Liga Mistrzów. Finalista z wyprzedaży, czyli cztery rzeczy po Real - Juventus

A więc jednak oni w finale: klub starych piłkarzy i młodych dyrektorów, klub który zrobił w ostatnich latach wiele, by się oderwać od tego, co we włoskim futbolu najgorsze, ale zachował to, co Włosi potrafią bardzo dobrze: grać na wynik. Uznano ich z góry za najłatwiejszy łup w półfinale. Nieważne, że wygrali w poprzednich rundach i wymianę ciosów z Borussią Dortmund, i wojnę pozycyjną z Monaco. Teraz miał być już koniec drogi. Ale nie z Juventusem te numery

Nie zraziła go stracona bramka, tak samo było zresztą i w pierwszym meczu, gdy też na gola Cristiano Ronaldo potrafił odpowiedzieć swoim. To był awans zasłużony, choć teoretycznie nie miał prawa się udać. Nie z tak grającym Andreą Pirlo, z ledwo co wyleczonym Paulem Pogbą, z Arturo Vidalem, który po kontuzji kolana już jest znowu wojownikiem, ale jeszcze nie tak dobrym w ataku jak bywał. A jednak się udało. Dzięki temu, że to jest drużyna równowagi. Broni się dobrze, to oczywiste, ale też jest w stanie każdemu i w każdym momencie strzelić gola.

To już się robi tradycją Ligi Mistrzów. Rok po roku dostaje się do finału drużyna niedoceniana, odrodzona po wielkich kłopotach, oszczędna w porównaniu z potęgami, z dobrą historią do opowiedzenia. Była w 2013 Borussia, kilka lat wcześniej na krawędzi bankructwa. Było rok później Atletico Madryt, swego czasu i bliskie bankructwa, i zdegradowane do drugiej ligi. Teraz jest Juventus. 19 maja minie osiem lat, od kiedy sobie wywalczył powrót do Serie A po degradacji w aferze Calciopoli. Bankructwo mu nie groziło, bo miał zbyt możnych właścicieli, ale dopiero od niespełna pięciu lat jest budowany tak, by nie produkował strat. Budowany przez niespełna czterdziestoletniego prezesa Andreę Agnellego (ród Agnellich to najdłużej związana z klubem rodzina w futbolu), absolwenta Oksfordu, z błogosławieństwem jego rówieśnika, szefa Fiata Johna Elkana, z piłkarzami wyszukiwanymi przez m.in. szefa skautów Juventusu Hiszpana Javiera Ribaltę. Ten awans, pierwszy dla Juve od 12 lat, to jest sukces z wyprzedaży, osiągnięty z grupą piłkarzy niechcianych gdzie indziej, sprowadzonych w promocji. Andrea Pirlo i Paul Pogba za darmo, Patrice Evra (zagra już piąty raz w finale, z trzecim klubem) za 1,5 mln euro, Carlos Tevez za 9 mln. Od sześciu lat Juventus nie wydał na piłkarza więcej niż 20 mln euro. A tylko w tym sezonie LM zarobi blisko 100 mln. I jeszcze zagrał wszystkim na nosie.

Andrea Pirlo i Gianluigi Buffon wracają do Berlina, gdzie zostali mistrzami świata, wróci też kilka wspomnień z finału Euro 2012, gdy w wyjściowych składach Włochów i Hiszpanów było po sześciu piłkarzy Juve i Barcy. Co by nie powiedzieć, spotykają się dwie najlepsze drużyny Europy: bo jedyne dwie, które mają jeszcze szansę na potrójną koronę.

