Liga Mistrzów. Okoński: Bayern szuka pomysłu na Lewandowskiego

Dziewięćdziesięciu minut i dwudziestu jeden strzałów na bramkę potrzebował Bayern, żeby w końcu pokonać Joe Harta. Goście od czasu poprzedniej konfrontacji tych drużyn zrobili postępy, ale wracają do Manchesteru bez punktów. Gospodarze zachwycić nie mogli, zważywszy na listę nieobecnych. Lewandowski wypadł blado, ale przy takiej obsadzie drugiej linii Bawarczyków inaczej być nie mogło - pisze Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego" i autor bloga "Futbol jest okrutny".

Zapowiadające się jako hit spotkanie mistrza Anglii z mistrzem Niemiec hitem się nie okazało. Część sprawozdawców próbuje podnieść dramaturgię, opisując je jako heroiczny mecz bramkarza City, ale i w tym przypadku trudno mówić o wybijaniu się ponad normę: większość interwencji Harta można uznać za rutynowe, a zdarzyło mu się też wypuścić piłkę po jednym z mniej groźnych strzałów Rafinhy.

Można by też pewnie kłócić się o sytuację z 83. minuty meczu, kiedy David Silva upadał w polu karnym Bayernu podcinany przez Benatię, choć lepiej, żeby nie robił tego trener MC Manuel Pellegrini, obserwujący mecz z trybun za karę po lutowej tyradzie na temat sędziowania w meczu z Barceloną. City i tak miało szczęście już w 40. sekundzie, kiedy to faulowany niewątpliwie Thomas Muller postanowił jednak ustać na nogach i walczyć o strzelenie gola z akcji, zamiast zmusić arbitra do podyktowania jedenastki.

Co zmienił rok

Lepiej jednak spróbować wyciągnąć wnioski bardziej ogólne. Ucieszyć się z możliwości zobaczenia tych samych drużyn konfrontujących się ze sobą rok po roku. Zastanowić się, kto robi postępy, a kto się cofa lub stoi w miejscu (czyli również się cofa). Będzie to użyteczna lekcja także w kontekście wtorkowej konfrontacji Borussii z Arsenalem - w poprzednim sezonie zespoły Wengera i Kloppa toczyły fascynujące i wyrównane pojedynki, teraz dominacja jedenastki z Dortmundu nie podlegała dyskusji.

W ubiegłym roku na Etihad Bawarczycy dosłownie zmiażdżyli gospodarzy, a ich porażkę u siebie można było wytłumaczyć raczej rozluźnieniem pewnej już awansu z pierwszego miejsca drużyny, która w dodatku szybko objęła prowadzenie, niż rzeczywistym skróceniem dystansu. Oto, dlaczego przed wczorajszym meczem Vincent Kompany mówił, że czas się przekonać, ile mistrzów Anglii - wciąż jeszcze mających status nowicjuszy w Lidze Mistrzów, przed rokiem dopiero pierwszy raz (i to dość krótko) grających w fazie pucharowej tych rozgrywek - dzieli jeszcze od mistrzów Niemiec, będących wielokrotnymi triumfatorami i finalistami Champions League i Pucharu Europy.

Moment na powiedzenie "sprawdzam" był dobry i z tego powodu, że obaj trenerzy, rywalizujący ze sobą jeszcze w czasach hiszpańskich Pep Guardiola i Manuel Pellegrini, rozpoczęli drugi rok pracy w swoich nowych klubach. Okrzepli, poznali możliwości i ograniczenia swoich nowych podopiecznych, Guardiola zdążył także, podczas ubiegłorocznego półfinału Ligi Mistrzów, zaznać upokarzającej porażki z rąk Realu - na tyle znaczącej, że wymusiła na nim poszukiwania nowego personelu i ustawienia. O ile w przypadku MC występy w tegorocznej edycji Champions League rozpoczęła niemal ta sama drużyna, co przed rokiem, wzmocniona jedynie zastępującym Zabaletę Bacarym Sagną (reszta sprowadzonych latem zawodników siedziała na ławce, kontuzjowany Fernando nie mógł grać), w Bayernie zobaczyliśmy aż czterech nowych: Benatię, Bernata, Xabiego Alonso, a przede wszystkim - Lewandowskiego.

