Sensacja w Pucharze Polski! Arka Gdynia lepsza od Lecha Poznań

Dogrywki potrzebowała Arka Gdynia, by pokonać Lecha Poznań w finale Pucharu Polski (2:1). To sensacja, bo jeśli do 107. minuty typować można było faworyta, to był nim Lech, a nie Arka.

Gdy w 107. minucie gola strzelił Rafał Siemaszko, na trybunie zajmowanej przez kibiców Arki po raz kolejny zapłonęły race. Podbiegli pod nią wszyscy - nie tylko piłkarze z Gdyni, ale też cały sztab, z trenerem Leszkiem Ojrzyńskim na czele. Radość była ogromna. A jeszcze większa po chwili, kiedy na 2:0 - w 112. minucie - podwyższył Luka Zarandia.

Lech odpowiedział golem Łukasza Trałki w 119. minucie, ale to było trafienie tylko na otarcie łez. Kolejorz przegrał 1:2, i to przegrał po raz kolejny. Puchar Polski jedzie do Gdyni.

Z jednej strony drużyna walcząca o mistrzostwo Polski, z drugiej broniąca się przed spadkiem. Lech i Arka. To byli tegoroczni finaliści Pucharu Polski. Dla Lecha było to już trzecie podejście z rzędu. Dla Arki dopiero drugie w historii, a pierwsze od... 38 lat.

Wielkiej różnicy w doświadczeniu widać jednak nie było. A bynajmniej nie na początku.

Nie minął kwadrans, a kibice Lecha - których we wtorek na Stadionie Narodowym było więcej, niż kibiców Arki - zaczęli domagać się gola. Jeśli jednak ktoś był bliższy jego strzelenia, to nie był to Lech, tylko Arka.

Lech rozkręcał się wolno - na początku spotkania pozwalał rywalom na wiele - ale w końcu się rozkręcił. Ruszył do przodu mniej więcej po 20 minutach. Najpierw doskonałą okazję miał Darko Jevtić (jego strzał zdołał obronić Pavels Šteinbors), a po chwili - po dośrodkowaniu z rzutu rożnego - gola głową mógł strzelić Tomasz Kędziora (znowu lepszy był Šteinbors).

Po niemrawym, wręcz bojaźliwym początku, przewaga Lecha rosła, aż w końcu przestała podlegać żadnej dyskusji. Jedyne, o czym można było dyskutować po pierwszej połowie, to o wykańczaniu akcji. Z tym Lech miał problem. Duży problem, bo jak inaczej określić to, że nie potrafił skończyć celnym strzałem nawet kontrataku, w której miał przewagę dwóch piłkarzy (czterech na dwóch).

Po przerwie Lech inicjatywy nie oddał. Mógł prowadzić od 53. minuty, ale piłka po strzale głową Marcina Robaka trafiła w słupek. To właśnie 34-letni napastnik Lecha miał w tym meczu najwięcej okazji. Wszystkie zmarnował. Ale marnowali też inni. I to nie tylko lechici, lecz także piłkarze Arki - np. Marcin Warcholak, który w 68. minucie sam wypracował sobie akcję, ale najpierw trafił wprost w Jasmina Buricia, a po chwili dobijał nad bramką.

Z perspektywy całego meczu to jednak Lech miał dużo więcej okazji. Mógł ten mecz wygrać w regulaminowym czasie gry. A w zasadzie to nawet powinien - w 90. minucie doskonałej okazji nie wykorzystał jednak Radosław Majewski, który z kilku metrów zupełnie niepilnowany uderzył obok bramki.

W dogrywce Lech się starał, ale długo nie mógł stworzyć żadnej dobrej okazji. Arka zresztą też nie. Wszystko wskazywało, że do wyłonienia zwycięzcy potrzebne będą rzuty karne. Nie były, bo na początku drugiej części dogrywki dwie akcje Arki - jedna po drugiej - niespodziewanie dały jej dwa gole. I dały puchar, a także europejskie puchary, bo w przyszłym sezonie dzięki temu zwycięstwu Arka zagra w kwalifikacjach Ligi Europy.

Więcej o:
Copyright © Agora SA