Liga Europy w kryzysie. Jak ją naprawić?

Liga Europy to dla klubów z państw takich jak Polska, Bułgaria czy Szwecja jedyna szansa na zaistnienie w rozgrywkach kontynentalnych. Nie da się jednak ukryć, iż to rozgrywki drugiego sortu, często traktowane przez lepsze kluby po macoszemu, co negatywnie wpływa na ich reputację. O słabej kondycji świadczą chociażby głosy postulujące o ich zlikwidowanie.

- Dyskutujemy nad tym pomysłem. Toczy się debata mająca na celu zadecydowanie, w jakiej formie będą odbywać się europejskie puchary między 2015 rokiem a 2018. Decyzję podejmiemy w 2014 roku, lecz jeszcze nic nie jest wiadome - mówił w zeszłym roku Michel Platini, rozważając rozszerzenie Ligi Mistrzów kosztem wchłonięcia Ligi Europy. I choć do tego raczej nie dojdzie, a przynajmniej nie teraz, o tyle w przyszłym roku mogą zapaść inne decyzje. W jaki sposób można polepszyć Ligę Europy, która jest marginalizowana przez Ligę Mistrzów, i zwiększyć jej prestiż? Jak sprawić, by najlepsze kluby przestały wystawiać rezerwowych piłkarzy? Oto nasze pomysły!

1. Finaliści Ligi Europy do Ligi Mistrzów

UEFA wykonała pierwszy krok w kierunku poprawy reputacji Ligi Europy - od 2015 roku zwycięzca zyska automatyczną kwalifikację do następnej edycji Ligi Mistrzów. Dlaczego jednak nie pójść o krok dalej? Co prawda w rozwiązaniu zaproponowanym przez UEFA finał zyskuje na znaczeniu jeszcze bardziej niż do tej pory, lecz może stać się to w pewien sposób martwą zasadą. Dlaczego?

Liga Europy ma za sobą cztery pełne edycje. Dwóch zwycięzców i tak zagrało w przyszłorocznej LM, dzięki odpowiedniej pozycji w rozgrywkach ligowych. Atletico Madryt dwukrotnie sięgnęło po LE i w kolejnych sezonach nie grało w Champions League. Istnieje niebezpieczeństwo, że zasada wprowadzona przez UEFA może obowiązywać w zaledwie 50 proc. przypadków. To zbyt mało, by zmienić sposób postrzegania Ligi Europy wśród najlepszych klubów - wciąż bardziej opłacało się będzie kładzenie większego nacisku na rozgrywki ligowe, by to przez nie wywalczyć kwalifikację do LM.

W zaledwie jednym z czterech przypadków finalista Ligi Europy zagrał w następnej edycji LM. Jest to Benfica Lizbona. Sztuka ta nie udała się kolejno Fulham, Bradze oraz Athleticowi Bilbao. Taka zmiana przyniosłaby jeszcze większą różnicę, a kluby pokroju Tottenhamu czy Lazio miałyby przed sobą jeszcze jedną drogę do LM - na skróty. Kto by nie chciał z niej skorzystać?

2. Drużyny z Ligi Mistrzów nie powinny "spadać" do Ligi Europy

Trzecie miejsce w grupie Ligi Mistrzów gwarantuje grę na wiosnę w Lidze Europy. To przede wszystkim niesprawiedliwe wobec drużyn biorących udział w LE od samego początku. Rozgrywki w ten sposób są cały czas "otwarte", nie wiadomo, czy nagle z LM nie odpadnie jakiś faworyt, który może wszystkim pokrzyżować szyki. Tak było w zeszłym roku, gdy w LE zagrała Chelsea. Londyńczycy okazali się za słabi na LM, lecz wygrali Ligę Europy. Można rzec, że na obecności w Europie skorzystali podwójnie - zarobili pieniądze za awans do Ligi Mistrzów i grę w niej, a następnie zdołali wygrać słabszy turniej i powiększyć gablotę z trofeami. Zdecydowanie nie sprzyja to integralności rozgrywek. Wraz z nadejściem fazy grupowej lista uczestników powinna być "zamknięta".

3. Gruntowna zmiana formatu rozgrywek

Zrealizowanie drugiego pomysłu niosłoby ze sobą konieczność dalszych zmian ze względu na wymagania turniejowe. Istnieją dwie możliwości reformy - kosmetyczna oraz drastyczna.

Pierwsza opcja zakłada zmniejszenie Ligi Europy. Konieczność wyłonienia aż 48 zespołów jest bardzo dobra dla UEFA - w tegorocznej edycji grają reprezentanci aż 27 krajów. Jednak aż takie rozbudowanie rozgrywek sprawia, że grają w nich coraz słabsze drużyny, spada poziom, a za tym zainteresowanie. Powielenie formatu Ligi Mistrzów i gra 32 drużyn w fazie grupowej nie wydaje się najgorszym pomysłem.