Real, czas pożegnań

Jeden sezon w futbolu to jest jednak bardzo gruba książka. Kto się spodziewał takiej wiosny Realu w grudniu, gdy drużyna goniła rekord kolejnych wygranych, zostawała klubowym mistrzem świata, była po wygranym El Clasico z Barceloną. Potem zaczęło się powolne zacieranie silnika. Jedna kontuzja Luki Modricia, piłkarza wyjątkowo trudnego do zastąpienia, potem druga. Wiosna w Lidze Mistrzów to była już żadna przyjemność: szalony rewanż z Schalke, gdy niewiele brakowało do odpadnięcia, potem wojna z Atletico, ze szczęśliwym, ale bardzo późnym zakończeniem, i wreszcie Juventus. Półfinał pełny niecelnych strzałów Realu, z pomocnikami Juventusu, którzy wycisnęli wszystkie siły z pomocników rywali. I stało się. Ostatnim obrońcą tytułu, który awansował w następnym sezonie do finału Ligi Mistrzów pozostaje Manchester United z 2009 roku. United ze znajomymi z madryckiego półfinału: z Cristiano Ronaldo, z Carlosem Tevezem i Patrice'em Evrą. Real w kilka dni zremisował dwa ważne mecze, z Valencią i Juventusem, w obu pudłując na potęgę i tracąc szansę najpierw na mistrzostwo Hiszpanii, potem Puchar Europy. W Lidze Mistrzów Real wygrał tylko jeden z ostatnich pięciu meczów. W lidze hiszpańskiej w meczach z trzema najmocniejszymi rywalami wygrał tylko raz, z Barceloną, i raz zremisował, z Atletico, reszta to porażki. Teraz przyjdzie pewnie pora na sprzątanie i wydawanie pieniędzy. Być może na pożegnanie z Carlo Ancelottim, który prowadził w meczach z Juventusem grupę piłkarzy zmęczonych, ale też sam ich wymęczył, stawiając cały czas na tę samą, wąską grupę. Być może będzie i pożegnanie z Ikerem Casillasem, który kiedyś kibiców łączył, teraz dzieli i może rzeczywiście lepiej odejść, i przeżyć jeszcze miłe chwile w innej lidze, jak Raul, niż słuchać gwizdów. Choć akurat za rewanż z Juve, za obrony strzałów Marchisio i Pogby, powinien usłyszeć brawa.

Allegri daje odpocząć

Mierzyli się ze sobą w Madrycie włoscy trenerzy, którzy doświadczyli jak trudnym miejscem jest ławka Juventusu. Gdy Carlo Ancelottiego zaczynał pracę w Turynie, kibice przywitali go transparentem: "Świnia nie umie trenować". Nie podobało im się, że przychodzi człowiek związany tak mocno z Romą i Milanem. Massimiliano Allegriego też powitali jak obce ciało, z podobnych powodów. Otoczyli samochód wjeżdżającego do klubu trenera, obrzucili jajkami, opluli, wypominali kłótnie z Juventusem z czasów trenowania Milanu.

Ancelotti w końcu zyskał ich sympatię, ale oszałamiających sukcesów nie miał. Allegriemu udały się obydwie rzeczy. A zadanie miał wyjątkowo trudne. Przychodził na nagłe zastępstwo, po niespodziewanym odejściu Antonio Conte, który skłócił się z zarządem. Przejął drużynę po trenerze, który ulepił obecny Juventus, zrobił z niego seryjnego mistrza Włoch. Przychodził w połowie lipca, pół roku po zwolnieniu z Milanu, w ankiecie dla gazety "Tuttosport" 95 procent kibiców Juve uznało, że to nie jest człowiek na to stanowisko.

