Liga Mistrzów. Bayern kontra Borussia, kto lepszy

Bayern to bestia. Ile łbów mu nie urwać, i tak wyrosną następne, równie groźne. Borussia dotarła do swoich granic. Zniszczyć może ją zwichnięcie kostki w najmniejszym palcu Lewandowskiego. Relacja Z Czuba i na żywo w Sport.pl z finału Ligi Mistrzów w sobotę od godz. 20.

Bramkarze

Roman Weidenfeller pochodzi z kibicowskiego marzenia - wierny Borussii od dziesięciu lat. Nie porzucił jej nawet wtedy, gdy miała przestać istnieć. Manuel Neuer urodził się w kibicowskim koszmarze - nie dość, że wcześnie, wkrótce po obwołaniu go przyszłym gigantem, uciekł z Schalke, to jeszcze zdradził dla wrogiego Bayernu. Obaj ucieleśniają ducha swoich drużyn. Dortmundzkiej wiary w cierpliwą pracę u podstaw oraz monachijskiej zachłanności, która nakazuje plądrować rywali także dla ich osłabiania i frustrowania, a niekoniecznie dla wzbogacenia własnej kadry (co nie oznacza, że Bayern nie wychowuje piłkarzy. Wychowuje fantastycznie).

W sensie sportowym dzieli obu golkiperów mniej, ale też sporo. Owszem, dortmundczycy bez refleksu Weidenfellera, bramkarza spoza wszelkich rankingów na najlepszych, wiosennych rund w Lidze Mistrzów by nie przetrwali. On jednak pozostaje fachowcem "zaledwie" znakomitym w swej rzetelności, tymczasem Neuer to kandydat na bramkarza totalnego - nie chce redukować swojej roli do zatrzymywania strzałów, lecz pragnie uczestniczyć w każdej części gry, łącznie z atakiem. Stąd wieloletnie wprawianie się w 50-60-metrowych wyrzutach piłki ręką, aż stały się jego popisowym numerem. Kiedy jako 13-latek został odrzucony z powodu niskiego wzrostu, nie poddał się. Podglądał Jensa Lehmanna, w którym widział wzór bramkarza nowoczesnego, uwszechstronniał się w klubie tenisowym, do dziś gra też w badmintona i squasha, by rozwijać w sobie instynkt prawidłowego oceniania trajektorii lecących doń obiektów. Ma wszystko, by kontynuować tradycje niemieckich gigantów, od Seppa Maiera po Olivera Kahna.

Chyba nie ma wątpliwości: między słupkami przewaga Bayernu.

Obrońcy

Trener Klopp, dla którego pojęcie piłkarza "zbyt młodego" nie istnieje, obsadzał środek defensywy Mattem Hummelsem i Nevenem Suboticiem , gdy ci byli jeszcze nastolatkami. Działało, urzeczeni Niemcy ukuli dla nich termin "chłopięcy szaniec". Teraz dortmundzcy stoperzy tworzą już w swoich rewirach jedną z najładniejszych par w Europie, a Hummels awansował do najwyższego kręgu wtajemniczenia - skupiającego obrońców śmiało wybierających się na połowę rywala, z drygiem do organizowania akcji ofensywnych i tak dokładnie podających, że wzbudzających zainteresowanie Barcelony, która preferuje obrońców o wielu talentach. Żywe wspomnienie Beckenbauera. Niestety, coraz częściej rzuca się w oczy, że Hummels kiepsko znosi wzrost napięcia. Zawiódł w półfinale Euro 2012 (m.in. dlatego wygrali Włosi), zawiódł w półfinale Ligi Mistrzów, gdy podarował (dosłownie) piłkę Samiemu Khedirze, dzięki czemu Ronaldo wbił gola na 1:2 i Real odzyskał linię życia. Gdyby nie baśniowy wieczór Lewandowskiego, mogłoby to kosztować Borussię bardzo wiele. Wbrew sławie nazwisk pewniej broni w LM Subotić.

