Liga Mistrzów. Nieśmiertelne Atletico

Wszyscy czekają, kiedy wyzioną ducha, a oni znów przeżyli. Czwarty mecz z Barceloną w sezonie, tym razem w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. By awansować, w rewanżu nie muszą nawet zwyciężyć.

Dyskutuj z autorem na jego blogu ?

285 minut gry z Barceloną, a wytrzymali bez straty gola. Jest tylko jedna taka drużyna na świecie. Piłkarze Atlético dali się trafić Neymarowi w sierpniowym Superpucharze Hiszpanii, w następnych meczach tego sezonu kataloński gigant już nie umiał ich zadrasnąć. Aż do 71. minuty wtorkowego wieczoru. Aż do kolejnego uderzenia Neymara.

Bronią madrytczycy chyba lepiej niż ktokolwiek inny w kraju i za granicą. Przynajmniej w klasycznym rozumieniu sztuki defensywnej. Bayern traci jeszcze mniej bramek, ale on uniemożliwia ataki przeciwnikowi, zabierając mu piłkę - najchętniej na pełne 90 minut. Piłkarze Atlético panują nad przestrzenią. Przemieszczają się wyłącznie w zwartej kolumnie - nikt tam nie marnuje energii na ruchy wyrwane z kontekstu, nikt nie reaguje spontanicznie, wszystko ma być przemyślane i wyrachowane.

Co nie znaczy, że podwładni Diego Simeone nie wkładają w walki serca. Wkładają i serce, i mnóstwo agresji notorycznie przechodzącej w brutalność. Jeśli nie ma w Europie drużyny skuteczniej chroniącej dostępu do własnego pola karnego, to tym bardziej nie ma równie przykrej w bezpośrednim starciu. Kiedy trzeba powstrzymać wyprowadzany kontratak, to madryccy bandyci - chyba by się nie obrazili na to określenie - nie bawią się w szarpanie za koszulkę. Wolą przesunąć korkami po piętach przeciwnika. Albo uderzyć kolanem w jego pachwinę. Wychodzisz na Atlético, to wychodzisz cierpieć.

Barcelonie znów zgotowali zatem madrytczycy krwawą jatkę, a Barcelona umiała się zrewanżować. To była wojna, choć obie ofiary wieczoru - barceloński obrońca Gerard Piqué i madrycki napastnik Diego Costa - zeszły z urazami jeszcze przed przerwą. Padły raczej pod wpływem pecha.

Trudno oszacować, która drużyna straciła więcej. Gdyby do rewanżu nie wydobrzał Pique, Katalończycy broniliby się z rezerwowym bramkarzem José Pinto, a także rezerwowym stoperem Markiem Bartrą. Costa to natomiast najjaśniejsza gwiazda Atlético - skuteczny snajper (siedem goli w sześciu meczach Ligi Mistrzów), a zarazem najdalej wysunięty, wściekle nacierający na rywali obrońca.

Paradoks wieczoru polegał na tym, że wspaniałego gola na 1:0 strzelił - z dystansu, nie do obrony - brazylijski rozgrywający Diego, który go zastąpił. I że nie zawinili w tamtym momencie katalońscy obrońcy, krytykowani już rutynowo. To był po prostu błysk geniuszu.

Faworyta przed rewanżem nie wskażemy. Wszystkie mecze bieżącego sezonu te drużyny remisowały. 1:1, 0:0, 0:0, 1:1. To wyniki, które za tydzień dawałyby albo awans Atlético, albo dogrywkę. Cała Europa zastanawia się, kiedy madrycka drużyna - o wąskiej kadrze, z klubu przygniecionego półmiliardowym długiem, uprawiająca wycieńczający styl gry - wyzionie ducha, a ona ostatnio wdarła się na pozycję lidera ligi hiszpańskiej.

Obolały Costa długo przekonywał na Camp Nou trenera, że nic mu nie jest, i mimo kontuzji pokuśtykał na boisko, by kontynuować walkę. Nie dał rady, ale każdy, kto widział tę scenę, zdał sobie chyba sprawę, że wściekłe psy z Madrytu będą gryzły do ostatniej kropli potu. Bać powinni się wszyscy?

Najlepsze zdjęcia 1/4 finału LM! Schweinsteiger się smuci, Neymar się cieszy, a kibice są (pół)nadzy - zobacz!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.