Liga Mistrzów. Zachodny: Ancelotti zaskoczył Guardiolę

Chociaż Ancelotti przełożył system i styl gry Atletico na swój Real, to i tak powinien wysłuchać kilku komplementów. Jego drużyna była świetnie zdyscyplinowana, a Modrić z Alonso dali rywalom lekcję efektywnego rozgrywania piłki. Co więcej, włoskiemu szkoleniowcowi udało się zaskoczyć Pepa Guardiolę - pisze specjalnie dla Sport.pl Michał Zachodny, bloger, współpracownik m.in. Goal.com, scout i analityk InStat Football.

Chcesz pojechać na mundial do Brazylii? Nic prostszego!

A przecież zdarza się to tak rzadko - a nawet jeśli już, to Bayern zwykł sobie z tym radzić, zamęczając przeciwników powtarzalnością, dominacją posiadania i cierpliwością w szukaniu swoich szans. Tymczasem przeciwko Realowi wydawało się, że hiszpański szkoleniowiec nie spodziewał się ustawienia "Królewskich", nawet jeśli ledwie tydzień wcześniej taki był sposób Ancelottiego na Barcelonę w finale Pucharu Króla. Lub, konkretniej, na tiki-takę - podobnie do tego, jak Bayern radził sobie rok temu czy tak jak obecnie gra Atletico Madryt.

Przypomnijmy ten sposób - dwie nisko ustawione linie obrony, dwóch mobilnych i szybkich napastników, którzy aktywnie uczestniczą w destrukcji na własnej połowie. Może i powodem absencji Bale'a była choroba, ale Ancelottiemu łatwiej przyszła decyzja o zostawieniu go na ławce rezerwowych, wiedząc, że Di Maria oraz Isco są bardziej zdyscyplinowani w grze bez piłki. Zresztą o zaskoczeniu Guardioli może świadczyć to, że przed meczem Hiszpan, mówiąc o Realu, wyszczególniał Walijczyka i Portugalczyka, jakby nie wierząc, że "Królewscy" mogą zagrać inaczej, bez jednego z nich. Nie tylko jego udało się oszukać - przed meczem krążyło kilka teorii o ustawieniu gospodarzy, a na oficjalnej rozpisce ze składami sugerowano system 4-3-3.

Dla Ancelottiego kluczowe było zatrzymanie skrzydeł Bayernu - zarówno Robben, jak i Ribery to absolutna czołówka europejska pod względem liczby i skuteczności podejmowanych dryblingów. Dlatego najważniejsze role należały do Isco i Di Marii, którzy albo asekurowali bocznych obrońców, albo pierwsi doskakiwali do skrzydłowych. Ribery'emu udał się ledwie jeden drybling, i to na własnej połowie. Robben zaliczył dwie skuteczne próby w pierwszych dziesięciu i żadnej w kolejnych siedemdziesięciu, do udanego zwodu w środku pola z końcówki spotkania - pięć innych udało się zatrzymać świetnemu dziś Coentrao.

Brak asekuracji był z kolei widoczny w Bayernie - zwłaszcza za Francuza częściej musiał wracać do obrony Mandżukić. Gdy przy pierwszym golu do boku zszedł Ronaldo, szukając możliwości rozegrania, za Coentrao nie wrócił Robben, korzystając na braku "wyciągniętego" z defensywy Rafinhii. Z kolei Ribery zapomniał o swoich obowiązkach w defensywie w czterdziestej minucie, co wystarczyło, by Di Maria stanął przed najlepszą szansą Realu na podwyższenie wyniku.

Co zaskakujące, Bayernowi brakowało też kreatywności w środku pola - przez godzinę gry Schweinsteiger, Lahm i Kroos nie zaliczyli ani jednego celnego podania w pole karne Realu. Wydawałoby się, że Alonso oraz Modrić nie są tak dobrymi piłkarzami w defensywie, by nie popełnić błędu. Tymczasem nie tylko świetnie trzymali dyscyplinę, przerywali akcje i podejmowali nieraz fizyczną walkę z rywalem, ale później także dokładnie i odważnie rozgrywali akcje. Pod wieloma względami dali oni swoim rywalom lekcję futbolu, pokazując, jak przy mniejszej ilości czasu przy piłce nadać własnym podaniom większe znaczenie. Należy jednak przyznać, że wysoko ustawiona obrona Bayernu była łatwiejszym celem dla ich prostopadłych podań - tego komfortu nie miało niemieckie trio z Monachium.

Jedyną zmianą z przerwy był fakt, że Bayern pozwolił Realowi na zwiększone posiadanie piłki - "Królewscy" w dwadzieścia pięć minut drugiej części meczu wymienili tyle samo podań, co w całej pierwszej połowie. To jednak wcale nie otworzyło szans drużynie Guardioli, a trwającą nieudolność jego drużyny starał się odmienić po godzinie gry, gdy mecz wciąż toczył się wedle scenariusza Ancelottiego. Co więcej, pozwolenie, by Modrić i Alonso mieli większy wpływ na spotkanie, mogło i powinno się zemścić na Bayernie, ale świetnych podań przenoszących akcje Realu nie wykorzystywali gracze ofensywni. Warto dodać, że w swoich zagraniach Chorwat i Hiszpan byli po przerwie prawie bezbłędni.

Po wykorzystaniu wszystkich zmian Guardiola przestawił Bayern na ustawienie 2-3-5 w ataku, które było sprawdzane m.in. przeciwko Manchesterowi United w ćwierćfinale. Lahm i Alaba schodzili do środka, zmuszając drugą linię Realu do zawężenia gry i oswobodzenia skrzydłowych. Jednak poza strzałem Thomasa Müllera i świetną paradą Casillasa po uderzeniu Mario Götze Bayern dalej frustrował swojego szkoleniowca. A przecież nerwowe gesty czy rzucanie butelką z wodą to nie są obrazki zwykle utożsamiane z Guardiolą.

Zwycięstwa Realu nad najpierw Barceloną i teraz Bayernem mają też szerszy kontekst taktyczny. Chociaż w ostatnich latach powtarzano, że schematyczny system 4-4-2 "wymarł", to należy dostrzec powtarzający się trend wykorzystania tego ustawienia w celu redukowania znaczenia tiki-taki. Na początku sezonu dzięki temu błyszczał Manchester City, świetne otwarcie w Bundeslidze miała Borussia M'gladbach pod wodzą Luciena Favre, okazjonalnie grali tak w Liverpoolu i Dortmundzie, a tym nieustannie zachwyca kibiców Atletico Madryt.

Teraz okazuje się, że nawet zespół pełen tak kreatywnych graczy jak Real może skutecznie realizować defensywne założenia 4-4-2 i nie tracić swojego ofensywnego charakteru. W ostatnich tygodniach dostajemy coraz więcej dowodów na to, że przy odpowiedniej dyscyplinie i pressingu ten system pozwala tłumić zagrożenie wynikające z pryncypiów tiki-taki. Czyżby na najwyższym poziomie coraz bardziej opłacało się oddawać piłkę rywalom? Jeśli w Monachium Real zrobi to skutecznie po raz trzeci w ciągu dwóch tygodni, "Królewscy" po dwunastu latach znów zagrają w finale Ligi Mistrzów.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA