Liga Mistrzów. Bayern Monachium - Real Madryt. Jak Borussia Dortmund chciała, by Lewandowski zagrał w Realu [FRAGMENTY "NIENASYCONEGO"]

"Z każdą minutą widownia rosła. Włączajcie telewizory: Real dostaje lanie od Polaka". Tamte cztery gole z 2013 roku zmieniły mu karierę i życie, sprawiły że nawet Juergen Klopp pchał go w pewnym momencie w objęcia Realu. I Roberta Lewandowskiego też kierunek Madryt kusił. Wybrał jednak Bayern. We wtorek (godz. 20.45) mierzy się z Realem w ćwierćfinale Ligi Mistrzów.

Fragmenty "Nienasyconego", książki o karierze Roberta Lewandowskiego

Gorąca linia wyglądała tak: rozgrywali między sobą wirtualne mecze na konsoli, na odległość. Jeden w domu w Niemczech, drugi w Polsce. I przez Skype'a dyskutowali przy tym graniu: co robić? Po kilka godzin dziennie, przez kilka najbardziej nerwowych dni. Co robić?

- Jeśli nie jesteś pewny, jakie są twoje marzenia, to możesz przynajmniej spełnić moje - żartował Tomek Zawiślak, przyjaciel od dzieciństwa i kibic Realu. Ale Robert dalej nie wiedział, miał już mętlik w głowie. Wybrać Bayern, jak chciał od dawna? Czy jednak Real, który wpadł na ostatnią prostą z transferową ofertą marzeń?

Kończył się rok 2013, na decyzję zostało niewiele czasu. Z jednej strony dane słowo, z drugiej złote góry. Z jednej Bayern, zwycięzca Ligi Mistrzów 2013, z drugiej klub, który za kilka miesięcy wygra Ligę Mistrzów 2014. Z jednej miliony euro, z drugiej jeszcze więcej milionów euro. A po obu stronach - najsłynniejsze ofiary Roberta. Dwie wielkie drużyny, które postanowiły go zdobyć, gdy nastrzelał im bramek.

***

- Robert, czterrryyyyy! - Robert, cztery bramki! - Z Realem! - Robert, drinka?

- Zjadłbym naleśniki

W niebo spojrzał dopiero po drugim golu. Pierwszej bramki nie uznał za wystarczający powód. Mimo że gol Polaka w półfinale Ligi Mistrzów zdarzył się pierwszy raz od 17 lat. Poprzedniego strzelił Krzysztof Warzycha w meczu Panathinaikos - Ajax w 1996 roku, gdy mały Bobek Lewandowski trafił do Varsovii. Teraz, w kwietniu 2013, Bobek miał już pseudonim "The Body" i strzelał Realowi Madryt kolejnego gola w sezonie.

Pierwszą bramkę zdobył jesienią 2012, gdy Real przyjechał do Dortmundu na mecz rundy grupowej Ligi Mistrzów. Tamten mecz Borussia wygrała 2:1. Prowadzenie dał Robert, jeszcze przed przerwą wyrównał Cristiano Ronaldo, zwycięstwo zapewnił Marcel Schmelzer. Wiosną Real wrócił do Dortmundu na półfinał i wyglądało to jak powtórka filmu z jesieni. Lewandowski na 1:0. Cristiano przed przerwą na 1:1.

A po przerwie zaczął się zupełnie inny film. Z każdą minutą jego widownia rosła. Włączajcie telewizory: Real dostaje lanie od Polaka.

Zatrzymał się na czterech golach. Nikt tylu jeszcze nie strzelił Realowi w Lidze Mistrzów. Nikt tylu nie strzelił w żadnym półfinale LM.

- Zszedłem z boiska, usiadłem w szatni i zacząłem się śmiać sam do siebie. Kurczę, czy to się zdarzyło naprawdę? Strzeliłem cztery gole w półfinale Ligi Mistrzów? Przez kilka dni to do mnie nie docierało - wspomina Robert. Sam do tych bramek nie wraca, ale gdy gdzieś je powtarzają, zatrzymuje się przed telewizorem.

