że rola drugiego bramkarza jest frustrująca, bo nie może zagrać choćby dziesięciu minut.

- Może, może... Ja w tym sezonie dwa razy zmieniałem Edwina van der Sara w trakcie meczu. Wszystko zależy od zaufania trenera do zawodnika.

Liczy pan na powołanie na mecz z USA 25 marca?

- Jestem zwarty i gotowy, żeby przyjechać do Krakowa.

Najlepszy obecnie polski bramkarz to...
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.