Po porażce 1:5 w pierwszym spotkaniu londyńczycy mieli tylko iluzoryczne szanse na awans do ćwierćfinału. Mimo wszystko przed własną publicznością podjęli walkę z Bayernem i do przerwy prowadzili z mistrzami Niemiec 1:0 po golu Theo Walcotta.
Nadzieje Kanonierów na odwrócenie losów dwumeczu zostały jednak zabite już na początku drugiej połowy spotkania, gdy czerwoną kartkę za faul na Robercie Lewandowskim w polu karnym obejrzał Laurent Koscielny. Gra w osłabieniu i bramka wyrównująca strzelona przez Polaka z jedenastu metrów praktycznie przesądziły kwestie awansu.
Szkopuł w tym, że napastnik Bayernu w momencie otrzymania podania był na pozycji spalonej, co nie umknęło uwadze Arsene'a Wengera. Na dodatek Koscielny początkowo ukarany został żółtą kartką, a dopiero po konsultacji z arbitrem zabramkowym Anastasios Sidiropoulos zmienił swoją decyzję i wyrzucił Francuza z boiska.
- To było niedopuszczalne, po prostu skandaliczne. W drugiej połowie sędziowie zabili mecz, Bayern powinien im podziękować. Nie tylko Lewandowski nie był w tej sytuacji faulowany, ale i był na spalonym. Jeszcze na dodatek sędzia zabramkowy zmienił decyzję głównego na czerwoną kartkę - powiedział po spotkaniu wściekły Wenger.
Zdaniem Francuza w pierwszej części meczu arbiter pomylił się też, nie dyktując karnego dla Arsenalu. - Naciskaliśmy na Bayern, byli pod presją. Nie mieliśmy szczęścia, bo w pierwszej połowie nie został odgwizdany stuprocentowy karny, gdy faulowany był Walcott. To było niezwykle ważne spotkanie, w którym zawiódł sędzia - tłumaczył trener gospodarzy.
To siódmy kolejny sezon, w którym Arsenal żegna się z Ligą Mistrzów w 1/8 finału. Część fanów londyńskiego klubu domaga się dymisji Wengera i wiele wskazuje na to, że szkoleniowiec, który Kanonierów prowadzi nieprzerwanie od 1996 roku, w końcu ustąpi. Według informacji włoskiego dziennikarza Tancrediego Palmeriego Francuz jeszcze przed rewanżową potyczką z Bawarczykami poinformował swoich piłkarzy, że sezon 2016/2017 będzie jego ostatnim na ławce Arsenalu.