Pierwszego gola zdobył w locie i w zamieszaniu pod bramką, rzucając się wślizgiem, żeby wyprzedzić Pepe, który też już sunął wślizgiem. Drugiego strzelił z niemal tego samego miejsca tuż przed bramką, w zamieszaniu, gdy doskoczył do ni to podania, ni to strzału Marco Reusa, a obrońcy Realu jeszcze mieli złudzenia, że mógł być spalony. To wtedy podniósł ręce i spojrzał w niebo. Była 55. minuta.

Borussia grała z Realem tak, jak tego zawsze od niej chciał Jürgen Klopp: macie przebiec więcej niż rywal, macie znać sposób na rozegranie akcji, jeszcze zanim odbierzecie przeciwnikowi piłkę, macie opaść go jak szerszenie. - Ale nie takie, które żądlą gdzie popadnie. My najpierw rywala związujemy, potem żądlimy - tłumaczył kiedyś Klopp.

Im większy rywal, tym lepiej. Borussię Kloppa nazywano "Mentalität-Monster". Oni nikogo się nie bali. Ale w pierwszych sezonach Kloppa w europejskich pucharach to była odwaga straceńców. Szarżowali i przegrywali. Aż wreszcie się nauczyli, kiedy trzymać gardę, kiedy wyprowadzić cios. Serię ciosów, z każdej strony pola karnego.

Piłkarzom Realu już się kręciło w głowie od tego ciągłego zamieszania. A Lewandowski strzelał. Trzeciego gola, najładniejszego, też zdobył w zamieszaniu: przyjął piłkę lewą nogą, przetoczył ją sobie prawą podeszwą, żeby zostawić wszystkich obrońców z boku, i strzelił pod poprzeczkę.

Klopp już nie miał pomysłu, jak świętować kolejne bramki, po trzeciej chodził przy ławce w dziwnej pozie, jak zgarbiony. Gdy potem Marco Reus padł w polu karnym po faulu Xabiego Alonso, trener polskiej reprezentacji Waldemar Fornalik powiedział do siedzącego obok niego na trybunach Cezarego Kucharskiego, że Robert nie powinien podchodzić do rzutu karnego. Że to już za dużo.

Wokół nich na trybunach wielu kibiców Borussii stało odwróconych tyłem do boiska, nie byli w stanie na tego karnego patrzeć. Odwróciła się Ania Lewandowska, odwrócił się też w pierwszym odruchu Kucharski. A potem pomyślał: co ja robię, przecież wiem, że "Lewy" strzeli. Odwrócił się z powrotem w stronę boiska.

Robert strzelił bardzo mocno w środek bramki. 4:1. A mógł być jeszcze piąty gol, ale bramkarz Realu Diego López świetnie obronił strzał Polaka zza pola karnego. To o tej sytuacji Robert mówił potem w nocy Tomkowi Zawiślakowi, niezadowolony. "Szkoda, że nie było piątej...".

Zostawał jeszcze rewanż w Madrycie, ale droga do finału Ligi Mistrzów 2013 była otwarta. Sergiusz Ryczel, komentator stacji nSport, po kolejnych bramkach Roberta wpadał w ekstazę, krzycząc "gooooooool" kilkanaście sekund. Gdy w nocy po meczu rodzina i przyjaciele Lewandowskiego świętowali wygraną w ogródku jego domu w Dortmundzie, każdy chciał siedzieć przy laptopie i puszczać powtórki tych "gooooooooli".

Toast, "gooooooool", śmiechy. Nie mieli tego dość.

To się wszystko wymykało temu, do czego przywykliśmy. Wydawało się, że trzy bramki Polaka w finale Pucharu Niemiec 2012 z Bayernem to już jest wystarczająca abstrakcja. Albo to, że Polak w Bundeslidze może gonić rekord wielkiego Gerda Müllera. A Robert gonił go w tamtym sezonie, strzelając gole w 12 meczach Bundesligi z rzędu. Jeszcze niedawno każdy gol Polaka w Lidze Mistrzów, nawet w mało ważnych meczach, był wydarzeniem. A on w tamtym sezonie strzelał każdemu rywalowi, z którym Borussia grała w LM, w każdej rundzie poza finałem. Realowi, Manchesterowi City, Ajaxowi, Szachtarowi, Maladze. I znów Realowi, cztery naraz.

