Oczopląs w elicie

Rewolucja wybuchła znienacka. Koniec z rólkami statystów, w startującej dzisiaj Lidze Mistrzów jeszcze nigdy nie było tylu Polaków

Lubimy oglądać Messiego i Ronaldo, ale przede wszystkim uwielbiamy oglądać swoich rodaków. To zasada uniwersalna, nie zdołała jej zniszczyć absolutna kosmopolityzacja futbolu - wszak w Lidze Mistrzów coraz trudniej znaleźć drużyny, w których obcokrajowcy nie stanowiliby większości.

Ale polscy kibice przez cały XXI wiek musieli mocno wytężać wzrok, by dostrzec w Champions League jakiekolwiek polskie okruchy. Czasami błysnął bramkarz, czasami solidnie zagrał obrońca, czasami pojedynczy gol wyśliznął się spod buta napastnika (wystarczy przypomnieć sobie, jak celebrowaliśmy bramkę Marka Saganowskiego w barwach Aalborga). Były to zasadniczo epizody o znikomym znaczeniu, kontakt z wielkim futbolem odzyskaliśmy dopiero dzięki sławnemu tercetowi dortmundzkiemu.

Aż nastał niezwykły rok 2016, bodaj dla naszej piłki najszczęśliwszy od upadku komuny. Polacy rozbiegli się po całej LM, tylko w jednej grupie - tej z Barceloną, Manchesterem City, Borussią Mönchengladbach i Celtikiem - nie znajdziemy ani jednego. A w sumie zostało ich zgłoszonych do rozgrywek aż 22, czyli ledwie dwóch mniej niż np. Anglików. I niemal na pewno przynajmniej kilku przetrwa do fazy pucharowej. Można dostać oczopląsu.

To doświadczenie będzie tym bardziej specyficzne, że prawdopodobnie wielokrotnie przeżyjemy dysonans poznawczy. Jednego wieczoru zobaczymy, jak daleko polskiemu futbolowi do choćby średniej europejskiej, a drugiego - że polski gracz to ścisła czołówka.

Od Legii wymagamy tylko tyle, by nie narobiła obciachu. Jej paradoks polega na tym, że awansowała akurat teraz, gdy gra koszmarnie. W tzw. ekstraklasie zajmuje 13. miejsce i byłaby najniżej sklasyfikowanym w lidze krajowej uczestnikiem LM, gdyby nie Leicester, w angielskiej Premier League - jednak ciut silniejszej, prawda? - leżące na 16. pozycji. W bieżącym sezonie wygrywa ledwie 31 proc. meczów, na naszych trawach zdołała pokonać jedynie Wisłę Płock i Ruch Chorzów, wciąż wygląda na drużynę bez tożsamości. I po kontuzji najlepszego zawodnika Michała Pazdana sytuacja w obronie stała się dramatyczna.

Na drugim końcu skali znajduje się Robert Lewandowski. Bayern, który z charyzmatycznym trenerem Pepem Guardiolą sezon w sezon odpadał w półfinale, chce LM wreszcie wygrać. A władzę w monachijskiej szatni wziął Carlo Ancelotti, który już podobną misję wypełnił - przejął Real, który z charyzmatycznym trenerem José Mourinho również przez trzy lata z rzędu przegrywał w półfinale. I pod nowym przywództwem madrytczycy natychmiast zdobyli trofeum.

Włoch to teoretycznie szkoleniowiec idealny. Chętnie czerpie z pracy poprzedników - jego Real perfekcyjnie wykorzystał wyćwiczoną pod okiem Mourinho zdolność do piorunujących kontrataków - a zarazem wnosi do szatni luz i ciepło, nakazuje piłkarzom wyrażać siebie, pozwala im odetchnąć po wymagającym psychicznie czasie silnego przywództwa. I w napastniku lubi mieć klasycznego napastnika skupionego przede wszystkim na strzelaniu goli.

Skutki już widać. Lewandowski ma najbardziej wystrzałowy początek sezonu w karierze, w czterech meczach Bayernu zdobył już siedem bramek. On będzie zmierzał nie tylko do celu zbiorowego, ale także osobistego - nie brakuje mu niczego, by wreszcie zostać najskuteczniejszym piłkarzem LM. W minionym roku był wicekrólem strzelców. Po raz drugi, wcześniej dokonał tego w barwach Borussii. W tych rozgrywkach trafia do siatki średnio 0,64 razy na mecz, ustępując tylko dwóm aktywnym piłkarzom - Messiemu (0,78) oraz Ronaldo (0,73). A w Bundeslidze albo zostaje królem (dwukrotnie), albo wicekrólem strzelców (też dwukrotnie). Oto 28-letni snajper, który wchodzi w najlepszy wiek dla napastnika. Jeszcze utrzymuje atletyczny szczyt, już jest arcydoświadczony, obeznany ze wszelkimi istniejącymi okolicznościami boiskowymi.

Legia i Lewandowski to skrajności, pomiędzy nimi ujrzymy tłum rodaków, którzy grają wszędzie, tylko nie w klubach skazanych na klęski. Ambicje sięgające finału ma Paris Saint-Germain (Grzegorz Krychowiak wreszcie zadebiutował), bukmacherzy za faworytów swojej grupy uważają również Napoli (Arkadiusz Milik, Piotr Zieliński), a za kandydatów na wiceliderów - Borussię Dortmund (Łukasz Piszczek), Leicester (czy do boiska w końcu zbliżą się Bartosz Kapustka i Marcin Wasilewski?) oraz Arsenal (dla Krystiana Bielika jedyną szansą zdaje się szybki awans londyńczyków do 1/8 finału). Trudniej przetrwać jesień będzie AS Monaco (Kamil Glik, to jego debiut w LM) oraz Lyonowi (Marcin Rybus, także debiutuje), ale też nie wykluczymy, że do wiosny dociągną wszyscy nasi ludzie spoza Legii. Odkąd Champions League przybrała obecny kształt, tak bogato w Polskę nie było nigdy.

źródło: Okazje.info

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.