Miała być powtórka z finału Euro 2012, gdy Włosi zostali kompletnie zdominowani przez Hiszpanów, a tymczasem to
Juventus w przeciągu spotkania bardziej pozytywnie zaskoczył, niż
Barcelona spełniła oczekiwania kibiców. Bo przecież niewielu spodziewało się takich nerwów oraz problemów w obronie piłkarzy Luisa Enrique. To, co wydarzyło się w pierwszym kwadransie - kilka szans Katalończyków, kilka doskonałych akcji - miało trwać od pierwszej do ostatniej minuty.
Stąd trzeba poświęcić miejsce "Starej Damie", która i tak mocno przeciągnęła Barcelonę przez dziewięćdziesiąt minut - choć mistrzowie Włoch nie grali za dobrze przed przerwą, choć zawiódł Carlos Tevez, choć Andrea Pirlo także nie miał najlepszego pożegnania (?) z Ligą Mistrzów. A jednak przyjemnie patrzyło się na inteligencję Marchisio, rosnącą pewność siebie Paula Pogby, która przeniosła się na cały zespół i przede wszystkim na Alvaro Moratę. - Najbardziej kompletną z "dziewiątek" ostatnich kilkunastu lat w Hiszpanii - mówił mi przed finałem Kibu Vicuna, szkoleniowiec, który pracował w
Legii i Osasunie. I to, co powiedział o napastniku Juventusu sprawdziło się, bo to 21-latek rwał ataki drużyny, podciągał akcje, gdy brakowało innych opcji, ciężko pracował przy pressingu. I, po prawdzie, to Tevez bardziej zasłużył na zmianę w końcówce meczu, a nie Morata.
Jak odcięło prąd
To, jak Juventus zaimponował po przerwie - otwarcie, w którym zaczęli budować swoje akcje spokojnie, ale i umiejętnie przyspieszając, oraz kwadrans od 60. do 75. minuty, gdy jedyny raz w spotkaniu zdominowali posiadanie piłki - kosztowało ich wiele sił. Widzieliśmy to, gdy Barcelona zaczęła odpowiadać po golu Moraty, a pomocnicy "Starej Damy" nie mieli już energii, by nadążyć za kontrami rywali. A te stają się powoli takim znakiem firmowym Enrique, jak akcje cierpliwie tkane podaniami, jak ten pierwszy gol, gdy zaangażowani zostali niemal wszyscy zawodnicy z pola. Ale Juventus we własnej strefie obrony potrafił ograniczać swobodę przeciwnikom - i im swobodę dawały jedynie kontry. Więc z łatwością Katalończycy się na nie przestawili.
Te dwa strzelone gole nie powinny jednak przesłaniać innych zmian w Barcelonie. Messiego, który nominalnie miał występować jako prawoskrzydłowy, ale najczęściej odnajdywaliśmy go w środku pola, wymieniającego pozycję z Suarezem, rozgrywającego, a nie kiwającego. Argentyńczyk miał drugi najwyższy wynik podań w swoim zespole, rzecz niespotykaną jeszcze rok temu. Jeszcze więcej powie fakt, że więcej kluczowych podań miał od niego Rakitić, który w tym sezonie najpierw porażał rywali dynamiką, a teraz imponuje inteligencją w odnajdywaniu się we właściwym miejscu i we właściwym czasie. Kto wie, czy jego zagranie z pierwszej piłki do Pique, nad linią obrony, nie było najlepszym w całym spotkaniu?
Kto wymieni Barcę?
Dla Barcelony to nie był perfekcyjny finał, ale pokazujący, że nawet w trudnym momencie połączenie dwóch stylów wychodzi im znacznie lepiej niż uparte trzymanie się jednego. A połączenie było idealne. Przecież w pierwszej połowie oglądaliśmy zespół dominujący, drużynę pomocników (Iniesta i Rakitić wykombinowali pierwszego od 28. lutego gola w którym nie był bezpośrednio zamieszany żaden zawodnik z trio MSN), by potem zobaczyć, jak Barcelona - ławą, piątką graczy! - gna z piłką sześćdziesiąt metrów na bramkę Buffona.
To
Barca na miarę wymagań współczesnego futbolu, dbająca o każdą fazę
gry, czująca się w każdej przynajmniej dobrze - choć z tym pressingiem Juventusu obrońcy mogli radzić sobie lepiej. Jednak każde dobre słowo powiedziane o zmianach potrzebowało znaczącego triumfu. To, że udało się wygrać trzy trofea już w pierwszym sezonie, świadczy o kolejnym mocnym odciśnięciu piętna Barcy na tym sporcie. "Pokazaliście nam, jak możecie nas pokonać, to teraz my to przejmiemy, dodamy do repertuaru, dopracujemy i znów będziemy absolutnie najlepsi". I dziś tacy są.
A to Luis Enrique był tym, który usłyszał ten przekaz - dostosuj się albo, jak tiki-taka, gnij - i zreformował coś, co reformy potrzebowało. To był także jego finał. A że finały oglądają wszyscy, to może w końcu nawet Guardiola się do tak dalece posuniętej wszechstronności stylu przekona. Bo czy w takiej chwili znalazłaby się osoba chętna, by wymienić tę Barcę na jej wersję wcześniejszą?