Cztery finały Barcelony, cztery finały Leo Messiego

Czwarty finał Ligi Mistrzów w ostatniej dekadzie stawia Barcelonę w rzędzie europejskich potęg. Paryż, Rzym, Londyn i Berlin łączy nazwisko jednego gracza - Leo Messiego.

Wspomnienie, jak Ronaldinho wybiega poza boisko Saint Dennis, ściąga go siłą z trybun, by nie żałował straconego finału Champions League, ale cieszył się ze zwycięstwa z drużyną, pozostanie w pamięci Leo Messiego do końca życia. Miał niespełna 19 lat, już wtedy uważano go za materiał na geniusza, kontuzja przekreśliła jednak szansę gry przeciw Arsenalowi 17 maja 2006 r. Dla Barcelony ta data wyznacza początek złotego okresu. Co prawda zespół Franka Rijkaarda, którego symbolem był Ronaldinho, już dwa lata później dobił do ściany, ale Pep Guardiola zaczerpnął z niego bazę nowego, imponującego projektu. Bazę stanowił Messi, Xavi, Andrés Iniesta i Carles Puyol, którzy wynieśli tiki-takę do rangi zjawiska globalnego. Zostali motorem napędowym klubu, który aż do wspomnianego 2006 r. miał tyle samo tytułów najlepszego zespołu w Europie co Celtic, Steaua, Crvena Zvezda, PSV, Feyenoord i Aston Villa.

Dla Barcelony kończył się bolesny okres bycia notorycznym przegranym w najważniejszych rozgrywkach. Co prawda drużyna z Camp Nou jako pierwsza wyeliminowała z Pucharu Europy wielki Real (1961 r.), ale decydujący mecz w Bernie z Benficą wspominany jest pod nazwą "finału słupków". Katalończycy przegrali 2:3 - strzelili sobie samobója, a potem obijali słupki bramki Benfiki czterokrotnie. Legenda głosi, że od tamtej chwili futbolowe władze postanowiły zamienić słupki w bramkach z kanciastych, o przekroju kwadratowym, na okrągłe.

Barcelonie to nie pomogło. Na awans do kolejnego finału Pucharu Europy klub czekał 25 lat, choć sięgał po gwiazdy miary Johanna Cruijffa i Diego Maradony. Rywalem była Steaua, mecz rozgrywano w Sewilli, gdzie 7 maja 1986 r. dziesiątki tysięcy Katalończyków przeżyło koszmar na jawie. Bohaterem został bramkarz niemieckiego pochodzenia Helmuth Duckadam, który ani razu nie dał się pokonać. Ani przez 120 minut gry, ani w serii jedenastek. Katastrofa.

Dopiero w finale na Wembley dream team Cruijffa z Guardiolą przełamał fatum Pucharu Europy. Gol Ronalda Koemana w 111. minucie starcia z Sampdorią opiewany jest przez katalońskich poetów. Wiceprezes klubu Joan Gaspart pojechał o czwartej rano, by zgodnie z obietnicą wykąpać się w Tamizie. - Teraz mogę już umrzeć spokojnie - ogłosił prezes Jose Nunez. Dwa lata później dream team przeżył jednak traumę - w finale w Atenach przegrał czterema golami z Milanem.

Zbliżał się jednak czas Messiego, geniusza, który przybył do La Masii jako 13-latek, szukając środków na finansowanie leczenia karłowatości przysadkowej. 1 maja minęła dekada od jego pierwszego gola w lidze hiszpańskiej. Dziś ma ich 407 i 155 asyst.

Messi zmienił Barcelonę w zespół sukcesu. Nie sam, bo jedynym graczem, który ma szansę zagrać we wszystkich czterech finałach LM z ostatniej dekady, jest Iniesta. To także dla klubu z Camp Nou gracz emblematyczny, ale nawet on ma poczucie, że tylko Messi jest niepowtarzalny i jedyny. "Leo udowodnił, że w jego nogach mieści się więcej geniuszu niż w głowie Guardioli" - komentowała hiszpańska prasa po półfinale LM z Bayernem. - To jest gracz wszech czasów, nie było takiego i już nie będzie - powiedział Guardiola.

Symbolem drużyny Luisa Enrique jest całe ofensywne trio: Messi, Neymar i Suárez, które zdobyło w tym sezonie aż 114 goli. Gdyby rozebrać na detale wszystkie pięć bramek wbitych Bayernowi w półfinale (dwie zdobył Messi, trzy Neymar), Argentyńczyk dorzucił do tego asystę na Camp Nou i dwie asysty drugiego stopnia na Allianz Arena, po czym Neymarowi piłkę na tacy podawał Suárez.

Bez względu na to zasługi rozkładają się na wszystkich. Rozsądnym gospodarowaniem sił piłkarzy Enrique (wielbiciel maratonów) sprawił, że drużyna wyszła na finisz sezonu w szczycie sił fizycznych. Nowy gracz środka pola Ivan Rakitić wnosi do gry większą skłonność do zagrań prostopadłych i strzałów z dystansu, obca jest mu monotonna wymiana podań, coraz bardziej bezużyteczna i przewidywalna. - Wygląda na to, że ja i Xavi nie możemy grać razem - żalił się Iniesta, ale Enrique nie chciał, by druga linia przypominała tę z poprzednich dwóch lat.

Solidnym transferem okazał się Jérémy Mathieu wnoszący do drużyny centymetry i muskuły. Bez jego goli zdobytych głową w ligowych meczach z Realem i Celtą nie byłaby dziś Barca o krok od mistrzostwa kraju. - Na początku Piqué boczył się trochę i był wobec mnie nieufny, ale potem się przekonał - opowiada Francuz. To on potwierdził, że konflikt Messiego z Luisem Enrique nie był wymysłem dziennikarzy. 4 stycznia trener omal nie wyleciał z pracy, gdy posadził Messiego i Neymara na ławce w starciu z Sociedad i Barcelona przegrała 0:1.

Od tamtej pory w 31 meczach zaliczyła 27 zwycięstw, jeden remis i trzy porażki. Wszystkie dziś już bez znaczenia - klub z Camp Nou jest o trzy pojedynki od potrójnej korony. Bez względu na to, jak byśmy doceniali pracę nowego szkoleniowca, nowych graczy, rozwój Neymara, wkład Suáreza - jeden człowiek wyrasta w Barcelonie ponad wszystko i wszystkich. Leo.

Zobacz wideo

źródło: Okazje.info

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.