Liga Mistrzów. Okoński: Bale nie wie, co to presja

Dla Garetha Bale'a był to jak dotąd najważniejszy mecz życia. I najważniejsza bramka. Występ "księcia Walii", który stał się królem Hiszpanii, analizuje Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego" i autor bloga "Futbol jest okrutny".

Wymarzony koniec bajecznego sezonu: zaledwie rok temu awans do Ligi Mistrzów kolejny raz przechodził mu koło nosa, a teraz jako prawdopodobnie najdroższy piłkarz świata strzelił gola na wagę zwycięstwa w Lidze Mistrzów - zwycięstwa dziesiątego, wyczekiwanego ponoć obsesyjnie.

Klon Ronaldo czy lepszy Ronaldo

"Prawdopodobnie najdroższy", bo z prezesem Perezem nigdy nie wiadomo - zapłacił za Garetha Bale'a drożej niż 5 lat temu za Ronaldo czy nie? Jakkolwiek było, nie ma to dziś znaczenia: kiedy Walijczyk przychodził do Realu, obawiano się, jak na ten transfer zareaguje Portugalczyk, czyja gwiazda świecić będzie jaśniej, czy nie dojdzie do niezdrowej rywalizacji i napięć, kto będzie wykonywał rzuty wolne itd. Problemy mnożono, a tymczasem przy oliwie, jaką wylał Carlo Ancelotti na wzburzone przez Jose Mourinho madryckie fale, Bale, Ronaldo i Benzema uzupełnili się jak mozarella z bazylią i pomidorami.

Zarówno Walijczyk, jak Portugalczyk znaleźli swoje miejsce w drużynie - ten pierwszy najczęściej jako prawoskrzydłowy, przenoszący ciężar gry zespołu w trakcie kontrataków pod bramkę przeciwnika. Ten drugi jako atakujący z lewej strony: albo jako partner Benzemy w dwuosobowym ataku, albo jako dopełniający ofensywny tercet "BBC" z Benzemą i Bale'em. Piłkarzowi grającemu wcześniej w Tottenhamie przede wszystkim na lewym skrzydle bądź jako wolny zawodnik w środku pola, nie przeszkodziła ani kolejna zmiana pozycji (na prawej występował zresztą nieraz w reprezentacji Walii), ani fakt, że do gry w Realu przystąpił z marszu: negocjacje transferowe trwały przez cały okres przygotowawczy, a on w tym czasie nie trenował, borykając się z "dyplomatyczną" być może kontuzją.

A co do jego miejsca na boisku i ewentualnego wchodzenia w paradę Cristiano Ronaldo: Paul Clement zwraca uwagę, że Bale nie jest tylko "klonem Ronaldo" - zabójczo szybkim i zabójczo skutecznym. "Gareth ma naturalną tendencję do gry między liniami, szukania kombinacji z kolegami i dogrywania im piłek" - tłumaczy Anglik pracujący w Realu jako jeden z członków sztabu szkoleniowego Carlo Ancelottiego. Wiedzieliśmy takie kombinacje wielokrotnie w trakcie dzisiejszego finału - przede wszystkim z Modriciem i Carvajalem. A o tym, jak ułożyły się relacje dwóch największych gwiazd Realu może powiedzieć moment z 97. minuty finału Ligi Mistrzów, gdy Ronaldo złapały skurcze, a Bale pomagał mu rozciągnąć mięśnie.

Walijski Bolt

Gareth Bale przywitał się więc z Madrytem, jak niegdyś przywitał się z Ligą Mistrzów (w dwumeczu Tottenhamu z Interem, kiedy zgasił gwiazdę Maicona) - przebojowo. Jeśli często występował w roli podającego (16 asyst w sezonie), to okazji do strzelania własnych goli miał również co niemiara. W sumie zdobył ich 22 - jeśli doliczyć do asyst, to w 44 występach w lidze, Lidze Mistrzów i Pucharu Króla Walijczyk strzelił lub wypracował 38 bramek.

Tę najpiękniejszą, będącą z pewnością jednym z kilku najbardziej niezapomnianych w całym europejskim sezonie, strzelił Barcelonie w finale Pucharu Króla po pięćdziesięciometrowym biegu. Moment, w którym zaledwie 6 minut przez końcem spotkania, mając już w nogach pewnie z dziesięć przebiegniętych kilometrów, po prostu mocno kopie piłkę do przodu, a potem obiega Bartrę, korzystając z miejsca za boczną linią (także z tego zajmowanego przez Gerardo Martino), by w końcu zmieścić futbolówkę między nogami Pinto - moment ten doczekał się już tylu kompilacji i przeróbek, co jego pamiętny hat-trick w barwach Tottenhamu na San Siro. Skądinąd: nie wszyscy oglądający europejską piłkę są świadomi, że podobną bramkę zdobył kilka tygodni wcześniej w meczu Walii z Islandią: obiegając próbującego powstrzymać go rywala, również skorzystał z miejsca za linią boczną, ledwo mieszcząc się przy ustawionych blisko murawy w Cardiff bandach reklamowych.

A nie był to przecież jedyny popis "walijskiego Bolta". Bramkarza Elche pokonał zza pola karnego, w stylu podobnym do gola strzelonego dla Tottenhamu w meczu z West Hamem, z dobrych trzydziestu kilku metrów. Z Betisem trafił z wolnego. Z Schalke - wychodząc za plecy obrońców i podcinając piłkę nad bramkarzem, dosłownie w ostatniej chwili popisy Walijczyka można było mnożyć, tak że jego pierwszy sezon w Madrycie porównywano z debiutami największych, z Zidanem na czele.

