Liga Mistrzów. Ivan Ergić - piłkarz który nie lubi futbolu

Ivan Ergić w piłkę grać lubi, zawodowego futbolu nie znosi. Ostro krytykuje go w felietonach do stałej rubryki w serbskim dzienniku ?Politika?.

Wszystkie bramki Ligi Mistrzów znajdziesz tutaj ?

Pisze o niezdrowym duchu rywalizacji w zdominowanym przez biznes i egoizm współczesnym sporcie, o makiawelizmie swego otoczenia dążącego do zwycięstwa za wszelką cenę; o wypełniającym szatnie męskim szowinizmie, o braku zrozumienia dla atletów, którzy nie chcą prowadzić gwiazdorskiego stylu życia narzucanego przez środowisko i media.

Sam jest przypadkiem osobnym. Nie obchodzi urodzin, nie znosi też sylwestra i walentynek ani w ogóle żadnych świąt zmuszających ludzi do powtarzania wciąż tych samych zachowań. Czyta - z zachwytem - Karola Marksa, kiedy występuje - nader chętnie - w telewizji, wścieka się, że jego koledzy po fachu, często niedojrzali chłopcy, za dużo zarabiają. Cieszyłby się z globalnej recesji, bo "nigdy nie jest źle, kiedy kilku bogatych trochę straci", gdyby nie był świadomy, że najwięcej zapłacą biedni.

Trzydziestkę przekroczy dopiero w styczniu, a niewiele brakowało, by karierę zakończył już w 2004 roku. Wylądował w klinice psychiatrycznej, lekarze zdiagnozowali depresję. Grał wówczas dla szwajcarskiego Basel, ale kłopoty miał już wcześniej, na początku kariery, gdy podpisał kontrakt z Juventusem, by jednak nigdy dla turyńczyków nie zagrać.

To nadwrażliwy idealista, który przeżył głębokie rozczarowanie. Nie radził sobie ze stresem, nie umiał się pogodzić się z tym, co dzieje się w futbolu za kulisami. - Od wczesnej młodości obsesyjnie dążyłem do perfekcji, poświęcałem wszystko, by nie zawieść ludzi, którzy mnie oceniali. To musiało mieć coś wspólnego z wymaganiami stawianymi mi od dziecka przez rodziców - zwierzał się w serbskiej telewizji. - Zarazem stopniowo docierało do mnie, jak bardzo rzeczywistość odbiega od moich chłopięcych wyobrażeń. A komuś, kto wierzy w uczciwość i sprawiedliwość, nie jest łatwo poradzić sobie z prawdą o profesjonalnym futbolu. Jeśli nawet szefowie wielkiego Juventusu zasługują na więzienie [po korupcyjnej aferze Calciopoli], to wyobraźcie sobie, co się dzieje w mniejszych klubach.

Wcześnie zerwał ze swoim agentem i w ogóle wszelkimi kręcącymi się wokół piłkarzy doradcami. Nazywa ich pasożytami, którzy oszukują młodych, nieświadomych ludzi, by wysysać z nich pieniądze. Sam negocjuje umowy, sam dba o rozwój swojej kariery, mówi, że przy podpisywaniu kontraktu na pensję spogląda na samym końcu. - Nawet jeśli będę zarabiał mniej, wiem, że wszystko odbyło się czysto - tłumaczy. Z depresji wyszedł, w Bazylei został nawet kapitanem, choć twierdzi, że w szatni nie jest mu łatwo - jak każdemu graczowi, który nie lubi oblewać głowy żelem. I funkcji po dwóch latach się zrzekł.

Z piłkarzami Serbii - mógł grać też dla Australii, tam się urodził - pojechał na mundial w 2006 roku, ale i z gry dla kraju zdarzało mu się rezygnować, gdy dochodził do wniosku, że nie akceptuje otaczającego reprezentację nacjonalizmu. Minęło trochę czasu i do kadry wracał. Proponowano mu też, że wróci do rodzimej ligi, ale nie chciał, bo za dużo w niej klaunów, półkryminalistów i korupcji. Ubiegłego lata zmienił Bazyleę na Bursaspor, z którym zdobył sensacyjne, pierwsze w historii klubu mistrzostwo Turcji. Gra w pomocy, czasem zdarzało mu się podbiec do przyznającego rzut wolny sędziego i poinformować, że wcale nie był faulowany. Kiedy skończy karierę zawodnika, zamierza całkiem odejść z futbolu.

Wszystkie dziwy Bursasporu ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.