Lech wciąż nie jest gotowy na puchary

Lech Poznań ma zespół tak słaby, że nie jest w stanie radzić sobie z rywalami z Europy o klasę gorszymi od siebie. Jak to możliwe?

Gdyby wziąć pod uwagę wyłącznie wyniki w wyjazdowych meczach w europejskich pucharach - czyli 0:1 z Kalju Nomme w Estonii i 0:1 ze Stjarnan Garbaer na Islandii - należałoby uznać, że Lech nie dorósł nawet do poziomu najsłabszych drużyn w Europie. Komponuje się to z grą w eliminacjach Ligi Europy sprzed roku, gdy poznaniacy odpadli z Żalgirisem Wilno, ekipą, która prezentowała poziom pierwszej ligi w Polsce.

Sytuacja w tym roku różni się jednak od zeszłorocznej. Wtedy Lech przegrywał z Litwinami po katastrofalnej grze, a zespół pogrążał się w chaosie. Teraz przegrał z Estończykami czy Islandczykami po meczach, w których grał o klasę czy nawet dwie lepiej. Przez większość meczu w Gardabaer na Islandii istniała na boisku tylko jedna drużyna - Lech. Poznaniacy stworzyli kilkanaście dogodnych okazji bramkowych i przegrali po golu niemal samobójczym, który wziął się z fatalnego nieporozumienia Marcina Kamińskiego z bramkarzem Jasminem Buriciem. Dwa tygodnie wcześniej w Tallinnie było tak samo - wtedy również Lech przeważał i przegrał po tym, kiedy Maciej Wilusz dał się ograć jak junior pod swoją bramką.

Okoliczności porażek Lecha są inne niż przed rokiem. Ich wymiar i zażenowanie - podobne. Trener Mariusz Rumak protestuje przeciwko używaniu słów "kompromitacja" właśnie dlatego, że Lech wyraźnie dominował w przegranych meczach i jeszcze nie dał się wyeliminować z rozgrywek. - Puchary to dwumecz - podkreśla, twierdząc, że w rewanżu ze Stjarnan jego piłkarze sobie poradzą.

Tak powinno być, bo różnica w umiejętnościach graczy Lecha w porównaniu z rywalami z Estonii czy Islandii jest teoretycznie bardzo duża. Tym bardziej jednak niewytłumaczalne i nieracjonalne są wyjazdowe przegrane z takimi słabeuszami. Zwłaszcza że pierwsza połowa rewanżowego meczu z Estończykami, spore fragmenty pojedynku z Piastem Gliwice czy pierwsza część spotkania z Górnikiem Zabrze pokazują, iż w drużynie Rumaka drzemie spory potencjał. Na Islandii ten potencjał został kompletnie zaprzepaszczony, nie ujawnił się nawet przez chwilę.

Mariusz Rumak wciąż nie potrafi wykrzesać z piłkarzy Lecha siły, która w nich drzemie. Udaje się to sporadycznie, jak wiosną 2014 roku. Lech zbyt często ponosi porażki, które przeczą logice. Sam szkoleniowiec przyznaje, że takie "niewypały" jak na Islandii mogą się przydarzyć raz na kilkanaście meczów. Lecha spotykają znacznie częściej.

Do sezonu 2014/15 drużyna z Poznania przygotowała się staranniej niż wcześniej. Już w czerwcu sprowadziła trzech nowych piłkarzy - Muhameda Keitę, Macieja Wilusza i Darko Jevticia, by mieli czas na wejście do drużyny. A jednak po meczu na Islandii trener Rumak mówił: - Proszę policzyć, ilu miałem do dyspozycji graczy ofensywnych. Gdy trzeba gonić wynik, tacy są potrzebni. My ich nie mieliśmy.

Słabość ofensywy Lecha kontrastująca z jej teoretycznym potencjałem idzie w parze z katastrofalną grą w tyłach. Każdy ze środkowych obrońców "Kolejorza" popełnił już w tym sezonie rażące błędy. Jakkolwiek by Rumak zestawiał defensywę, wygląda ona źle.

Porażki z zespołami takim jak Kalju Nomme czy Stjarnan - znacznie niżej notowanym - Lechowi zdarzają się za często. Ten zespół ma trwały i nierozwiązany problem. Jest niezdolny do radzenia sobie z wyzwaniami, jakie stawia europejska piłka. Potyka się na prostej drodze, którą miał przebyć równym i szybkim krokiem. Lech wciąż nie jest gotowy na puchary.

Sprawdź, którym piłkarzem ekstraklasy jesteś [PSYCHOTEST]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.