Tylko pięciu piłkarzy przed Robertem dostało kiedykolwiek od dziennika "L'Équipe" notę 10 oznaczającą, że wyszedł im mecz ideał. "Oddaję Lewemu tytuł bello di notte" - napisał na Twitterze Zbigniew Boniek. Tak Bońka nazywano w latach 80., "bello di notte". "Piękność nocy", bo najlepszy był w meczach przy jupiterach, czyli tych w europejskich pucharach. On był ostatnim przed Robertem polskim piłkarzem z pola, w którego w wielkie pucharowe wieczory wstępował ten demon.

Nowy "bello di notte" wrócił z meczu do domu bardzo późno. Impreza trwała, usiadł przed telewizorem. "Robert, czterrryyyyy! Robert, cztery bramki! Z Realem! Robert, drinka?".

- Zjadłbym naleśniki, bezglutenowe.

W tamten wieczór kibice zaczęli na niego patrzeć nie jak na kolejnego skutecznego napastnika, ale jak na kogoś, kto może być naprawdę wielkim piłkarzem. To wtedy pierwszy raz dziennikarze i fotoreporterzy koczowali przed blokiem Ani, a telefony dzwoniły bez przerwy.

Wkrótce mieli się też oboje przekonać, że kończy się ich urlopowy spokój.Od tej pory gdziekolwiek na świecie rozpoznali ich Hiszpanie, bardzo chcieli im powiedzieć, co sądzą o tych czterech golach. Ci, którzy byli przy Robercie po meczu, wspominają, że przyjął to wszystko zupełnie spokojnie. Jakby się nie stało nic wielkiego.

On ma inne wspomnienia. - Za dużo było wtedy emocji z zewnątrz. Uległem temu i to się na mnie odbiło w następnym meczu,w Bundeslidze. Nie byłem z siebie zadowolony. Obiecałem sobie, że następnym razem do tego nie dopuszczę.

***

Mourinho pisze: chodź do mnie

Po końcowym gwizdku w Dortmundzie pierwszy z gratulacjami podszedł nie Klopp, tylko trener rywali José Mourinho. W następnych tygodniach namawiał w esemesach i telefonach: chodź do mnie. Nie do Realu, choć był jeszcze jego trenerem, tylko do Chelsea, gdzie odchodził po sezonie i już wszystko układał po nowemu.

To nie był pierwszy raz, gdy Chelsea kusiła Roberta. Interesowała się nim już wtedy, gdy trenerem w Londynie był Carlo Ancelotti, w 2011 roku. W kolejnych sezonach kontaktowali się z Robertem i Cezarym Kucharskim dyrektor sportowy Chelsea Michael Emenalo, kontaktowała się Marina Granowskaja, prawa ręka Romana Abramowicza. Nie poddawał się też Manchester United, dołączył Manchester City. Sezon 2012/2013 był dla Roberta trzecim w Dortmundzie, miał już ochotę spróbować sił w nowym miejscu, coraz więcej klubów o tym wiedziało. Wreszcie - włączył się do tego wyścigu również Real, po półfinale z czterema bramkami.

Ale wtedy Lewandowski z Kucharskim byli już po słowie z Bayernem.

***

Prezes Watzke swata Lewandowskiego z Realem

- Chcemy go mieć. Musimy go mieć. Mamy tu dla Roberta pełną szkatułę - powiedział Uli Hoeneß. Człowiek, który zbudował wielki Bayern, ten, który znamy - z sukcesami, a bez długów. Była wczesna wiosna 2012, jeszcze przed finałem Pucharu Niemiec Borussia-Bayern, z trzema golami Lewandowskiego. Cezary Kucharski siedział w gabinecie prezesa zarządu Bayernu Karla-Heinza Rummenigge, był tam też menedżer klubu Christian Nerlinger. Hoeneß, wieloletni menedżer Bayernu, też był prezesem Bayernu, ale on szefował stowarzyszeniu FC Bayern München, a Rummenigge spółce akcyjnej Bayern, czyli był tym prezesem, który miał więcej władzy. Hoeneß panował, Rummenigge rządził.

