Liga Mistrzów. Legia Warszawa wysoko przegrała z Realem Madryt, ale wstydu nie przyniosła

Mistrzowie Polski przegrali z Realem 1:5, ale nie można napisać, że mu się nie postawili. Zrobili tyle, ile mogli. Więcej, niż wszyscy się spodziewali

Przed meczem nikt o zdrowych zmysłach nie zakładał, że Legię na stadionie Santiago Bernabéu stać na coś dobrego. Za niespodziankę, a pewnie i niemały sukces, wszyscy uznaliby uniknięcie wielobramkowej klęski. Niespodzianki nie było, ale poczucia wstydu też nie. Bo choć Legia przegrała z Realem 1:5, to bardzo nie zawiodła. Zagrała najlepiej, jak potrafi.

- To spotkanie, dla którego warto żyć. Wielu zawodników marzy o takim starciu przez całą karierę - mówił przed meczem trener Jacek Magiera. - Będziemy chcieli udowodnić, że mistrz Polski potrafi grać w piłkę.

I Legia we wtorek na Santiago Bernabéu w piłkę grała. Wymieniała ją szybko na jeden, czasem dwa kontakty. Zuchwale przy tym podchodziła z nią coraz śmielej pod pole karne Realu i oddawała strzały. W niespełna kwadrans dwa celne i jeden niecelny, lecz zdecydowanie najgroźniejszy, bo piłka po uderzeniu Vadisa Odidiji-Ofoe odbiła się od słupka.

Mistrz Polski zadziwiał, ale w końcu pękł. Po raz pierwszy w 16. minucie, kiedy Gareth Bale przełożył piłkę na swoją lepszą lewą nogę, zbiegł z prawej strony do środka i uderzył po długim rogu. Cztery minuty później Real prowadził już 2:0 - strzelał Marcelo, ale piłka odbiła się jeszcze od Tomasza Jodłowca i wpadła do bramki obok zaskoczonego Malarza.

Real prowadził 2:0. I mogło się wydawać, że zaraz zmiażdży Legię. Wszyscy, którzy tak pomyśleli, szybko się jednak zdziwili. W 21. minucie w pole karne Realu wpadł Miroslav Radović. Serb dał się sfaulować i po chwili podszedł do jedenastki, którą wykorzystał pewnym strzałem w prawy róg bramki.

Legia dalej próbowała, tworzyła akcje, ale na galaktyczny Real było to trochę za mało. "Królewscy" jeszcze przed przerwą podwyższyli na 3:1 (Marco Asensio), a po zmianie stron dołożyli jeszcze dwa gole (rezerwowi: Lucas Vasquez, Alvaro Morata). Ale choć wygrali wysoko, to napisać, że zmiażdżyli Legię nie można.

Przeciwnie, wypada pisać, że to mistrzowie Polski postawili się Realowi. Zrobili tyle, ile mogli. Więcej, niż wszyscy się spodziewali. I choć mają nadal zero punktów, to już są pewni, że najgorszą drużyną w historii Ligi Mistrzów nie zostaną. Tą nadal będzie Maccabi Hajfa, która w sezonie w 2009/10 skończyła rozgrywki w fazie grupowej bez punktu i gola.

Legia po meczu została w Madrycie, do Polski wraca w środę wieczorem. W sobotę czeka ją mecz z Lechem, potem z Koroną i znowu z Realem - 2 listopada w Warszawie przy pustych trybunach.

Jacek Magiera cieszy się z małych rzeczy, ale NAJLEPSZY jest Radović [MEMY PO REALU]

Więcej o:
Copyright © Agora SA