Liga Mistrzów. Lewandowski: Jestem już na tej samej planecie, co Messi

- Poszedłem do Bayernu, by zrobić krok do przodu, wejść na top, ale myślałem także o tym, że zyskam nie tylko ja, ale też reprezentacja Polski - mówi Sport.pl Robert Lewandowski

Paweł Wilkowicz: W Lechu i Borussii potrzebował pan czasu na aklimatyzację. W Bayernie już nie. W pierwszym sezonie zdobył pan 17 bramek w Bundeslidze i sześć w Lidze Mistrzów.

Robert Lewandowski: Jestem dziś zupełnie innym piłkarzem niż 21-latek, który wyjeżdżał z Polski. Wtedy robiłem krok do piłki na najwyższym poziomie, wyjazd za granicę zawsze jest szokiem dla młodego człowieka, dochodzą do tego kłopoty językowe. Borussia pomogła mi pokonać te wszystkie bariery, krok do Bayernu nie był więc już krokiem w nieznane. Wszystko przebiegło płynnie.

Borussia stała się dla pana za mała.

- Odchodziłem, gdy poczułem, że aby się dalej rozwijać, muszę zrobić krok na wyższy poziom. Bayern to klub z absolutnego topu, który w każdym sezonie mierzy we wszystkie trofea w kraju i w Europie. Potrzebowałem takiego wyzwania. Ciekawe, bo w pierwszym sezonie w Borussii trenowaliśmy najciężej, a potem ta intensywność malała - było tyle meczów, że nie było kiedy pracować. Klub z Dortmundu miewa wahania, ubiegłoroczny kryzys był ceną zapłaconą za wcześniejszy sukces. Tam to naturalne, w Bayernie trzeba wygrywać na okrągło. To mobilizuje. Mogę tylko powiedzieć jedno: odchodząc do Monachium, myślałem także o tym, że zyskam nie tylko ja, ale też reprezentacja Polski.

Bayern to ostatni klub w karierze?

- Gram tu dopiero półtora roku, jestem zadowolony, ale kariera piłkarza, choć tak krótka, ma to do siebie, że niczego nie da się przewidzieć. Nie mogę więc mówić "nigdy", bo nie wiem, co się stanie.

Niemieckie media pisały o pana konflikcie z Arjenem Robbenem.

- Nie ma konfliktu. Każdy z nas ma swój charakter, swoje ambicje, ale potrafimy podporządkować je drużynie. Oczywiście w jakimś meczu ktoś ci nie poda dwa razy i możesz czuć się wkurzony, ale w szatni dochodzi do rozmowy i wszystko można sobie wyjaśnić.

Ale nie przyjaźni się pan z Robbenem, na kawę razem nie chodzicie?

- Arjen jest domatorem, woli pewnie pić kawę z żoną, ja i inni gracze Bayernu też. Tyle czasu spędzamy ze sobą na meczach, zgrupowaniach, treningach, że chodzenie jeszcze na kawę byłoby przesadą. Dlatego zdarza się to rzadko. Klub zorganizuje nam wigilię, czasem gdzieś razem skoczymy, ale Arjen woli dom i rodzinę.

Jak zmienił pana Pep Guardiola?

- Na pewno w Bayernie stałem się lepszym piłkarzem. Sam to czuję. Guardiola zwrócił mi uwagę na szczegóły, które wcześniej ignorowano. Były elementy, które robiłem źle od wieku juniora, potem nikt ich nie skorygował i tak to trwało. To dotyczy ustawienia, przyjęcia piłki, poruszania się w ataku pozycyjnym, wykańczania akcji. My w Polsce, widząc kolegę, który trenuje na 100 procent, hamowaliśmy go. Mówiliśmy: "Nie strzelaj tyle na treningu, bo się przed meczem wystrzelasz". Taka mentalność obowiązywała czasem w kadrze. I ja też tak myślałem. Dlatego trening przed meczem traktowałem luźno. Teraz wiem, że strzał musi mi wychodzić zawsze, że jak na treningu wychodzi, to większe prawdopodobieństwo, że i w meczu się uda. Trzeba pracować zawsze na 100 procent, to recepta na postęp i sukces.