Do tego w szatni czekał Andrea Pirlo, który z Milanu odszedł właśnie za czasów Allegriego, zniechęcony tym, że trener w pomocy woli wystawiać np. Marka van Bommela. Conte odchodził z Juve po kłótni m.in. o transfery, jego zdaniem niewystarczające, by osiągnąć coś w Lidze Mistrzów. Allegri, może dlatego że ostatnie lata w Milanie pokazały mu, co to znaczy "złe transfery", nie narzekał tylko poukładał to po swojemu. Dał drużynie więcej elastyczności i jeśli chodzi o wybór między grą trzema i czterema obrońcami, i jeśli chodzi o tempo, bo Conte wymagał gry z napiętymi żyłami od początku do końca. I już w pierwszym sezonie Juventus zaszedł dalej niż za Conte, którego największym osiągnięciem był ćwierćfinał LM sprzed dwóch lat. A do tego Allegri wypełnił krajową normę Juve, czyli zdobył mistrzostwo i jest w finale Pucharu Włoch. "Przejąć drużynę dopiero 15 lipca i znów zdobyć mistrzostwo - trzeba mieć jaja" - twittował po mistrzostwie prezes klubu Andrea Agnelli. - Conte po wygranej już myślał o tym, co będzie jutro. Z nim nie można się odprężyć ani na sekundę. A Allegri zostawia więcej czasu i miejsca na przyjemność. Conte był bardzo rygorystyczny, jeśli chodzi o taktykę. U Allegriego muszę się trzymać swojego miejsca tylko gdy bronimy. Gdy atakujemy mam więcej wolności - opowiadał w jednym z wywiadów Carlos Tevez, który u nowego trenera rozegrał jeden z najlepszych sezonów w karierze. Przy Allegrim mogli trochę odpocząć i piłkarze, i szefowie klubu, bo życie z Contem, który zawsze czegoś żądał, bywało niełatwe. Teraz generała zastąpił nauczyciel, który potrafi oddzielić pracę od życia, ale też nie daje sobie wejść na głowę. "Najważniejszym organem Conte był wiecznie pusty żołądek, najważniejszym u Allegriego jest mózg" - napisał publicysta "La Repubblica".

Morata kontra BBC: dziesięć razy tańszy, w golach 2:2

"Marca" pierwszą relację z przegranego półfinału zatytułowała "Moratazo". Jak Maracanazo. Real został pobity we własnym domu przez piłkarza, którego wychował, ale oddał rywalowi, jak tylu innych wychowanków swojej akademii. To się musi zdarzać, ta akademia jest zbyt dobra i zbyt wielu piłkarzy daje różnym klubom w Hiszpanii, by od czasu do czasu któryś z nich nie zrobił krzywdy Realowi. Ale tym razem jednak okoliczności były wyjątkowe. To nie jest przypadek Fernando Morientesa, który w 2004 już w barwach Monaco wyeliminował Real z Ligi Mistrzów. Morientes nie był wychowankiem Realu, i był na takim etapie kariery, że nie mógł już serio liczyć na powrót do Madrytu. A Morata wciąż może wrócić, Real ma w umowie z Juventusem opcję pierwszeństwa odkupienia. Nie zdołał natomiast do tej umowy wpisać, że Morata nie może zagrać przeciw Realowi.

Zagrał, strzelił po golu w obu meczach, był znakomity: i wtedy, kiedy trzeba było nacierać, i wtedy, kiedy odpoczywać. Walczył, rozgrywał w ataku, przytrzymywał piłkę. "Czułem się dziwnie, rozglądałem się czasem wokół i czułem jak na treningu z niedawnymi kolegami" - opowiadał po meczu. Skończą się teraz żarty z piłkarza zdaniem wielu przepłaconego, ale jemu te 20 milionów euro wydane przez Juve raczej nie ciążyło. W meczu z Realem na pewno nie. Jego klub na swoje BBC, czyli Garetha Bale'a, Karima Benzemę (bezpośredniego konkurenta Moraty do miejsca w składzie, ponoć Francuz bardzo źle tę rywalizację znosił) i Cristiano Ronaldo wydał 220 mln euro, a dostał od nich w półfinale dwa gole, oba strzelone przez Ronaldo. Czyli na remis z Moratą, który w Turynie jest jednym z ulubionych uczniów Allegriego. Ćwiczył z nim podczas indywidualnych zajęć, wzmocnił się fizycznie, odetchnął innym powietrzem, bo jak opowiadał, w Realu z atmosferą w szatni bywało różnie, a teraz jest w klubie przyjaciół. I w finale Ligi Mistrzów.

Grymasy na twarzach, spuszczone głowy... Piłkarze Realu dawno nie byli tak smutni [ZDJĘCIA]

źródło: Okazje.info

Kto wygra Ligę Mistrzów?
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.