Dante oraz Jérome Boateng utrzymują równowagę bez względu na okoliczności. Barcelończyków w poprzedniej rundzie nie dopuścili nawet do pola karnego, a bramkarz Neuer zwłaszcza do przerwy doświadczał jednego z tych nużących, znanych z Bundesligi meczów, po których, jak mówi, "nie ma sensu iść pod prysznic". I Bayern wiosną wygląda na nietykalny. Nie stracił gola przez 180 minut półfinału z Barceloną ani przez 180 minut ćwierćfinału Juventusem, a w 1/8 finału zezwolił Arsenalowi strzelać dopiero wtedy, gdy poczuł się pewny awansu. Zasługi mają tu także David Alaba i Philip Lahm , imponujący atletycznie, uniwersalni boczni obrońcy, których musimy wynieść ponad Marcela Schmelzera i Łukasza Piszczka także dlatego, że ten ostatni od miesięcy poświęca się wbrew organizmowi żądającemu operacji biodra. Wszelkie misje wykonuje bardziej niż poprawnie, oddychanie potrafił utrudnić - przy wydatnej pomocy Błaszczykowskiego - samemu Cristiano Ronaldo, ale w ataku jednak oferuje ciut mniej niż dotychczas.

Generalnie Bayern rozrzedza się na tyłach, tylko gdy czuje się nazbyt bezpiecznie i piłkarze wychodzą na boisko lekko roztargnieni. Takie wrażenie zostawia przez cały sezon, w którym pozostaje najszczelniejszy i w Bundeslidze, i w Champions League. Dortmundczycy inaczej. Tracą dwa razy więcej goli niż w poprzednim roku, są niestabilni personalnie z powodu notorycznych urazów Hummelsa odczuwalnych także w innych strefach (zmiennikowi Felipe Santanie brakuje wizji i techniki Niemca).

W obronie jak w bramce: przewaga Bayernu.

Defensywni pomocnicy

Gdybyśmy mieli mierzyć jakość tych, którzy osłanianie tyłów powinni łączyć z aspiracjami ofensywnymi, pracujący na renomę od wielu sezonów Bastian Schweinsteiger z Bayernu ustąpiłby Ilkayowi Gündoganowi , który na duże sceny zakradł się dopiero przed chwilą. To chyba najrzadziej sławiony bohater dortmundzki, pewnie dlatego, że jego zmysł do zajmowania właściwych pozycji, manipulowania rytmem gry i rozdzielania podań różnego zasięgu nie przekłada się na twarde statystyki (gole, asysty) ani interwencje o dostrzegalnej gołym okiem doniosłości (np. wślizg zapobiegający samotnej napaści rywala na twojego bramkarza). Ale nie ma wątpliwości, że jemu też już pożądliwie przyglądają się potęgi.

Zapanować nad centrum boiska usiłują jednak duety, a drugi monachijczyk Javi Martinez nie znajdzie wśród rywali silniejszego. Czy Borussia postawi na zasuwającego do obłędu Svena Bendera (opcja najbardziej prawdopodobna), czy jedynego weterana w szatni Sebastiana Kehla , czy też na usiłującego odzyskać natchnienie niosące go przed transferem do Realu Nuriego Sahina , nie będzie miała człowieka wywierającego przemożniejszy wpływ na grę niż Bask, który kosztował 40 mln euro. Miał być ostatecznym dowodem na ekstrawagancję zdemoralizowanych przepychem monachijczyków (dawać rekordowe w dziejach Bundesligi pieniądze za typa od brudnej roboty?!), tymczasem dyrektor Uli Höness zachwyca się, że od kilkunastu lat nie widział w swoim klubie tak nieustraszonego zabijaki, który w pierwszej minucie meczu skacze do gardła najgroźniejszemu z przeciwników i nie daje mu żyć do ostatniej. Martinez dodał Bayernowi pozytywnie rozumianej agresji, a także jakości w grze powietrznej. Ruchome pole siłowe.

Wreszcie dotarliśmy jednak do okolic, w których Borussia nie ustępuje. W starciu defensywnych pomocników mamy remis.

