Liga Europy. Lech i Legia do zera

Legia walczyła, Lech nawet walki nie podjął. Skończyło się tak samo.

Przechylająca się na tak debata o zwolnieniu Henniga Berga kontrastuje z sytuacją Macieja Skorży. W Poznaniu chcą udowodnić, że Lech nie popłynie z prądem, brzydzi się łatwizny, polegającej na obarczeniu winą jednej osoby. I choćby miał wymienić 11 piłkarzy, trener pozostanie nietknięty. Przed rokiem okrzyknięto Skorżę wodzem na lata, pierwszy sezon miał znakomity, wyrywając Legii tytuł, w co właściwie nikt nie mógł wierzyć. Zespół z Warszawy długo wyglądał na nietykalny, nie tyle rywalizował, co bawił się z krajowymi rywalami. Trener Lecha dokonał czegoś niezwykłego, potem wprowadził drużynę do Ligi Europy, czyli też wielki postęp wobec ubiegłego roku. Problem polega na tym, że tak drużyna mistrza Polski jak i jej szkoleniowiec przypominają dziś rzemieślnika, który po stworzeniu dzieła swojego życia rozbija je na kawałki.

Nie nawołuję do uczynienia Skorży winowajcą, rozumiem upór szefów Lecha, ale tym lepiej, im szybciej ten koszmar się skończy. W Poznaniu dokonał się totalny rozpad mistrzowskiej drużyny, w Bazylei widzieliśmy grupę rozbitków zmuszonych prosić o wyrok możliwie najłagodniejszy. Lech wiedział, że przegrać musi, problemem był moment, gdy egzekucja się dokona. Sprawę ułatwiła czerwona karta Karola Linettego, piłkarza, z którym tak wielkie nadzieje wiąże selekcjoner Adam Nawałka. Widok otępiałych i bezwolnych graczy Lecha był tak przygnębiający, a wynik tak przewidywalny, że serce się krajało patrzeć na grupę kibiców, która wybrała się do Szwajcarii. To był jeden z tych dni, gdy ujawniła się wyższość boksu nad futbolem, gdzie ręcznik można rzucić tylko w przenośni.

Z wszystkich warunków stawianych profesjonalnej drużynie Legia spełniła tylko pierwszy. Drużyna Berga nie ma dziś potencjału, by wydzierać punkty rywalom takim jak Napoli. Ale wyzwanie podjęła, choć było ponad siły. Efekt był taki sam jak w przypadku Lecha, ale jednak mniej przygnębiające wrażenie. W czterech meczach Ligi Europy dwa najlepsze polskie kluby nie zdobyły gola. 360 minut rywalizacji, którą wypada nazwać raczej męką i impotencją. Ze względu na tradycję, tytuły, popularność i wysokość budżetu oba kluby powinny ciągnąć krajowych rywali do góry. Tymczasem przeżywają okres zawstydzający. Pogrążony w wewnętrznych kłopotach Lech patrzy na plecy przedostatniego w tabeli Górnika, o sensacyjnym liderze z Gliwic nawet nie śniąc. W Lidze Europy cierpienie będzie krótsze, ale intensywniejsze. Problem wydaje się do rozwiązania trudny, kibic polskich klubów patrzy z trwogą na to, co miało być świętem.

Cristiano Ronaldo spotyka się z aktorką znaną z "Młodości"? [ZDJĘCIA]

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.