Hoeneß wpadł do jego gabinetu przelotem, zrobił wrażenie i wrócił do swoich spraw. To on pierwszy w Bayernie miał pewność, że Lewandowski jest piłkarzem dla tego klubu, i on najmocniej o jego transfer zabiegał. Spotkanie w gabinecie Rummenigge to było pierwsze kuszenie. Po finale Pucharu Niemiec zaczęły się już konkretne starania.

- Ale Borussia w ogóle nie chciała rozmawiać o sprzedaży. Jeszcze wierzyli, że Roberta zatrzymają - wspomina Cezary Kucharski. - Ja uważałem, że koniec drugiego sezonu to był dobry moment, by pójść dalej. Dyskontować pozycję na rynku. Ale Borussia nie miała zmiennika dla Roberta, poprosiła o rok na znalezienie następcy. Mieliśmy słowo Kloppa, Zorca, Watzkego. Określili nawet warunki: jeśli ktoś zapłaci co najmniej 28 mln euro, Robert może odejść w 2013 roku.

Nadszedł 2013, ale okazało się, że Robert jednak odejść nie może.

Dzień przed pierwszym półfinałem z Realem "Bild" ujawnił, że do Bayernu odchodzi Mario Götze, największa wówczas gwiazda Borussii. Bayern zdecydował się zapłacić klauzulę odstępnego z kontraktu Götzego, 37 mln euro. I tym sposobem zamknął sobie drogę do negocjacji z Borussią w sprawie sprzedaży Roberta. Kucharski w dniu półfinału przyjechał na rozmowy o odejściu, a usłyszał, że nic z tego.

- Dortmund był postawiony pod ścianą. Woleli się wycofać ze słowa danego Robertowi, niż puścić drugiego piłkarza do Monachium. Więc my też musieliśmy się inaczej umówić z Bayernem - mówi Kucharski. Inaczej, czyli na przejście, gdy Robertowi skończy się kontrakt w Dortmundzie, w czerwcu 2014 roku. A umowę z Bayernem Robert mógł podpisać oficjalnie 1 stycznia 2014.

- My od początku byliśmy z Borussią szczerzy: chcemy przyjść z Lecha właśnie do was, zrobimy wszystko, żeby Borussia miała z nas radość, ale nie traktujemy jej jako klub docelowy. Chcemy stąd odejść wyżej. Nigdy nie obiecywaliśmy, że nie odejdziemy do Bayernu. Bo ja się nie godzę na takie ograniczenia swobody decyzji. Oczywiście, Borussia to proponowała. Ale propozycję odrzuciliśmy - mówi Kucharski.

Borussia robiła wszystko, żeby Robert jednak zmienił zdanie i odszedł gdzie indziej, nie do najgroźniejszego rywala w kraju. Po półfinałowym rewanżu w Madrycie prezes Watzke zaaranżował spotkanie na stadionie Realu, w pokoju przy szatniach. Umówił się tam z prezesem Realu Florentino Pérezem, z wiceprezesem José Angelem Sánchezem, prawą ręką Péreza. Zawołali Roberta z szatni.

Chcieli, żeby rozważył przejście do Madrytu. Namawiali go na to potem nawet koledzy z drużyny i trener Klopp. Ale on chciał do Bayernu. Jeszcze nie miał rozterek. Pojawiły się później.

***

Rewanż w Madrycie. Żony pochlipują ze strachu

Pierwszy półfinał z Realem, ten z czterema bramkami, zapadł wszystkim w pamięć tak mocno, że czasem zapominamy o rewanżu. A w nim Real był bardzo blisko odrobienia strat i wyeliminowania Borussii. Zaczął strzelać późno, w ostatnich minutach, ale zdążył zdobyć dwa gole. Przy 2:0 do awansu potrzebował już tylko jednej bramki, sędzia doliczył pięć minut.

