ŁKS już prawie w ekstraklasie. Rozbił kolejnego rywala

Żeby już w 31. kolejce awansować do ekstraklasy, ŁKS musiał wygrać i liczyć na potknięcie Floty Świnoujście. Połowę zadania wykonał w efektownym stylu

W ŁKS-ie naprawdę zaczęło się już odliczanie godzin do awansu. Po pokonaniu GKS-u Katowice ekstraklasy może pozbawić go już tylko kataklizm. Do pełni szczęścia brakuje im jednego zwycięstwa albo straty punktów przez trzecią w tabeli Flotę Świnoujście (w środę o godz. 17 gra u siebie z Niecieczą).

Żeby jednak liczyć na potknięcie Floty, najpierw trzeba było pokonać GKS Katowice. Już skład rywali budził respekt, ponieważ w podstawowej jedenastce znalazło się pięciu piłkarzy z przeszłością w ekstraklasie. Nic dziwnego, że katowiczanie nie przegrali od ośmiu kolejek. To mogło robić wrażenie na Sandecji, Ruchu Radzionków czy Termalicy, ale nie na liderze.

Forma ełkaesiaków przyszła bowiem w najlepszym momencie, czyli na finiszu rozgrywek. W sobotę w pojedynku z Odrą Wodzisław strzelili sześć goli, a mogli dużo więcej. Teraz dołożyli trzy, zaś w trzech ostatnich kolejkach aż 11.

GKS jest znacznie silniejszy, tymczasem zanim się dobrze rozgrzał, przegrywał 0:2. Stuprocentową skuteczność zademonstrował Kosecki, który dwa razy był sam na sam z bramkarzem. Za pierwszym razem wyprzedził obrońców po zgraniu piłki głową przez Marcina Mięciela, a za drugim zabrał piłkę Arkadiuszowi Rysiowi. Młody gracz jest w kapitalnej formie i tak jak jesienią stwarza różnicę w grze swojego zespołu. Udowadnia, że sadzanie go na ławce rezerwowych, jak na początku rundy wiosennej, było błędem.

Od początku widać było, że gospodarze są niesamowicie zmobilizowani. W jednej z akcji Kosecki z takim zapałem atakował rywala, że przejechał wślizgiem z sześć metrów. A wtedy jego drużyna wygrywała już 3:0 po pięknej główce Dariusza Kłusa, który wykorzystał dośrodkowanie z rogu Bartosza Romańczuka.

Katowiczanie sprawiali wrażenie niemal znokautowanych. Choć mają lepszych zawodników od Odry, to mogli się przekonać, jak się czuje drużyna, która co akcję traci gola. Próbowali długo rozgrywać piłkę, ale jedynym efektem była trochę przypadkowa sytuacja (po rykoszecie), po której Paweł Olkowicz trafił z bliska w Bogusława Wyparłę.

Łodzianom powodzenie przyniosły znacznie prostsze środki - błyskawiczne kontry i agresywny atak na rozgrywających piłkę obrońców. Nie znaczy to jednak, że gospodarze nie potrafili długo utrzymywać się przy piłce. W końcówce pierwszej połowy potrafili rozgrywać ją przez kilkadziesiąt sekund, wzbudzając zachwyt kibiców skandujących "Ole".

Mimo wysokiego prowadzenia ełkaesiacy, wychodząc na drugą połowę, głośno się mobilizowali. Efektem było pięć minut ogromnej przewagi. W tym czasie GKS miał problem z wyjściem z piłką w okolicę środka boiska. Lider grał bardzo swobodnie, z polotem i fantazją. Jedyne, czego im brakowało, to ostatniego podania. W końcu popisał się takim Mięciel, ale Kłus okazał się gorszy od Jacka Gorczycy. Później szanse mieli jeszcze Kosecki, Krzysztof Mączyński, Marcin Kaczmarek czy Mariusz Woźniczka. Ten ostatni niczym Mięciel strzelał przewrotką, ale trafił tylko w poprzeczkę. Szkoda. Gdyby ełkaesiacy byli bardziej skoncentrowani, spokojnie mogli powtórzyć wyczyn z Wodzisławia.

W sobotę lider zagra w Nowym Sączy z Sandecją. Czy już jako drużyna z ekstraklasy...

ŁKS - GKS 3:0 (3:0)

Gole: Kosecki (11., 21.), Kłus (33.)

ŁKS: Wyparło - Klepczarek, Łabędzki, Mowlik, Woźniczka - Kosecki, Kłus Ż, Smoliński (63. Mączyński), Romańczuk (71. Kaczmarek), Bykowski (78. Kujawa Ż) - Mięciel

GKS: Gorczyca - Sokołowski, Szala, Ryś, Niechciał (46. Kaliciak) - Dziedzic, Goncerz, Plewnia (46. Chwalibogowski), Cholerzyński (76. Piechniak), Olkowski - Zieliński

Sędziował Marcin Szrek z Kielc

Widzów: 4,2 tys.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.