Skąd się wzięła u pana jesienna eksplozja skuteczności? Właśnie efekt pracy z Guardiolą?

- Wszystkiego po trochu. Mam 27 lat, wchodzę w optymalny wiek dla napastnika, zawsze potrafiłem znaleźć sobie okazje do strzelenia gola, ale częściej je marnowałem. Zachowywałem jednak spokój, bo wiedziałem, że z czasem wystarczy poprawić drobne elementy i gole będą padały częściej. I tak się stało.

Kiedyś pana idolem był Thierry Henry. Czy dziś ma pan jeszcze kogoś, na kim chciałby się wzorować?

- Ostatnio miałem miłą przygodę, Henry poprosił mnie o koszulkę. Oczywiście dałem. Pamiętam z dzieciństwa, że podziwiałem jego sposób poruszania się po boisku albo ten jego firmowy strzał, gdy podkręcona piłka wpada w długi róg bramki. Dziś patrzę na futbol inaczej. Analizuję własne zachowania, próbuję dociec, co mogłem zrobić lepiej, co poprawić. Skupiam się na własnych błędach i swoim rozwoju.

Messi i Ronaldo wymieniają się Złotą Piłką od ośmiu lat. Czy oni wciąż są z innej planety? Czy może to już jest też planeta Lewandowskiego?

- Sądząc po liczbie goli w tym sezonie, to jest już ta sama planeta. Ale z drugiej strony - fajnie grać w tym samym czasie co kandydaci na graczy wszech czasów. Dobrze z nimi powalczyć, czasem się zmierzyć, coś wygrać, a może i dołączyć do nich. To byłoby wielkie osiągnięcie.

Wychodzi pan przeciw nim i co pan myśli?

- Może pięć lat temu, wychodząc, myślałem: "Wow, to Ronaldo albo Messi". Teraz traktuję to normalnie.

Walczy pan, by być numerem jeden w historii polskiej piłki? Jest pan daleko?

- Myślę, że niedaleko. Ale to trudno porównać. Niedawno dowiedziałem się, że Zbigniew Boniek strzelał w klubie po siedem goli w sezonie, i byłem zaskoczony, bo myślałem, że więcej. Ale on osiągnął sukces w kadrze, wygrał Puchar Europy, co mnie się dotąd nie udało. Ale nie porównuję się codziennie, nie myślę, kto jest numerem jeden. Chcę zdobyć jak najwięcej, a gdy skończę karierę, będzie czas na porównania.

Gdy zobaczył pan swoje nazwisko wśród kandydatów do Złotej Piłki, co pan pomyślał?

- Że pojawił się chłopak z Polski, który pokazał, że można. Kiedy zaczynałem w Dortmundzie, piłkarze z Polski traktowani byli z dystansem, ale sukces naszej trójki to zmienił. Dziś szefowie klubów mówią, że na chłopaka podobnego do mnie wydaliby spore pieniądze.

Na co stać reprezentację?

- Potencjał drzemał już wcześniej, ale dopiero teraz wszystko zaczęło działać tak, jak potrzeba. Taktyka, dobór odpowiednich ludzi... Każdy wie, że musimy iść w jednym kierunku. Kolejne zwycięstwa powodowały, że rosła nasza pewność siebie.

Pamiętajmy jednak, że klub może wybrać sobie, kogo chce sprowadzić, w reprezentacji jest inaczej. Nigdy nie będzie tak, że w kadrze będzie 17 takich ludzi, jakich by się chciało. Tak to jest może w dwóch, trzech reprezentacjach na świecie, inne mają problemy.

Faworytem Euro 2016 nie jesteśmy, nie ma co pompować balonika. Chcemy pokazywać, co mamy najlepszego, i wygrywać, a dokąd nas to doprowadzi, sami nie wiemy. Oczekiwania będą rosły, po losowaniu będzie milion spekulacji. Potencjał jest wielki, stać nas na wiele, ale jeden gorszy mecz może oznaczać odpadnięcie z turnieju.

