Liga Europejska. Jak Ruch mógł wywołać na Malcie skandal

Przed niebieskimi jeszcze rewanż z Vallettą FC, a chorzowianie już wiedzą, z kim mogą zagrać w kolejnej rundzie eliminacji Ligi Europejskiej.

Wideo, bramki i skróty z ekstraklasy w serwisie Ekstraklasa.tv ?

Losowanie w szwajcarskim Nyonie wskazało rywali. Będzie to zwycięzca dwumeczu Austria Wiedeń - NK Sziroki Brijeg z Bośni i Hercegowiny.

Na razie bliższy awansu jest zespół z byłej Jugosławii, który zremisował na wyjeździe 2:2. Ruch też przywiózł z wyjazdowego spotkania remis (1:1). Rewanże w obu parach odbędą się 22 lipca.

To może wezmę psa?

Po wizycie na Malcie niebiescy wyzbyli się wszelkich kompleksów dotyczących organizacji spotkań. - Podczas losowania działacze z Valletty prezentowali się bardzo profesjonalnie. W najmniejszych szczegółach precyzowali, czego od nas oczekują. Wyliczali nawet, ile prezentów mamy przygotować dla ich VIP-ów - opowiadał Mirosław Mosór. Dyrektor Ruchu był na Stadionie Stulecia w Ta'Qali właśnie takim VIP-em. W przerwie zaproszono go do "sali cateringowej", gdzie w miednicy z zimną wodą chłodziły się puszki lokalnych napojów.

To jednak był najmniejszy problem. Sam stadion, jego zaplecze socjalne i przede wszystkim sztuczna murawa (w słońcu nagrzała się do ponad 60 stopni Celsjusza!) to były realne przeszkody, które gnębiły Ruch na równi z brakiem wystarczającej liczby piłek do treningu.

Delegatem UEFA na mecz w Ta'Qali był działacz z Belgii, człowiek z wielkim brzuchem, który skutecznie utrudniał mu wejście do większości pomieszczeń. Gdy Ruch wskazał, że tuż za linią boczną boiska znajduje się wielki zraszacz, którego szpikulec do podawania wody znajduje się na wysokości głów piłkarzy, Belg szybko wziął się do pracy. - Proszę coś z tym zrobić - zarządził, a gdy pracownik klubu obrócił szpikulec w drugą stronę, zadowolony z siebie stwierdził: - No i po problemie. - Miły człowiek. Widać, że lubi swoją pracę. Jaka szkoda, że na mecze do Chorzowa nie przyjeżdżają tacy delegaci. Ostatni zaglądał w każdą dziurę przez bite trzy godziny - kręcił głową Mosór.

Po meczu na stadionie omal nie doszło do "międzynarodowego skandalu" - bo tak żartowali z nieprzyjemnego incydentu piłkarze Ruchu. Po wyjściu spod prysznica niebiescy przysiedli na chwilę w klimatyzowanej sali konferencyjnej. Czas im się dłużył, więc... postanowili zabrać głos zza okazałej mównicy.

Jeden z zawodników żartobliwie podziękował nawet drużynie w "imieniu prezydenta Malty". Zauważył to Alfredo - energiczny, niziutki pracownik obiektu. Alfredo oczywiście nie wiedział, o czym mówią piłkarze, ale irytowało go, że w ogóle weszli do sali. Podnosił głos, wymachiwał rękami, w końcu wyłączył klimatyzację.

Widząc obojętność na twarzach niebieskich, zaczął krzyczeć: "Out! Out Out!", wskazując przy tym na drzwi. Nikt nie wyszedł, więc wybiegł Alfredo.

- Polacy nie chcą wyjść. Zróbcie coś - żalił się policjantom. - To może ja wezmę psa - zaproponował jeden z mundurowych. Sytuację rozładował dopiero uśmiechnięty belgijski delegat, który do sali wszedł... bokiem (ach, ten brzuch).

Przekrzyczeli orkiestrę

Piłkarze Ruchu po raz kolejny oglądali kraj pucharowego rywala zza szyb autobusu. Duże wrażenie robiły na nich... inne autobusy - stare, żółte i pomarańczowe brytyjskie laylandy, które pamiętają chyba lata 50. Pod sufitem takiego cuda znajduje się sznurek, na końcu którego wisi dzwoneczek. Chcesz wysiąść,to ciągniesz ile sił. Maltańczyk, który pracował w hotelowej recepcji, wyjaśnił, że wyspiarze mają wielki sentyment do starych pojazdów. - Tu auta dziedziczy się nawet w spadku - mówił.

Na ulicach Valletty czy St. Julians, gdzie był zakwaterowany chorzowski zespół, nie dało się zapomnieć, że oto jesteśmy w kraju kawalerów maltańskich. Charakterystyczne ośmioramienne krzyże zakonu można znaleźć wszędzie. Na stadionie zdobiły ogrodzenie, w hotelu były przewodnim motywem rozłożonych na podłogach dywanów.

Katedrę Świętego Jana - najznamienitszą świątynię, którą Malta zawdzięcza joannitom - zobaczyli tylko trenerzy Waldemar i Tomasz Fornalikowie. Wcześnie rano w dniu spotkania wynajęli taksówkę i zafundowali sobie błyskawiczne zwiedzanie. - To byłaby wielka strata nie skorzystać z okazji i nie zobaczyć tych murów. Choćby na chwilę - uśmiechał się Waldemar Fornalik.

Na wyspie wspierało niebieskich około 150 kibiców. Niektórzy z nich, by dotrzeć na Maltę, podróżowali z przesiadkami aż 24 godziny. Sympatycy niebieskich mimo obezwładniającego upału dopingowali głośno przez cały mecz. Chwilami udawało im się przekrzyczeć miejscową orkiestrę dętą.

Maltańskie orkiestry są wielką dumą tutejszych miasteczek, wsi, a nawet dzielnic czy ulic. Na wyspie niemal nie ma dnia, w którym nie odbywałoby się jakieś święto, więc muzycy nie wypuszczają nut z rąk. W Valletcie byliśmy świadkami niezwykłej procesji ku czci Matki Boskiej. Orkiestra grała na całe miasto, z okien sypało się konfetti niczym na stadionie w Argentynie. Kilku mężczyzn w pocie czoła niosło ciężką figurę Matki Boskiej, racząc się przy tym... piwem.

Przed rewanżem w Chorzowie Maltańczycy nie są wielkimi optymistami. Dziennikarze byli wyraźnie zawiedzeni, gdy dowiedzieli się, że dawna gwiazda i król strzelców ich ligi, Brazylijczyk Bueno, w Polsce jest przeciętnym napastnikiem, który właśnie spadł z Odrą Wodzisław z ekstraklasy.

Na Cichej Ruch będzie musiał sobie poradzić bez kapitana Krzysztofa Pilarza (żółte kartki). W meczowej kadrze zastąpi go Mateusz Struski, którego dyrektor Mosór potwierdzał do gry w LE jeszcze ze stadionu na Malcie.

Wisła, Ruch i Jagiellonia ? poznały rywali

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.