Barcelona i Real, czyli kto wygrał bardziej

Zwycięzcy sądzą, że zwyciężyli nie tylko sportowo, ale i moralnie. Przegrani wierzą, że nie przegrali, lecz zostali oszukani. I też górują moralnie. Najwybitniejsi futboliści wreszcie zeszli z trawy, wojna nadal trwa

Serial z El Clásico, uchodzący za piłkarski spektakl ponad wszystkie inne, miał rozpalić zmysły futbolową sztuką wyższą, a rozpalił przede wszystkim niezdrowe emocje. W ciągu ostatnich lat obie potęgi poprawiały stosunki, mocno nadszarpnięte na początku stulecia za rządów na Camp Nou fanatycznego nacjonalisty Joana Gasparta, a także przez szokujący transfer Luisa Figo z Barcelony do Realu, na którego z trybun Camp Nou spadały zapalniczki, telefony, nawet świński łeb. Teraz wystarczyły trzy tygodnie, by szacunek dla przeciwnika wyparła wrogość. Wrogość publicznie manifestowana i dzieląca nawet przyjaciół z reprezentacji Hiszpanii.

- Więzi łączące kadrowiczów zostały zerwane - miał podsumować czwórmecz Xabi Alonso, rozgrywający Realu. Wychodził ze stadionu po wtorkowym, zremisowanym 1:1 rewanżu w półfinale Ligi Mistrzów. Awansowała Barcelona (na wyjeździe wygrała 2:0), która wcześniej zdobyła także mistrzostwo kraju. Rywalom ze stolicy pozostała radość pomniejsza, z odzyskanego po 18 latach Pucharu Króla.

Alonso wspomniany cytat zdementował, ale nikogo nie uspokoił. O ile bowiem po jesiennej, druzgocącej porażce 0:5 on i koledzy wyższość Katalończyków pokornie zaakceptowali, o tyle teraz z każdym meczem głośniej oskarżają sędziów, którzy mają się z premedytacją mylić na ich niekorzyść. Przekaz brzmi: gdy ani jeden z nas nie został wyrzucony z boiska, to albo Barcę pokonaliśmy (we wspomnianym finale krajowego pucharu, tam Angel di Maria zobaczył czerwoną kartkę dopiero w ostatnich sekundach gry), albo z nią zremisowaliśmy (we wtorek).

O ten ostatni mecz piłkarze z Madrytu też mają jednak pretensje. Przy stanie 0:0 arbiter niesłusznie nie uznał gola Gonzalo Higuaina.

Pomylił się? Trener José Mourinho już tydzień temu wyjaśnił, że sędziowie uczestniczą w probarcelońskim spisku pod egidą UEFA. Podczas pierwszego półfinału Mourinho dostał czerwoną kartkę (ironicznie "gratulował" usunięcia z boiska defensywnego pomocnika Pepe), a po nim m.in. życzył prowadzącemu Barcę Josepowi Guardioli, by choć raz wygrał Ligę Mistrzów uczciwie.

Za karę wtorkowy mecz oglądał w hotelu (jutro zostanie prawdopodobnie zdyskwalifikowany na dłużej), więc jego wywody kontynuowali podwładni. Cristiano Ronaldo sugerował po południu gestykulacją, że został okradziony. Wieczorem atakował już werbalnie. - Byliśmy w stanie wygrać, ale sędzia znów nie pozwolił nam zdecydować o wyniku. Każdy, kto ma pojęcie o futbolu, wie, że Barcelona jest traktowana preferencyjnie. W następnym sezonie niech jej po prostu wręczą puchar - mówił portugalski skrzydłowy. Na boisku nie oddał ani jednego strzału, choć zazwyczaj uderza jak opętany - częściej niż cała reszta drużyny razem wzięta.

"Obrabowany" czuł się też Iker Casillas, piłkarz zazwyczaj opanowany. A asystent trenera Aitor Karanka wyjaśniał, że gdyby Pepe dotrwał do końca pierwszego półfinału, w Madrycie padłby remis 0:0 i rewanżowe 1:1 dałoby awans Realowi. Nie chciał też życzyć przeciwnikom szczęścia w finale. Ani on, ani żaden przedstawiciel "Królewskich" nie przyznał, iż rywale okazali się zwyczajnie lepsi. Za to jeszcze przed rewanżem oskarżyli Katalończyków, że notorycznie udają faulowanych i zachowują się po rasistowsku. Klub na oficjalnej stronie (!) zamieścił film mający udowodnić, iż Sergio Busquets nazwał Marcelo "małpą".

Wściekłym piłkarzom i trenerom wtóruje wściekła stołeczna prasa. Komentator dziennika "Asa" napisał - co dobrze oddaje nastroje ogółu - że Real został ukrzyżowany przez kolejnego arbitra.

Katalończycy nie widzą w rywalach męczenników, lecz półbogów w sobie. Oni nie tylko wygrali. Obronili futbol przed najazdem brutalnych barbarzyńców, dowodzonych przez najbardziej bezwzględnego - Mourinho. Xavi Hernandez, na murawie drobny i subtelny w ruchach rozgrywający, w poniedziałek obwołał wszelkie zarzuty "Królewskich" "żałosnymi" i krytykował ich styl, a we wtorek wyraził uznanie dla finałowego rywala z Manchesteru z wyraźną aluzją: "To wielki zespół, który w dodatku chce grać w piłkę". W domyśle: Real nie chce.

Pięknie w ostatnich klasykach bywało tylko przez kilka mgnień oka. Np. wtedy, gdy niemiłosiernie poniewierany w każdym meczu Leo Messi przeszywał sprintem z piłką obronę Realu - już wtedy podłamanego czerwoną kartką dla Pepe. Szlagierową serię zapamiętamy jednak przede wszystkim jako walkę pełną brudnych chwytów. Zaproponowaną przez Mourinho, podjętą przez Barcelonę, wreszcie rozwijającą się już poza czyjąkolwiek kontrolą. Gdy jedyny raz giganci starli się na neutralnym terenie - w Walencji - kłócili się nawet o to, o ile przyciąć trawę i czy polewać ją wodą.

Dziś obie strony czują się moralnymi zwycięzcami. Ale jedno je dzieli: w Barcelonie triumfują wszyscy - w Madrycie niektórzy uważają, że wielka firma zniżyła się do metod niegodnych. I straciła twarz.

Real pokonany, Barcelona w finale ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.