Przez lata strzelał pan gole, ale był raczej cichym zabójcą. Teraz i w kadrze, i w klubie jest pan na pierwszym planie. Co dało panu taką pewność siebie: opaska kapitana w reprezentacji czy to, że poradził pan sobie w Bayernie?

- Bayern. Skoro gram w takim klubie i stanowię o jego sile, to wszędzie sobie poradzę. Wiedziałem, że dam radę, ale potem znalazłem potwierdzenie. Jakość piłkarzy na naszych treningach jest ogromna, zawsze musisz być maksymalnie skoncentrowany. Jak spróbujesz grać w dziadka na 50 procent, to czasami się zdarza, że po wejściu do środka już z niego nie wyjdziesz.

W kadrze na początku nie zdawałem sobie sprawy, że opaska kapitana coś mi dała. Gdybym miał to wszystko hierarchizować, powiedziałbym, że najważniejszy był Bayern, a potem opaska. Z drugiej strony, przyjeżdżając na zgrupowanie z większego klubu, człowiek też inaczej do wszystkiego podchodzi. Pewność siebie rośnie dzięki treningom i meczom. A to ważne. Głowa u piłkarza to 50, jeśli nie 70 procent sukcesu.

Pana awans na kapitana dał coś kadrze?

- Przejmując opaskę, chciałem doprowadzić do sytuacji, w której każdy będzie czuł się ważny, potrzebny i pewny swoich umiejętności. Żeby nie było tak, że jeśli ktoś gra w lepszym klubie, to może więcej, a ten, kto gra w słabszym, przyjeżdża tylko po to, by sobie potrenować.

Dlaczego zawsze kapitan ma chodzić na konferencje prasowe? Inni piłkarze też powinni się wypowiadać o reprezentacji. Sam kiedyś cieszyłem się z tego, że wybrano mnie do udziału w konferencji. Od tego zaczyna się to, że czujesz się ważny i potrzebny. To małe rzeczy, na które wcześniej nikt nie zwracał uwagi.

Rządzi pan drużyną?

- Nie ma rządzenia. Gdy trzeba podjąć decyzję, stanę na wysokości zadania, ale każdy ma prawo wypowiedzieć swoje zdanie i każdego wysłuchamy.

Na początku Adam Nawałka chciał wam organizować każdą minutę, ale później od tego odszedł. Rozmawialiście o tym, pokazaliście, że sami potraficie o siebie zadbać?

- Im więcej zakazów mieliśmy, tym gorzej graliśmy. Nie wiem, czy miało to wpływ, ale tak było. Na początku trener chciał wprowadzać swoje rzeczy, podporządkowaliśmy się, ale z biegiem czasu stwierdziliśmy, że jesteśmy profesjonalistami, każdy zdaje sobie sprawę, po co przyjeżdża na zgrupowania. Wolny czas każdy może zagospodarować, jak chce. Nie zrobi niczego, co odbije się na jego formie, bo zdaje sobie sprawę, czego potrzebuje.

Fajnie, że mamy taki kontakt z selekcjonerem. Jeśli trener jest zamknięty, myśli, że wie, co jest najlepsze dla piłkarzy, nie słuchając ich, to raczej nie ma z tego korzyści.

Grzegorz Krychowiak gra w kadrze z dziesiątką, niedawno był kapitanem Sevilli. Szykuje się kolejna wojna o opaskę w kadrze?

- Zastanawiam się, kto mu tę dychę dał. Wszyscy się nad tym zastanawiamy. Śmiejemy się, że dla niego maksymalny numer to sześć, wyżej iść nie powinien.

Zobacz wideo

Najlepsze memy po środowej kolejce Ligi Mistrzów

Czy Robert Lewandowski zostanie królem strzelców Ligi Mistrzów?
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.