Chelsea - PSG. Mourinho przegrał jak Guardiola

PSG nie było faworytem po losowaniu 1/8 finału Ligi Mistrzów, nie było nim po pierwszym meczu ani w przerwie drugiego. Wyeliminowało jednak Chelsea, a José Mourinho przeżył kolejną bolesną porażkę po powrocie do Anglii.

Taki to był wieczór, że portugalski trener Chelsea mógł tylko powiedzieć, że awansowała lepsza drużyna. Że zespół, który traci dwa gole po rzutach rożnych, na miejsce w ćwierćfinale nie zasługuje. Że jego piłkarze nie wytrzymali presji: grali u siebie, zaczynali od wyniku, który dawał im awans (w Paryżu było 1:1), od 31. minuty mieli o jednego zawodnika więcej (czerwona kartka dla Zlatana Ibrahimovicia), a mimo to skończyło się 2:2.

Mourinho zazwyczaj tak nie mówi. Broni piłkarzy, zrzuca winę na sędziów, działaczy, wytyka nieczyste zagrania rywalom. W środę powiedział jeszcze, że to nie czas na łzy, tylko na analizę, a jego zespół wciąż może przeżyć fantastyczny sezon. Zdobył już Puchar Ligi, prowadzi w Premier League, ma 5 pkt przewagi nad Manchesterem City i o jedno rozegrane spotkanie mniej.

Porażka z PSG jest jednak ostatecznym dowodem, że coś się w Mourinho popsuło. Wcześniej były przesłanki: stracone na finiszu poprzedniego sezonu mistrzostwo, ubiegłoroczna porażka w półfinale Pucharu Ligi z Sunderlandem oraz niedawna kompromitacja w Pucharze Anglii z trzecioligowym Bradford. Teraz mamy pewność, bo Champions League to naturalne środowisko 52-letniego trenera. Na tych rozgrywkach zawsze najbardziej mu zależało, tam wyrobił sobie markę. Marzy, by zostać pierwszym szkoleniowcem, który zdobędzie to trofeum z trzema różnymi klubami (wygrywał już z Porto i Interem). Tak wcześnie jak w tym roku nie skończył rozgrywek od 2009 r. Wtedy Inter przegrał z Manchesterem United, później - prowadząc mediolańczyków Real i Chelsea - dochodził przynajmniej do półfinału.

Ale nie chodzi tylko o to, że odpadł na początku wiosny, chodzi o okoliczności. Praktycznie przez cały dwumecz jego zespół wydawał się bliższy awansu. Prowadził w Paryżu i w Londynie, nie da się powiedzieć, by skrzywdzili go sędziowie (odwrotnie - Ibrahimović powinien zostać ukarany żółtą kartką). Rok temu Mourinho mógł się tłumaczyć tym, że dowodzi niedoświadczoną, nierozumiejącą się jeszcze drużyną. Dziś nic już go nie broni. Nawiasem mówiąc, jeszcze niedawno silny był mit, jakoby zespoły Portugalczyka osiągały szczyt formy w drugim sezonie jego pracy. Po porażce z PSG ten mit nie ma się czym żywić.

To, co wydarzyło się w Londynie, przypomina trochę ubiegłoroczną klęskę Pepa Guardioli. Rzecz nie w rozmiarach porażki - Bayern uległ wówczas Realowi 0:5 w półfinale LM, ale w podejściu obu trenerów. Rok temu Hiszpan był krytykowany za przerabianie ekipy z bawarskiej na barcelońską, trwanie przy stylu gry opartym na długim rozgrywaniu piłki w środku pola. Upierał się przy swoim pomyśle, choć już po meczu w Madrycie było widać, że nie zdaje on egzaminu. - Nie mogę pracować z piłkarzami wbrew własnym ideom, wpajać im pomysły innych szkoleniowców - mówił wówczas Guardiola. Mourinho wpadł w taką samą pułapkę.

Okoliczności powinny go skłonić do zmiany nastawienia, przekazania piłkarzom, by zaczęli coś tworzyć. Planu jednak nie zmienił, liczył, że ćwierćfinał osiągnie destrukcją. Taktyka oparta na niszczeniu tego, co wymyślą rywale, wielokrotnie się zresztą sprawdziła. Jego zespoły rzadko zmiatały rywali z murawy, zazwyczaj wygrywały o włos. Jak w półfinale w 2010 r., gdy Inter do ostatnich sekund drżał o wynik na Camp Nou, ale przetrwał i wyeliminował Barcelonę. W środę Mourinho mógł wziąć mecz w swoje ręce, w szatni Chelsea kreatywnych piłkarzy przecież nie brakuje. Nic z tego - choć paryżanie 90 min (!) grali w dziesięciu, najlepszym piłkarzem gospodarzy był bramkarz Thibaut Courtois.

Choć Mourinho popełnił błędy, nie zmienia to tego, że PSG zagrało w Londynie wielki mecz. Tak wielki, że zapowiedzi katarskich właścicieli klubu chcących wygrać LM przed 2018 r. nie brzmią już śmiesznie. Ta drużyna z roku na rok jest coraz lepsza, już w ostatnich dwóch sezonach stawiała się Barcelonie i Chelsea, za każdym razem odpadała tylko dlatego, że strzelała mniej goli na wyjeździe. To nie jest sponsorowany przez szejków Manchester City, który za każdym razem, gdy mierzy się z drużyną europejskiej czołówki, udowadnia, że do elity nie pasuje.

Swoją drogą, jeśli za tydzień odpadną City (z Barceloną) i Arsenal (z Monaco), wyspiarze drugi raz w ostatnich trzech latach nie będą mieli ani jednej drużyny w ćwierćfinale LM, a Ligue 1 pierwszy raz od 2010 r. wprowadzi do ósemki najlepszych klubów Europy dwóch reprezentantów. Premier League też się popsuła, jeśli nic się nie zmieni, Anglikom zajrzy w oczy utrata jednego miejsca w elitarnych rozgrywkach.

Gdy sportowcy z krwi i kości poznają swoje woskowe podobizny [ZDJĘCIA]

źródło: Okazje.info

Copyright © Agora SA