Finał nieskuteczności i złotej bramki

Dziś długo wyglądało na to, że nic podobnego się nie zdarzy. Zanim zdobył wreszcie swoją bramkę, łamiącą waleczne serca piłkarzy Atletico, Bale marnował sytuacje łatwiejsze. W 32. minucie przeciął wprawdzie fatalne podanie Tiago, ale gdy wpadł w pole karne, otoczony przez trzech rywali spudłował po raz pierwszy. To powinien być gol, dający Realowi prowadzenie; aż do 94. minuty wydawało się, że był to również kluczowy moment meczu: zanim Bale się pomylił, Real znajdował jeszcze miejsce na boisku do przeprowadzania kontrataków. Potem piłkarze Ancelottiego stracili gola po błędzie Casillasa i o wolnej przestrzeni mogli tylko pomarzyć - mniej więcej do 80. minuty, kiedy piłkarze Diego Simeone zaczęli opadać z sił.

Walijczyk mozolił się przez całe spotkanie. Biegał najwięcej z całej drużyny (gdy to piszę, mam statystyki tylko z pierwszej połowy - 5,72 km): wracał do własnej strefy obronnej, na zmianę z szukaniem miejsca przed polem karnym Courtois. Co ciekawe - rzadko schodził do linii bocznej, raczej próbując ściągać za sobą Filipe Luisa i odsłaniając wolną przestrzeń Carvajalowi. Sfaulowany już w 30. sekundzie nie stracił oczywiście ochoty do gry, przeciwnie: podczas walki o piłkę sam trzykrotnie faulował. Na 6 dryblingów skuteczna okazała się połowa, na 4 pojedynki główkowe zwyciężył w dwóch, trzy czwarte z jego podań trafiło do partnerów - statystyki kłamią, jak widać, bo podane bez kontekstu każą myśleć o przeciętnym występie. W 71. minucie Bale przyjmował ręką dośrodkowanie di Marii. W 73. spudłował po kapitalnym rozegraniu z Modriciem i di Marią. W 78. wyszedł przed Godina po odegraniu Ronaldo, pędził już na bramkę i... spudłował po raz trzeci. W 89. dał sobie odebrać piłkę podczas próby kolejnego szybkiego ataku. W 94., już w dogrywce, źle przyjął piłkę przed polem karnym Atletico. W 106. nie potrafił jej przyjąć w polu karnym

Aż w końcu nadeszła 110. minuta i dobitka strzału di Marii, kapitalnie obronionego przez Courtois: Bale wyskoczył do kręcącej się piłki i zdołał zmieścić ją przy słupku.

Siła spokoju

Do chwili nadejścia tego wieczora w Lizbonie Gareth Bale wydawał się być człowiekiem nieświadomym spoczywającej na nim presji. Gigantyczny transfer? Oczy milionów fanów wpatrzone w najsłynniejszy klub świata? Dziewięć pucharów, pokazywanych mu przez Florentino Pereza w momencie podpisania kontraktu, żeby od razu pokazać, iż chodzi o ten dziesiąty? Wątpliwości zgłaszane przez jednego z poprzednich trenerów Harry'ego Redknappa, wspominającego w autobiografii okres, w którym Bale'owi nie szło, a jego pewność siebie spadała w tempie zastraszającym? "Nie czułem żadnego ciężaru - mówił piłkarz "Guardianowi" jeszcze przed finałem Ligi Mistrzów. - Po prostu skupiałem się na graniu. Wiedziałem, że jeśli będę ciężko pracował, przyniesie to efekty. Teraz też nie czuję presji. Mnóstwo ludzi może mówić to czy tamto, ale ja jeden mogę nad tym zapanować".

"Jest kompletnie wyluzowany w trakcie wielkich meczów, nie znać po nim nerwów" - przytakiwał Paul Clement. A sam Bale komplementował swojego trenera: Carlo Ancelotti nie tylko złagodził szok kulturowy, komunikując się z nim po angielsku, i nie tylko otworzył mu oczy na kwestie taktyczne, których Andre Villas-Boas nie zdążył mu przekazać w Londynie. Niedźwiedziowata sylwetka żującego przy ławce rezerwowych Włocha dawała Walijczykowi oparcie także dzisiaj. "Siła spokoju" - stare hasło wyborcze Tadeusza Mazowieckiego zdaje się idealnie pasować do Ancelottiego. Kiedy Sergio Ramos strzelił wyrównującą bramkę, włoski trener w zasadzie nie okazał radości - tak samo jak nie wściekał się, gdy Bale pudłował. Nie udało ci się trzy razy? Spokojnie, trafisz przy czwartym podejściu

Bale trafił. Zapewne i tym razem powie, że nie czuł żadnego ciężaru; że po prostu skupiał się na graniu. Cichy, spokojny, zamknięty w sobie, rodzinny chłopak z Walii. Piłka nożna nie zna wielu takich historii.

Tego nie złapały kamery. Zobacz mnóstwo wielkich zdjęć z finału ?

Korzystasz z Gmaila? Zobacz, co dla Ciebie przygotowaliśmy

Więcej o:
Copyright © Agora SA