Puchar Polski. Koniec balu dla Błękitnych. Czy ekstraklasa rozkupi pucharowego kopciuszka?

- Dla was też powinni być bohaterami - zaznaczał na pomeczowej konferencji prasowej trener gości Krzysztof Kapuściński. Nie tylko dlatego, że przez prawie 90 minut rewanżu grali w osłabieniu, nastraszyli wicemistrza kraju i zawodników klubu kilkadziesiąt razy bogatszego niż ich. Przede wszystkim udowodnili, że futbol w Polsce nie kończy się na ekstraklasie.

- Chciałbym móc za dwa, trzy lata usiąść przed telewizorem przy piwku i obejrzeć któregoś z nich w ekstraklasie - mówił po dwumeczu Robert Gajda, 37-letni napastnik Błękitnych.

- Może w Poznaniu akurat tylko się broniliśmy, bo graliśmy w dziesięciu, ale w innych meczach chłopcy pokazali, że stać ich na występy na wyższym poziomie. Dwa razy ograliśmy Cracovię, poradziliśmy sobie z Lechem u siebie, odprawiliśmy trzech pierwszoligowców. To nie był przypadek - zaznacza Gajda.

On w Poznaniu nie grał zbyt długo, był tym, którego trener musiał poświęcić po czerwonej kartce Kosakiewicza - "to zbyt inteligentny człowiek, by się na mnie obrażać", mówił o Gajdzie Kapuściński - ale miał przykuć uwagę Macieja Skorży. Po pierwszym meczu półfinałowym miał chwalić się w telewizji SMS-em od Macika Skorży, choć okazało się to tylko primaaprilisowym żartem. Jednak szkoleniowiec Lecha wyróżnił go po czwartkowym spotkaniu i to bez złośliwości czy próby rewanżu za dowcip sprzed tygodnia.

- Miło mi to słyszeć, ale do trenera Skorży mam prośbę, by przyjrzał się młodszym i zabrał ich do wyższej ligi - mówił Gajda. Skorża kilkadziesiąt minut wcześniej tego nie wykluczał, choć zaznaczał, że ważniejsza od dwóch dobrych spotkań z Lechem, będzie powtarzalność zawodników ze Stargardu. Jeśli do kolejnych, już drugoligowych wyzwań podejdą z takim zaangażowaniem, to naprawdę może niektórych czekać nagroda.

Tylko na kogo? Lechowi faktycznie zostały z tego dwumeczu nazwiska w notesach skautów, ale nawet Gajda nie chciał wytypować o kogo może im chodzić. - Nie chciałbym im robić nadziei czy krzywdy - tłumaczył doświadczony napastnik, który w zespole, jak sam przyznaje, odpowiada za "nakładanie lodu na głowy dużo młodszych kolegów".

Pomimo defensywnej taktyki i gry w osłabieniu, dało się dostrzec potencjał u kilku piłkarzy Stargardu. Bartosz Flis wielokrotnie odważnym dryblingiem radził sobie z lechitami, a strzelec pięknego pierwszego gola, Piotr Wojtaszak udowadniał, że równie skuteczny jest pod własną bramką. Przecież on mecz zaczął jako środkowy pomocnik, a po czerwonej kartce musiał radzić sobie na prawej obronie. Silny, dobrze ustawiający się do odbiorów i twardo traktujący rywali okazywał się dla np. Dawida Kownackiego za trudnym rywalem, przynajmniej do czasu kontuzji. A warto wymienić także Ariela Wawszczyka (lewy obrońca), Wojciecha Fadeckiego (zaliczył asystę przy golu Wojtasiaka) czy Macieja Liśkiewicza (środkowy obrońca).

Wszyscy mają po 21-23 lata i chociaż średnia wieku wyjściowych jedenastek była niższa u Lecha, to Błękitni kończyli w młodszym zestawieniu. Jak na warunki ekstraklasy są już w "wieku poborowym", a fizycznie czy umiejętnościami nie odstają tak bardzo, mądrością decyzji oraz realizowania taktyki już dzieli ich niewiele. Trener Kapuściński oduczył ich bezsensownego kopania na uwolnienie, nawet w dogrywce i przy kompletnym wycieńczeniu, konsekwentnie wymagał cierpliwości oraz dokładności w akcjach swojej drużyny. Sam Maciej Skorża przyznał, że to Lech a nie Błękitni był tym bardziej zestresowanym zespołem, co również może świadczyć na korzyść drugoligowców.

Oczywiście Puchar Polski nie musi być odskocznią wyłącznie dla piłkarzy stargardzkiego klubu. Fenomenem jest też Krzysztof Kapuściński, człowiek z planem, talentem do przekonywania swoich zawodników i podnoszenia jakości indywidualnych na korzyść całego zespołu. Jego decyzje w trakcie meczu były bardzo odważne - znów kilkukrotnie przesuwał piłkarzy po pozycjach, ze środkowych pomocników robiąc bocznych obrońców, ze stoperów rozgrywających, z napastników skrzydłowych - ale nigdy nie wyglądały na przypadkowe lub nieprzemyślane. Każdy wiedział co ma robić, a słowo "plan" przewijało się w pomeczowych wypowiedziach jego zawodników. - Jedno kreuje drugie - mówił o zespole i trenerze Gajda - Nie ma drużyny bez szkoleniowca, nie ma szkoleniowca bez drużyny. U nas wszystko się zazębiało - tłumaczy.

Wynik ostatniego meczu może tego nie sugerować, również pozycja Błękitnych w ligowej tabeli nie działa na wyobraźnię, ale cały ich sezon w Pucharze Polski nie powinien stawiać znaków zapytania przy jakości tych piłkarzy-bohaterów. Pytania powinny być inne: czy na pewno do ekstraklasy trafiają najlepsi? Czy kluby z najwyższej ligi wystarczająco dobrze mają rozpracowane dwa niższe poziomy rozgrywkowe? Czy nie warto opierać drużyn na tak oddanych, krajowych zawodnikach, zamiast szukać obcokrajowców?

- Lech wyrwał nas z pięknego snu - mówił po meczu Robert Gajda - W sumie jest po północy, bal się skończył, kopciuszek musi zawijać się do domu - podsumowywał ze smutnym uśmiechem 37-letni napastnik. Ale on, jak i chyba wszyscy doskonale zdają sobie sprawę, że dla bajkowego Kopciuszka bal był ledwie początkiem wspaniałej historii. Oby w przypadku kilku piłkarzy Błękitnych było podobnie - na to przecież zdecydowanie sobie zasłużyli.

Nie tylko Błękitni! Największe sensacje w historii Pucharu Polski [ZOBACZ]

źródło: Okazje.info

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.