Atlético Simeone, czyli zagłada cierpiętników

- Tato, a dlaczego kibicujemy Atlético? - pyta smutnego ojca siedzący na tylnym siedzeniu samochodu smutny brzdąc. Ten patrzy przed siebie i milczy, jakby zdawał sobie sprawę, że skazał dziecko na wieczne rozczarowania. Finał Ligi Mistrzów Real - Atletico w sobotę o 20:45. Relacja na żywo na Sport.pl i w aplikacji Sport.pl Live.

Tak wyglądała reklamówka sprzed kilku lat, która miała zachęcić kibiców do kupowania karnetów. Gdyby więc Atlético wygrało finał w Lizbonie, świat jego fanów stanąłby na głowie. Kibicować klubowi z Vicente Calderon znaczy cierpieć, a jak cierpieć po zdobyciu tytułu najlepszej drużyny Europy?

Fernando Torres, wychowanek i były kapitan zespołu, nazywał fanów klubu "więźniami uczuć i barw". Wspominał dziadka tłumaczącego mu, że kibicowanie Atlético "oznacza cierpienie, które czyni cię silniejszym".

Ten mit ledwie dyszy, życie fanów już nie składa się wyłącznie ze wspominania porażek i roztrząsania, co by było gdyby. W 2010 r., po 48 latach przerwy, Atlético wygrało Ligę Europejską i Superpuchar Europy, dwa lata później sukcesy powtórzyło. Dołożyło do tego pierwszy od 17 lat Puchar Hiszpanii zdobyty po zwycięstwie z Realem na Santiago Bernabéu - pierwszym od 14 lat.

Mitowi "sufridores", czyli cierpiętników, pożywki nie dał też sobotni finał ligi na Camp Nou. Gdyby drużyna Diego Simeone straciła mistrzostwo, byłoby jak zwykle. Latami kibice rozdrapywaliby ranę, rozpamiętywaliby, jak trzy kolejki przed końcem przewaga nad Barceloną wynosiła cztery punkty, ale na koniec tytuł pozostał w Katalonii.

Nic z tego, drużyna Simeone sięgnęła po pierwsze od 18 lat mistrzostwo, od najlepszego sezonu w historii klubu dzieli ją tylko jedno zwycięstwo. Simeone i jego gracze zaprzeczają temu, co oczywiste. Podczas zorganizowanego w poniedziałek dnia otwartego trener przekonywał, że zabiera drużynę do Lizbony nie po to, by rozliczała się z przeszłością. - Gramy dla Atlético, a nie przeciwko Realowi. Chcemy radości naszych kibiców, mamy zamiar grać z głową wolną od presji i obciążeń - przekonywał. Pomocnik Mario Suárez szedł tym samym tropem, twierdząc, że jest mu wszystko jedno, kto jest rywalem Atlético w finale. Wywołał ogólną wesołość. Trenerzy i piłkarze szukają motywacji pozytywnej, ale nie może istnieć dla nich większa frajda niż rozbicie marzeń Realu o "La Decima".

Kiedy kibice uwierzyli, że wspierają drużynę przeklętą, "Los Pupas", czyli pechowców? Może po półfinale Pucharu Europy z 1959 r., gdy Atlético przegrało wyjazdowe spotkanie z Realem 1:2, a u siebie zwyciężyło 1:0. Gdyby obowiązywała dzisiejsza zasada premiująca drużynę, która strzeliła więcej goli na wyjeździe, w finale wystąpiłoby Atlético, a Real nie wygrałby rozgrywek czwarty raz z rzędu. Ale o awansie zdecydował trzeci mecz w Saragossie, który "Królewscy" wygrali 2:1.

Najbardziej jednak prawdopodobne, że "cierpiętnictwo" to efekt traumy po finale Pucharu Europy z 1974 r., gdy sześć minut przed końcem dogrywki wyszli na prowadzenie, ale w ostatnich sekundach wyrównał obrońca Bayernu Hans-Georg Schwarzenbeck. Rzutów karnych nie było, dwa dni później Niemcy triumfowali w powtórce 4:0. Na następny finał tych rozgrywek Atlético czekało aż do dziś.

Zawsze w cieniu Realu. Bez pieniędzy, bez sławy i bez takich sukcesów. A nawet jeśli jakieś się zdarzały, to trzeba było za nie słono zapłacić. W 1996 r. Atlético świętowało podwójną koronę, cztery lata później tonęło w morzu długów i spadało do drugiej ligi. Barcelonie i Realowi zdarzały się lata lepsze i gorsze, ale takiej zapaści nie przeżywały nigdy. Po ubiegłorocznym finale Pucharu Króla kapitan drużyny Gabi powiedział: - Dziś już nie jesteśmy Pupas, jesteśmy zwycięzcami.

Triumf w finale Ligi Mistrzów nad Realem byłby najsłodszym potwierdzeniem diagnozy.

Z barokowego mostu Toledo nad rzeką Manzanares spoglądamy na 48-letni stadion Vicente Calderón w Arganzuela. Była to robotnicza, biedna dzielnica, dziś to rejon parków i centrów kulturalnych. Jej najnowszym symbolem jest nieziemski most Arganzuela zbudowany trzy lata temu. Wraz z kwartałem zmieniła się drużyna. Tylko stadion pozostał w ubiegłej epoce, w poniedziałek zdesperowany Simeone przerwał konferencję i wyszedł, bo wysiadło nagłośnienie. Wrócił po kilkunastu minutach, gdy usunięto usterkę. Dlatego Atlético, choć z nostalgią, ale bez żalu przeniesie się wkrótce na Estadio La Peineta zbudowany na igrzyska w Madrycie, które się nie odbędą. Być może tam o "sufridores" nikt w Atlético nie będzie już pamiętał.

Jedenastka sezonu w Hiszpanii. Z Realu i Barcelony tylko jeden gracz!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.