Liga Mistrzów. Jej okrutność Barcelona

Wraca Liga Mistrzów; wtorkowymi meczami 1/8 finału PSG - Chelsea i Benfica Lizbona - Zenit Sankt Petersburg. Wraca też tradycyjne pytanie: czy obrońca trofeum wreszcie będzie w stanie je obronić. I brzmi bardziej zasadnie niż kiedykolwiek wcześniej

Leo Messi wykonywał w niedzielę rzut karny, Barcelona prowadziła z Celtą 3:1. Teoretycznie - ligowa pańszczyzna. Ale domniemany piłkarz wszech czasów postanowił mecz unieśmiertelnić. Zamiast strzelić, lekko trącił piłkę, do której doskoczył Luis Suárez. I dopiero on wbił ją do siatki.

To dozwolone, w futbolu już się zdarzało. Ale eksplodowała dyskusja, czy barcelończycy rywali nie poniżyli. Kolejna. Wcześniej prowokował ją Neymar, ponoć nadużywający wirtuozerii tylko po to, by się popisać i zmieniać przeciwników w pajaców. Dylemat nierozstrzygalny, opinii tu tyle, ile odmiennych wrażliwości. Niektórzy utrzymują, że artystom nie wypada słabszych ośmieszać, inni twierdzą, że duch sportu nakazuje dawać z siebie wszystko, co najlepsze i najpiękniejsze.

Jedno wiadomo na pewno: podobne awantury wywołują wyłącznie piłkarze absolutnie unikalni, zdolni do zagrań, które piłkarzom pospolitym w ogóle nie przychodzą do głowy. Czy madryccy fani reagowaliby świętym oburzeniem, gdyby na "poniżanie" rywali stać było gwiazdy Realu? A w przededniu LM charakterystyczne jest przede wszystkim, że pytanie, czy Barcelona jest najlepsza na świecie, zostało wyparte przez pytanie, czy w demonstrowaniu swojej przewagi nie przekracza granicy dobrego smaku.

Bo pozostaje ona w piłce zjawiskiem osobnym, drużyną spoza systemu, drużyną płodzącą arcydzieła - pojedyncze kopnięcia, akcje, całe mecze - niemal od niechcenia. Niepokonana od 30 meczów. U siebie niepokonana od 33 meczów (ledwie trzy zremisowała!). A przede wszystkim - nikt już nie pamięta, kiedy poniosła porażkę w spotkaniu wybitnie prestiżowym lub ważnym. By takie wyłowić, musimy cofnąć się aż do października 2014 r., w którym uległa w Madrycie Realowi. 95 meczów temu.

Dzisiaj wydaje się, że to była wręcz inna epoka. Suárez dopiero w Barcelonie debiutował (po półrocznym nieróbstwie spowodowanym dyskwalifikacją za ugryzienie Chielliniego na mundialu), przebłyski Neymara wciąż przyjmowano ze sceptycyzmem. Od tamtej pory obaj jednak wzbili się na taki poziom gry, że uciszyli wszystkich ośmielających się zasugerować, iż całą drużynę z Camp Nou dźwiga Messi. Jesienne El Clásico odzyskujący siły po kontuzji lider do 57. minuty przesiedział w rezerwie, podziwiając, jak koledzy sami rozmontowują Real. 4:0, wszystkie gole strzelali lub przy nich asystowali Suárez z Neymarem. Nawet nad madrytczykami znęcali się ze szczególnym okrucieństwem.

Owszem, Barcelona ma wady, potrafi się zagapić zwłaszcza w defensywie. Ale rekompensuje je fenomenalną triadą ofensywną. Messi, Suárez i Neymar w 2015 r. strzelili 142 gole, czyli więcej niż najbardziej skuteczne drużyny - nawet Paris Saint-Germain (138), Bayern (132) i Real (127) - a w roku bieżącym nie zwalniają, dziesięć spotkań ozdobili już 29 bramkami (przy 26 całego Realu). Oni na boisku nie tyle walczą, ile emanują czystą radością futbolu. Napawają się swoim kunsztem, uwielbiają sobie podawać, z goli kolegów cieszą się jak ze swoich. Znów - w erze piłkarzy patologicznie egocentrycznych zjawisko osobne. A przecież środek pola patroluje Sergio Busquets, najwybitniejszy obecnie gracz "niewidzialny". Najwybitniejszy i boiskowo najinteligentniejszy.

Tymczasem konkurencja w LM wygląda wątlej niż kiedykolwiek w minionych latach. Kluby angielskie im są bogatsze, w tym głębszym tkwią kryzysie. Bayern dziesiątkują kontuzje, zresztą monachijczycy od roku hitowe mecze wygrywają rzadko (ostatnie było niedawne 0:0 w Leverkusen). Wszechpanujące we Francji Paris Saint-Germain wygląda na grupę kompletnie zdeprawowaną, najnowszy skandal wymiótł z niej rewelacyjnego Serge'a Auriera, który nawymyślał trenerowi (przed kamerą!) od "pedałów", i wcale nie była to najbardziej wulgarna część jego perory. Piłkarze Atlético, które utrzymuje pozycję wicelidera w lidze hiszpańskiej, postawili Barcelonie najtwardszy opór, ale ostatecznie zobaczyliśmy, że najbardziej wierzą w łamanie rywalom nóg, oni też ostatecznie przegrali z przeświadczeniem - być może podświadomym - że tych rywali nie sposób pokonać inaczej.

Wszystkich stać na pokonanie Katalończyków, ale też wszyscy mają z nimi ostatnio negatywny bilans (wspomniane Atlético uległo sześć razy z rzędu!) i wszyscy mają wyraźnie więcej wpadek lub kłopotów kadrowo. Nawet Realowi, który częściej musi polegać na solowych zrywach i jest przez to stosunkowo przewidywalny, niemal nie zdarza się wystawić całego ofensywnego tercetu (przewlekle leczy się zwłaszcza Gareth Bale). Blado wygląda na wyjazdach (z ostatnich pięciu wygrał jeden, Cristiano Ronaldo nie strzelił gola poza domem od listopadowego meczu w Eibar), zaufał trenerskiemu żółtodziobowi. Bardziej sprzyjającego momentu, by obronić tytuł w LM - co nie udało się nikomu od 26 lat - Barcelona może nie znaleźć.

Zobacz wideo

Nikt nie ośmiesza rywali tak jak Neymar. Najlepsze triki! [WIDEO]

Czy Barcelona obroni tytuł w LM?
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.