"Gdyby doliczył jeszcze kilka, tobyśmy strzelili tę trzecią" - pisał potem Mourinho w esemesie do Roberta. "Raczej trudno było się spodziewać, że pozwoli grać 100 minut ;-)" - odpisał Robert.

Miał w rewanżu szanse na kolejne gole, ale ich nie wykorzystał. Przez cały mecz próbował uciekać pilnującemu go Sergio Ramosowi (strzelił na 2:0 dla Realu). To był fascynujący pojedynek, Ramos tak się zawziął, że momentami traktował Polaka tak, jak bokser traktuje worek treningowy. Jürgen Klopp powiedział później, że Ramos powinien dostać siedem żółtych kartek, a Lewandowski był Übermenschem, że na te prowokacje nie zareagował.

- Grając przeciw Realowi, nigdy nie miałem żadnych zatargów z Pepe, choć to o nim często mówi się, że gra zbyt ostro. Wobec mnie był zawsze fair. Z Ramosem w rewanżu sporo się działo, ale to normalna sprawa. Tak samo będzie później w pierwszym meczu z Wolfsburgiem, po tym jak strzeliłem mu pięć goli - miałem wrażenie, że piłkarzom Wolfsburga bardziej zależało na tym, żebym już nie strzelił kolejnego gola, niż na tym, żeby wygrać spotkanie. I Ramos w Madrycie też chciał mi dużo pokazać, a sędzia rzadko gwizdał - wspomina Robert.

W pewnym momencie Borussia znalazła się w takim oblężeniu, że żony piłkarzy na trybunach zaczęły pochlipywać ze strachu, a prezes Watzke wstał ze swojego miejsca w loży honorowej, obok króla Juana Carlosa, i zamknął się w toalecie na ostatnie 20 minut. Poczuł, że jego serce tego meczu nie wytrzyma.

Serce wytrzymało, Borussia wytrzymała. Awansowała do finału Ligi Mistrzów na Wembley, gdzie spotkała się z Bayernem. W pierwszym niemieckim finale Pucharu Mistrzów. Meczu, który był intronizacją Bundesligi - królowej piłkarskich hipsterów. Ligi pełnych trybun, tanich biletów, zrównoważonych budżetów, ofensywnej gry. Borussia tamten finał przegrała 1:2, rozstrzygnął o tym geniusz Arjena Robbena. Holender był wtedy w nieziemskiej formie, strzelił decydującego gola. Borussia nie mogła wystawić kontuzjowanego Götzego.

- Mocno zaczęliśmy tamten finał, od 70. minuty zaczęło brakować nam sił. Ale też wyszły wtedy trudy sezonu. Każdy piłkarz Bayernu zagrał przeciętnie dwa mecze mniej niż każdy u nas w tamtym sezonie. Do tego ostatnie dwa tygodnie przed finałem trenowaliśmy mocno. Mocniej niż zwykle. Może za mocno. Mnie nigdy nie łapały skurcze. A w Londynie złapały. I nie tylko mnie. Miałem z nimi problem akurat wtedy, gdy Ilkay Gündogan strzelał dla nas karnego na 1:1, musiałem zejść do linii bocznej. Analizowałem sobie to potem. Może tu była przyczyna - wspomina Robert.

- Widziałem w oczach chłopaków wielki żal. Żal, że rywal był do pokonania. Siedzieli po meczu jak bokser, który już miał rywala tam, gdzie chciał, ale padł po ciosie w ostatniej rundzie. Zdecydował jeden błąd przy golu na 1:2. Trener Bayernu Jupp Heynckes miał Robbena i dobrych zmienników, Klopp nie miał - mówi Artur Płatek, który pracował dla Borussii jako skaut i był wtedy z drużyną w Londynie.

Robert kończył mecz bez gola, ze łzami w oczach i postanowieniem, że to ostatni taki finał.

