Liga Mistrzów. Granica nieszczęścia Realu Madryt

Real Madryt znalazł się o krok od nieszczęścia w Dortmundzie. To jednak i tak lepiej niż krok dalej. 82 proc. ankietowanych w ?Marce? chce starcia w półfinale z Mourinho.

Zbliżenie kamery na Henricha Mchitariana nie było przypadkowe. Ormiański pomocnik Borussii miał w swoich nogach klucz do sensacji. Kibice z Signal Iduna Park musieli kilka razy zachodzić w głowę, co by było, gdyby przed rokiem Bayern Monachium nie podkupił im Mario Goetzego. Młody Niemiec z pewnością ma więcej zimnej krwi, a zdobywanie goli nie sprawia mu aż takiej trudności. Ta umiejętność odróżnia piłkarza dobrego i wybitnego. Mchitarian okazał się wczoraj piłkarzem dobrym.

Zimnej krwi zabrakło też Angelowi Di Marii, który w 16. minucie po zagraniu ręką Łukasza Piszczka mógł odebrać gospodarzom resztkę nadziei. Gdyby wykorzystał karnego, a Real prowadził w dwumeczu 4-0, niemiecki rywal musiałby zdobyć pięć bramek. Być może właśnie w tamtym, z pozoru niezbyt istotnym momencie, najbardziej zabrakło w drużynie "Królewskich" Cristiano Ronaldo.

Tak jak wszyscy sądzili, Borussia podjęła walkę. Najpierw o gola na 1:0, a potem kolejne. Kiedy w 36. minucie Marco Reus posłał piłkę do siatki drugi raz, "Królewscy" musieli przestraszyć się na serio. "Cierpieliśmy za bardzo" - mówił Iker Casillas. "To było ostrzeżenie, więcej takich błędów popełniać nam nie wolno" - dodał Sergio Ramos. "Uczymy się, uczymy i nie możemy nauczyć" - stwierdził Luka Modrić.

Juergen Klopp twierdził, że Xabi Alonso powinien dostać czerwoną kartkę. Tego zabrakło Borussii do pełni szczęścia. Grę w przewadze umiałaby pewnie wykorzystać. Paradoksalnie jednym z najlepszych na boisku był piłkarz o tak mizernych umiejętnościach jak Kevin Gresskreutz, co pokazuje, że w meczach na takim poziomie gra się płucami i sercem.

Robert Lewandowski, nazywany w Madrycie "Ogrem Realu", pilnowany był bardzo dokładnie, ale kilka razy pokazał, ile daje zespołowi nawet wtedy, gdy nie ma okazji, by posłać piłkę do bramki. Pierwsza "setka" Mchitariana wzięła się z akcji, w której Polak powalczył o piłkę z pozoru niemożliwą już do utrzymania w boisku. Drugi gol Reusa to była dobitka jego strzału.

82 proc. ankietowanych w "Marce" chciałoby półfinału Realu z Chelsea. A właściwie chciałoby starcia z Jose Mourinho. Po golu Demby Ba w 87. minucie rewanżu z PSG portugalski trener przebiegł pół boiska, by wytłumaczyć cieszącym się jak szaleni piłkarzom, co mają robić w ostatnich sekundach. Dla Mourinho jest to rok rehabilitacji po najgorszym sezonie w karierze, zaliczonym w Madrycie. Jeśli rzeczywiście jego byli piłkarze, o których powiedział tyle złego, staną mu na drodze w Champions League, wywoła to nadzwyczajne emocje po obu stronach.

Chelsea ma być może mniejszy potencjał ludzki niż PSG, ale bardziej chciała wygrać ten ćwierćfinał. Mourinho posłał do gry wojowników, ich rywal wyglądał raczej jak grupa artystów. Decydujący okazał się charakter. To nasuwa skojarzenie z dzisiejszym starciem Atletico z Barceloną. U Diego Simeone nie ma zbyt wielu piłkarzy, o których zabiegałyby największe kluby w Europie, ale jest drużyna mocarzy zdolnych stłumić wielkie talenty. Neymar, Messi i Iniesta potrzebują dziś przebłysków czystego geniuszu, inaczej nie przetrwają w Lidze Mistrzów.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.