Liga Mistrzów. Niegrający Holender

Niepoprawna myśl: najważniejszym elementem wakacyjnych porządków w Manchesterze United powinna być nie zmiana menedżera, ale sprzedanie... najdroższego napastnika. O przyszłości Robina van Persiego pisze Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego" i autor bloga "Futbol jest okrutny".

Z Bayernem, kolejny już raz, Holender nie zagra. I nikt się tym nie martwi, skoro dzięki jego nieobecności w ostatnich tygodniach Rooney i Mata mogli grać na swoich ulubionych pozycjach, w końcu szanse dostawał Kagawa, Welbeck miał więcej miejsca do biegania, a zamiast do bólu przewidywalnego 4-4-2, Manchester United częściej wychodził w ustawieniu 4-2-3-1.

Nowe życie Manchesteru

Dużo było w tym sezonie złej krwi wokół Robina van Persiego. Zaczął bodajże Raymond Verheijen, holenderski guru od przygotowania fizycznego, zarzucając Davidowi Moyesowi przedpotopowe metody treningu, których skutkiem miały być kłopoty ze zdrowiem 30-letniego napastnika już w trakcie okresu przygotowawczego. Później kontuzji było całkiem sporo i były też emocje: po przegranym meczu z Olympiakosem w Pireusie van Persie narzekał na kolegów, którzy włażą mu w drogę, wbiegając na boisku w strefy, w których on zwykł operować. W trakcie meczu z West Bromwich Moyes zmienił mającego już żółtą kartkę Holendra, co wyraźnie nie przypadło piłkarzowi do gustu. Van Persie, owszem, strzelał gole, bywał bohaterem meczów - w rewanżu z Olympiakosem to jego hat-trick dał Manchesterowi awans do ćwierćfinału Ligi Mistrzów - ale niejednemu obserwatorowi gry Czerwonych Diabłów przychodziło do głowy, że jest on tyleż rozwiązaniem niektórych problemów tej drużyny, co przyczyną innych.

Na czym to polega, zobaczyliśmy wyraźniej w trakcie ostatnich tygodni, kiedy Holender leczył odniesioną podczas meczu z Olympiakosem kontuzję kolana: otóż dopiero dzięki jego nieobecności wyraźnie odżyli Juan Mata i Shinji Kagawa. Manchester United nie musiał grać w ustawieniu 4-4-2 i przechodził na 4-2-3-1, z Rooneyem jako samotnym, ale bynajmniej nie osamotnionym napastnikiem. Już w pierwszym spotkaniu po zwycięstwie z Grekami, wygranym na Upton Park pojedynku z West Hamem, Mata, Kagawa i Rooney znakomicie się uzupełniali, często i płynnie wymieniając się pozycjami. To dzięki nieobecności van Persiego sprowadzony z Chelsea Hiszpan mógł odgrywać swoją ulubioną rolę, klasycznej "dziesiątki", a nie biegać zagubiony przy linii bocznej. Podobnie od linii odkleił się Japończyk, który nominalnie pozostał wprawdzie na lewej stronie, ale dzięki zmianie ustawienia mógł częściej ścinać do środka, zamiast szukać dośrodkowań - czyli zaczął pojawiać się w tych sektorach boiska, gdzie jego podania zawsze były najgroźniejsze. W spotkaniu z Aston Villą, gładko wygranym przez MU 4:1, Kagawa już asystował, a Mata strzelił swoją pierwszą bramkę dla United. W sobotnim meczu z Newcastle, wygranym przez MU na wyjeździe 4:0, najdroższy piłkarz MU dołożył dwa kolejne gole...

Mata wreszcie na "dziesiątce" Odkrycie, że gra za napastnikiem, jako "dziesiątka", służy Hiszpanowi najbardziej, nie wymaga żadnej filozofii - pamiętamy go choćby z poprzedniego sezonu w Chelsea, kiedy ustawiany na tej pozycji strzelił 12 bramek i asystował przy 12 golach kolegów. Tyle że w przypadku Manchesteru United rzecz wiąże się z koniecznością wyboru: Mata za Rooneyem, a van Persie na ławce czy van Persie z Rooneyem w ataku, a Mata plątający się gdzieś na skrzydle.

Inna sprawa, że także w ataku David Moyes ma więcej możliwości: kiedy we wspomnianym meczu z WBA zdejmował zagrożonego kartką van Persiego, to wejście Danny'ego Welbecka pozwoliło gościom strzelić kolejne bramki: Anglik biegał jak szalony, rozciągając szyki obronne gospodarzy, wracając do strefy obronnej i przeszkadzając rywalom w rozgrywaniu akcji w okolicach połowy, zamiast - jak van Persie - czyhać na idealne podanie i frustrować się brakiem kreatywności zawodników środka pola.

Wszyscy pamiętamy, jak Welbeck wyszedł sam na sam z Neuerem w trakcie pierwszego meczu z Bayernem i jak dał się przechytrzyć bramkarzowi gości. "Van Persie by to strzelił", powtarzaliśmy wówczas, nie pytając jednak, czy van Persie zdołałby w ogóle dojść do tej piłki. Owszem, trudno porównywać skuteczność Anglika i Holendra, ale już ruchliwość, umiejętność wychodzenia na pozycję, zaangażowanie w grę obronną, współpracę z pomocnikami - jak najbardziej. A przypadek Daniela Sturridge'a w Liverpoolu pokazuje, że i skuteczność u takich zawodników z czasem się pojawia.

Mogą, zamiast musieć

Dziś z Bayernem nie zagrają oczywiście ani Mata (występował w tegorocznych rozgrywkach Ligi Mistrzów jako piłkarz Chelsea), ani kontuzjowany van Persie. Ale piłkarzy zdolnych do wywąchiwania wolnego miejsca między liniami rywala jest w drużynie Davida Moyesa więcej: Kagawa, Januzaj, Rooney; Czerwone Diabły mogą liczyć także na niespożyte siły i szybkość Welbecka. Faworytami nie są, nawet jeśli w zespole Guardioli nie zagrają Schweinsteiger i Javi Martinez, i nawet jeśli świeżo upieczeni mistrzowie Niemiec przegrali w końcu jakiś mecz w Bundeslidze - ale pozycja spisanych na straty wydaje się dla MU odpowiedniejsza: być może po raz pierwszy w tym sezonie przystępują do jakiegoś meczu z poczuciem, że m o g ą, a nie, że m u s z ą.

Niezależnie jednak od tego, co dziś wydarzy się na Allianz Arena - jest nadzieja dla mocno cierpiących w ostatnich miesiącach kibiców Manchesteru United. Nadzieja, że nie będą już oglądać swojego klubu w takich meczach, jak zremisowane spotkanie z Fulham, gdzie w pole karne rywala skrzydłowi MU posłali 81 dośrodkowań, z których większość padała łupem obrońców. Mając w zespole piłkarzy tak kreatywnych jak Kagawa czy Mata, można znaleźć inne drogi do bramki przeciwnika - nawet jeśli piłkarzem wykańczającym ich akcje nie będzie Robin van Persie.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA