Liga Mistrzów. Szczęsny wygrał z Barceloną

Ależ sensacja w Lidze Mistrzów! Niespełna kwadrans przed końcem piłkarze Arsenalu przegrywali, ale finiszowali fenomenalnie i wygrali 2:1. Z Barceloną, drużyną aspirującą do miana najlepszej w historii.

Wszystkie bramki Ligi Mistrzów znajdziesz tutaj ?

Niewiarygodne, że im się udało. Niewiarygodne, że wśród zwycięzców znalazł się Polak. I to grał z klasą!

Do bramkarzy zapraszanych na salony spychana na margines nasza piłka miała ostatnio niesłychane szczęście. Dudek został bohaterem finału Champions League, Kuszczak dwukrotnie śledził jego przebieg z ławki rezerwowych Manchesteru Utd., Fabiański stawał w bramce Arsenalu. Wojciech Szczęsny pod jednym względem wyprzedza wszystkich - u niego wszystko dzieje się prędzej.

W Arsenalu zaczął dojrzewać jako gimnazjalista, w reprezentacji kraju zadebiutował w zeszłym roku jako najmłodszy bramkarz w jej powojennej historii, ligi angielskiej spróbował po raz pierwszy - w grudniu - w szlagierze z Manchesterem Utd., i to na jego stadionie Old Trafford.

Piękne wyzwania, ale w środę, dwa miesiące przed 21. urodzinami, stanął przed jeszcze piękniejszym. W wieku dla bramkarza niemowlęcym miał bronić strzały Barcelony - drużyny złożonej wyłącznie z wirtuozów, uznawanej za najlepszą na świecie, coraz częściej obwoływanej kandydatką na najwspanialszą w historii futbolu.

Dlatego najpierw miał prawo być Szczęsny wstrząśnięty. Goście długo nie dawali mu okazji, by pokazał, że jest świetny. Minął kwadrans, zanim pobiegł w jego kierunku Jego Boskość Leo Messi, spadkobierca Maradony, który w zeszłym roku rozstrzelał londyńczyków czterema golami.

Nawet on okazał się łaskawy. Spudłował w sytuacji, w której nie zwykł pudłować niemal nigdy. Także wtedy, gdy bramkarz - jak wczoraj Szczęsny - wytrzymuje nerwowo i umiejętnie zasłania większość bramki.

Polak nie fruwał między słupkami, bo jego drużyna, uchodząca za skromniejszą kopię Barcelony, na długo odepchnęła faworyta od swojego pola karnego. Ba, szybko objęłaby prowadzenie, gdyby nie świetna interwencja Victora Valdesa, który odbił piłkę po uderzeniu Robina van Persiego.

Ta śmiałość - a może raczej brawura? straceńcza zuchwałość? - londyńczyków najpierw zgubiła. Okrutny paradoks gier z Barceloną polega na tym, że im mniej jej rywal się lęka, tym marniej zazwyczaj kończy. Arsenal istotnie proponuje futbol najbliższy katalońskiego ideału, ale to zarazem styl w starciach z supergrupą Josepa Guardioli samobójczy. Kto nie schowa się na własnym polu karnym i nie osłoni go na przedpolu gęstymi defensywnymi zasiekami, lecz wysunie obronę zbyt daleko od bramki, temu pozostaje tylko czekać na wyrok. Barcelończycy w końcu znajdą lukę, wpuszczą tam piłkę, trafią do siatki.

Tym razem wyrok ogłosił Messi, a wykonał David Villa, najbardziej zabójczy snajper w Europie ostatnich lat. Szczęsny był bezbronny, puścił piłkę między nogami. 0:1.

Polak grał pewnie, nawet przez ułamek sekundy nie sprawiał wrażenia stremowanego. On, prawie debiutant, który między dorosłymi pierwszoligowcami rozegrał ledwie kilkanaście meczów. W ogóle najzuchwalej poczynali sobie z Barcą młodzieńcy. Jack Wilshere, pomocnik wciąż nastoletni, do przerwy podawał wyłącznie celnie. Pomylił się dopiero w drugiej połowie, gdy próbował zagrania bardzo trudnego - wrzucał piłkę wolejem w pole karne.

Do tego pola karnego gospodarze wtedy faworytów przygnietli. Cesc Fabregas, jedyny londyńczyk wychowany w katalońskiej szkółce La Masia, apelował do fanów przyzwyczajonych do uporczywych ataków Arsenalu o cierpliwość, bo "zobaczą okresy gry, w której gospodarze nie dotkną piłki". Było inaczej, Katalończycy momentami nie umieli opanować sytuacji. Dość powiedzieć, że pierwszy rzut rożny wybijali po przeszło godzinie walki.

Wydawało się jednak, że skończy jak zawsze. Tak bywa w starciach z Barcą - nie wystarczy grać rewelacyjnie, by zwyciężyć.

Nie tym razem. Londyńczycy zachowywali się, jakby trudzili się nad rozwikłaniem łamigłówki, którą bezskutecznie usiłuje rozwikłać cała ludzkość. I stopniowo zbliżali się do celu.

Pierwszego gola - po niezwykłym uderzeniu z niemal zerowego kąta - strzelił Robin van Persie, zdobywca 12 bramek w ostatnich 10 meczach. Drugiego gola - po rozpoczętym przez Wilshere'a ponaddźwiękowym kontrataku i fantastycznej asyście Samira Nasriego - dołożył Andriej Arszawin.

A wcześniej zmusili do arcyważnego faulu Gerarda Pique - potężny obrońca dostał żółtą kartkę i nie zagra w rewanżu.

Rewanżu, który zapowiada się jeszcze bardziej pasjonująco niż spektakl wczorajszy, pod każdym względem fascynujący. Faworytami londyńczycy nadal nie są - Barca od kwietnia 2008 roku nigdy nie wygrała w fazie pucharowej LM na wyjeździe, ale u siebie wygrywa niemal zawsze. Ba, niemal zawsze nokautuje.

Za trzy tygodnie Szczęsny skoczy jeszcze wyżej. To już naprawdę sam szczyt futbolowych wyzwań.

Arsenal - Barcelona. Villa (0:1)

Arsenal - Barcelona. Van Persie (1:1)

Arsenal - Barcelona. Arszawin (2:1)

Tak grał Arsenal z Barceloną. ? Zobacz stronę meczu

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.