Opcja drastyczna zakłada powrót do starego systemu znanego jeszcze z Pucharu UEFA, czyli brak fazy grupowej i same dwumecze. Grupy mają to do siebie, że w wielu przypadkach są zwyczajnie nudne. W teorii ostatnie kolejki powinny rozstrzygać o losach awansu. Tymczasem zazwyczaj wszystko jest jasne już wcześniej. Dwumecze to wyeliminowanie nudy i większe emocje oraz szanse na niespodzianki, których często brak przy obecnym formacie - faworytom wpadki zdarzają się rzadko, a nawet jeśli, to mają wiele okazji, by się zrehabilitować. To również znaczne ograniczenie spotkań bez znaczenia, których jest tak wiele. Można przypomnieć w tym miejscu mecz Wisły Kraków z Twente Enschede sprzed dwóch lat - Holendrzy przyjechali do Krakowa z pewnym pierwszym miejscem w grupie, wystawiając rezerwy. To urąga powadze tych rozgrywek.

4. Lepsza organizacja spotkań

Mecze Ligi Europy rozgrywane są w czwartek, gdy futbolowi fani mają za sobą największe emocje tygodnia - wtorkowe i środowe potyczki w Lidze Mistrzów. Po takich spotkaniach jak Napoli z Borussią Dortmund nawet pojedynek Valencii ze Swansea wydaje się mniej interesujący niż zwykle. Rozwiązanie? Przeniesienie meczów Ligi Europy na tygodnie, w których nie gra Liga Mistrzów. Podobne rozwiązanie funkcjonuje w LM od jakiegoś czasu - 1/8 finału jest rozgrywana tydzień w tydzień, przez miesiąc. Takie rozwiązanie sprawi, że futbolowi maniacy nie będą musieli co drugi tydzień narzekać na brak ciekawych spotkań w środku tygodnia.

Mecze LE można by wtedy przenieść na wtorki i środy o 19 i 21, które dzięki Lidze Mistrzów są bardziej "piłkarskimi" dniami niż czwartek, oraz dałyby kibicom możliwość zobaczenia większej liczby spotkań.

Konieczność gry w czwarty dzień tygodnia stanowi również wymówkę dla menedżerów klubów z lepszych lig do sadzania swoich gwiazd na ławce i dawania im odpoczynku. Jutro Legia Warszawa zmierzy się na wyjeździe z Lazio, które już w niedzielę zagra w derbach Rzymu z AS Romą. Trener rzymian z pewnością nie wystawi wszystkich najlepszych piłkarzy, gdyż w ten sposób mają zaledwie trzy dni na regenerację organizmów przed kolejnym meczem. Gdyby mecze odbywały się we wtorki i środy, jak w LM, czas ten znacznie by się wydłużył. Oczywiście działa to również w drugą stronę - piłkarze po spotkaniach ligowych mają więcej czasu na wypoczynek, lecz trenerzy - uzasadniając swoje decyzje - najczęściej tego nie wspominają.

5. Zmniejszenie dysproporcji finansowych pomiędzy Ligą Europy a Ligą Mistrzów

Zrealizowanie tego punktu mogłoby mieć olbrzymi wpływ na całą europejską piłkę i jej hierarchię. W obecnych czasach w większości lig (zwłaszcza czołowych) znajdują się dwie, trzy czy cztery drużyny znacznie dominujące nad resztą. Grają one regularnie w Lidze Mistrzów, dzięki czemu zarabiają jeszcze większe pieniądze, co pozwala im na sprowadzanie lepszych piłkarzy niż rywale. Słabszym drużynom pozostaje Liga Europy, lecz premie za udział w tych rozgrywkach w żadnym stopniu nie pozwalają na nawiązanie walki z czołowymi ekipami - w ten sposób różnica między goniącymi i gonionymi stale się powiększa, zamiast zmniejszać.

Każda z 48 drużyn grająca w fazie grupowej Ligi Europy ma zapewnione 1,3 mln euro. Zakładając, że w drodze po trofeum wygra wszystkie spotkania, zainkasuje 9,9 mln euro (nie licząc pieniędzy z "market pool", czyli puli rynkowej - kwota ta jest inna dla każdego kraju, zależy od jego atrakcyjności i medialności). Dla porównania, sam awans do Ligi Mistrzów to zarobek rzędu 8,6 mln euro. Wygranie wszystkich meczów to przychód w wysokości 37,4 mln euro (ponownie nie licząc market pool). Różnice są drastyczne - gra w LM to zarobki kilkukrotnie większe, co w ewidentny sposób sprzyja utrzymywaniu obecnego rozkładu sił w Europie oraz ligach krajowych.

Przesunięcie części pieniędzy w kierunku Ligi Europy czy też "usztywnienie" puli przypisanej do jednych rozgrywek wobec drugich (np. kluby w Lidze Europy otrzymują jedną trzecią tego co zespoły z Ligi Mistrzów) mogłoby poprawić sytuację, prowadząc do zasypywania finansowych różnic pomiędzy biedniejszymi a bogatszymi, co w efekcie doprowadziłoby do wyrównania poziomu.

A czy Wy macie jakieś pomysły na usprawnienie Ligi Europy? Zapraszamy do dyskusji w komentarzach!

Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live na iOS , na Androida i Windows Phone

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.