Bayern szuka pomysłu - także na Lewandowskiego

Zobaczyliśmy też ustawienie z trójką obrońców, dopiero po jakimś czasie zastąpione bardziej tradycyjnym 4-3-3, i eksperymentalnie zestawiony środek pola. Grający tam zawodnicy - Lahm, kolejny przestawiony tu obrońca David Alaba oraz Xabi Alonso - do najbardziej kreatywnych nie należą: we środę w drugiej linii Bayernu brakowało szybkości, rzadko dochodziło do wymian z pierwszej piłki, pozwalających zgubić krycie i znaleźć trochę wolnej przestrzeni przed polem karnym MC; trudno tu mówić o bawarskiej tiki-tace. Z drugiej strony nie sposób nie zauważyć, że zawodnicy odpowiadający za przerywanie akcji rywala prezentowali się lepiej niż przed rokiem - choć robili to głębiej, nie próbując właściwego drużynom Guardioli pressingu na całym boisku. Transfer cofniętego rozgrywającego Realu przynosi efekty: gdyby doszło do niego pół roku wcześniej, Bayern nie byłby aż tak podatny na kontrataki, jak w feralnych półfinałach.

Występ Roberta Lewandowskiego przeanalizował już Michał Zachodny , rozwijając właśnie temat braku kreatywności mających obsłużyć go piłkarzy i zwracając uwagę na wchodzącego mu w paradę Mullera. Jeden gol w pięciu meczach to nie jest to, czego się po polskim napastniku spodziewano, ale warto zwrócić uwagę, że i tym razem nie mógł współpracować z piłkarzami klasy Franka Ribery'ego czy Thiago Alcantary (kontuzjowani, podobnie jak Javi Martinez i Bastian Schweinsteiger), a Arjen Robben był w stanie wejść z ławki dopiero na ostatnie kilkanaście minut, wprowadzając zresztą mnóstwo ożywienia. Czas Lewandowskiego w Bayernie przyjdzie - ile potrafi, pokazał Guardioli już fenomenalnymi bramkami w trakcie okresu przygotowawczego.

MC robi postępy - choć bez Yayi Toure

Na tle szukającego wciąż nowej formuły Bayernu mistrzowie Anglii zaprezentowali się bardzo przyzwoicie. Statystyki posiadania piłki nie wskazują na absolutną dominację gospodarzy (58 proc. po ich stronie). Kiedy obrońcom czy Fernardinho udało się przerwać atak mistrzów Niemiec i oddać futbolówkę Davidowi Silvie, ten robił z niej znakomity użytek (przez całe 90 minut miał tylko jedno niecelne podanie, nie licząc dwóch dośrodkowań z rzutu rożnego, wykreował też dla kolegów cztery sytuacje bramkowe). Prawą stroną usiłował przyspieszać Jesus Navas, ruchliwy Dżeko łatwiej uwalniał się spod opieki obrońców, niż po drugiej stronie boiska udawało się to Robertowi Lewandowskiemu.

Od dobrze grających kolegów odstawał ten, który w ciągu ostatnich lat był jednym z liderów drużyny: Yaya Toure. W poprzednim sezonie atakując z drugiej linii reprezentant Wybrzeża Kości Słoniowej strzelił 20 bramek, tym razem jego firmowe rajdy były z łatwością powstrzymywane przez Alabę czy Xabiego Alonso, a bierna postawa w defensywie zmusiła szkoleniowców MC do wprowadzenia na boisko Milnera. Owszem, pozbawiony wsparcia partnera Fernardinho rozegrał jeden z najlepszych meczów w ostatnim czasie (osiem udanych wślizgów, przy ani jednym Toure), ale wszystkich błędów nie był w stanie naprawić. Toure był wolny i tracił piłkę z taką łatwością, że na konferencji prasowej zastępującego Pellegriniego Rubena Cousillasa asystent trenera MC musiał dementować pogłoski, że jego kapryśny podopieczny (w wakacje zaczął mówić o odejściu z klubu w związku z niezłożonymi mu życzeniami urodzinowymi) grał z kontuzją.

Poprzednimi laty Real, Borussia czy właśnie Bayern potrafiły dać MC lekcje futbolu, tym razem nic podobnego się nie wydarzyło. Przegrać na Allianz Arena nie jest powodem do wstydu, nawet jeśli okoliczności są frustrujące: bramka stracona w ostatniej minucie, w dodatku strzelona przez zawodnika, który grał kiedyś na Etihad, i to dzięki rykoszetowi (uderzona przez Boatenga piłka w drodze do bramki odbiła się jeszcze od pleców Goetzego.

Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.