- Chcę tam wrócić i tym razem już wygrać. W tamtym finale jakoś nie mogłem poczuć wyjątkowości chwili. Na pewno to było jakieś przeżycie, popłakałem się na koniec. Ale jednak inaczej sobie wyobrażałem swój pierwszy finał Ligi Mistrzów. Może chodziło o to, że graliśmy z Bayernem, a dla nas wielkie mecze z nimi to była wtedy codzienność - wspomina Robert.

***

Real kusi. Uli Hoeneß przestaje być czarujący

Oni płakali po końcowym gwizdku, Bayern świętował pierwszą w historii Niemiec potrójną koronę: mistrzostwo, Puchar Niemiec, Puchar Europy.

- Wyczyn tak rzadki jak "Błękitny Mauritius" - mówi o tej potrójnej koronie prezes Rummenigge. W muzeum Bayernu na Allianz Arenie można usiąść w niewielkim kinie, popatrzeć i posłuchać, jak w okolicznościowym hymnie opiewają wiosnę potrójnej korony chór i orkiestra monachijskich filharmoników pod batutą wielkiego dyrygenta Lorina Maazela ubranego w klubową koszulkę.

I ten Bayern, "Błękitny Mauritius", już pewny zatrudnienia od nowego sezonu Pepa Guardioli w miejsce Juppa Heynckesa, dalej bardzo chciał, żeby dołączył do niego Robert. A Real chciał to storpedować.

Po bardzo burzliwej przerwie letniej 2013 Robert został w Borussii na jeszcze jeden sezon i już było jasne, że odejdzie z Dortmundu za darmo, po wygaśnięciu kontraktu. 1 stycznia 2014 roku miał oficjalnie ogłosić, jaki będzie jego nowy klub. A im bliżej tej daty, tym się robiło ciekawiej. Real w listopadzie 2013 roku przy okazji meczu z Brondby w Kopenhadze zaprosił Cezarego Kucharskiego na rozmowy. Przygotował last minute królewską ofertę, 81 mln euro dla Roberta za sześć lat gry. Ruszyła gorąca linia Niemcy - Polska przez Skype'a. Gdy Kucharsk i Maik Barthel powiedzieli Bayernowi, jaką mają kontrpropozycję, Uli Hoeneß już nie był taki czarujący. Ale Bayern dorzucił jeszcze trochę do swojej oferty.

- Każdy miał wtedy rozterki. Real Madryt jest wielkim klubem. Wywołuje emocje. Gdy zgłasza się po ciebie kolejny raz, to działa na poczucie własnej wartości. Ale z Bayernem byliśmy umówieni i chcieliśmy grać fair, dotrzymać słowa. Ja szybko to sobie wyjaśniłem, Robert potrzebował trochę więcej czasu. Kiedyś daliśmy słowo Borussii Dortmund, że chcemy tylko do tego klubu. Tak samo daliśmy słowo Bayernowi.

Wiedziałem, że na dłuższą metę na dobre nam wyjdzie, jeśli dotrzymamy obietnicy. Roberta kosztowało to jakieś 20 mln euro. Mnie też sporo. Ale żaden z nas nie żałował - mówi Kucharski. Real jeszcze się do nich odezwie, gdy Robert będzie już piłkarzem Bayernu.

PS. Real trzeci i ostatni raz kusił Lewandowskiego w 2016 roku. Ale Bayern nie chciał nawet zaczynać rozmów na temat transferu, Karl-Heinz Rummenigge powiedział, że Polak jest w gronie tych piłkarzy Bayernu, którzy nie są na sprzedaż pod żadnymi warunkami. Robert Lewandowski przedłużył w obecnym sezonie kontrakt z Bayernem do 2021. Pogodził się z tym, że do Realu zapewne już w najlepszych latach kariery nie trafi. I właśnie teraz przychodzi mu się z Realem zmierzyć w walce o półfinał Ligi Mistrzów.

Lewandowski: "Poczułem ból i nie chciałem dalej ryzykować"

Więcej o:
Copyright © Agora SA