Ofensywni pomocnicy

Tutaj też ogłosilibyśmy remis, gdyby nie zaniemógł Mario Götze , młodzieniec z darem bodaj największym wśród wszystkich finalistów (rodacy widzieli w nim niemieckiego Messiego, choć bliżej mu raczej do Iniesty, zwłaszcza w zmysłowym dotykaniu piłki), lecz wciąż dojrzewającym i chimerycznym. Kevin Grosskreutz w fazie twórczej go nie wyręczy, to jednak będzie wymiana fortepianu na perkusję. Ten nieskończenie uniwersalny piłkarz jest bezcenny, bo wkomponuje się wszędzie, gdzie go trener pośle, jednak powinienem go właściwie umieścić w poprzednim rozdziale, między graczami o skłonnościach defensywnych - i niewykluczone, że tak właśnie postąpi Klopp. Mniej prawdopodobne, że zamiast Götzego powoła Sahina i wypchnie w przestrzeń za plecami Lewandowskiego Gündogana - Grosskreutz dotkliwiej ponęka Bayern pressingiem.

Wymuszona przez los zmiana może wpłynąć fundamentalnie nie tyle na wynik, ile na charakter gry. Sprawić, że Borussii przybędzie ochoty do rozbijania zabawy, a ubędzie wyobraźni do piruetów ofensywnych. Kuba Błaszczykowski przyzwyczaił nas, że w zderzeniu z rywalami dysponującymi rozpędzonym lewym skrzydłem (jak w Bayernie, gdzie hulają Ribery z Alabą) większość energii wytraca na własnej połowie - to on staje się dodatkowym obrońcą, a nie Piszczek dodatkowym skrzydłowym. Jeśli znany scenariusz się powtórzy, dortmundczycy będą musieli wypatrywać dryblerskiego kunsztu i "ułożonej stopy" Marco Reusa , który wraz z upływem sezonu pozbywał się odruchów napastnika, coraz wygodniej czuł się z dala od bramki, coraz chętniej ruszał w slalom między rywalami.

On jednak będzie musiał wnieść bardzo dużo sam, tymczasem w Bayernie za napastnikiem grasować będą Arjen Robben, Franck Ribery i Thomas Müller. Każdy ostry jak brzytwa, każdy zdolny poszatkować defensywę jednym ruchem.

Robben z Riberym wykonują zabójcze gesty z piłką, to od lat sławieni wirujący skrzydłowi, którym wystarczy machnąć stopą, by obrońcom zamigotały przed oczami gwiazdy. Müller wykonuje natomiast ruchy bez piłki. To gracz z tajemnicą - bezapelacyjnie znakomity, lecz swoje kompetencje demonstrujący bezszelestnie i znienacka; potrafiący wszystko, lecz bez dominującego atutu; technicznie bez zarzutu, lecz zakradający się po ścieżkach, na których nikogo nie spotka. Kiedy zaczął wyręczać ściętego przez ciężką kontuzję kolana Toniego Kroosa, jako człowiek skazany na pojedynki kość w kość w meczu z Juventusem (twardo walczącym, to wszak znak rozpoznawczy turyńczyków!) nie popełnił faulu ani nie dał się sfaulować... Müller w każdym tłoku znajdzie pustą przestrzeń, więc nieczęsto widzimy, jak wygrywa bezpośredni pojedynek. I być może jest dziś piłkarzem najmniej rozpoznawalnym wśród największych, choć swoją wartość prezentuje w twardej walucie - w LM rozstrzelał się na głównego snajpera Bayernu (8 goli), w dwumeczu z Barceloną do bramek dodawał asysty, wieńczył wiele akcji, które sam zainicjował. Gdybyśmy się uparli wskazać w wielogłowym monachijskim potworze mózg najważniejszy, musielibyśmy wybrać właśnie Müllera.

A ponieważ istnieje spore prawdopodobieństwo, że w finale nawet ekscentryczny Robben, z natury jednoosobowy ruch separatystyczny, zachowa przytomność umysłu, w tej formacji znów musimy przyznać przewagę Bayernowi. Zdecydowaną przewagę.

Napastnik

Mario Mandzukić też nie zawładnął masową wyobraźnią, choć poza spełnianiem obowiązku podstawowego, czyli snajperskiego, pasjami prowadzi nieustanną wojnę podjazdową. Naskakuje na wyprowadzających piłkę spod własnej bramki rywali, by przynajmniej ich zadrasnąć. Jeśli nie ma potrzeby przeć ku zwarciu z obrońcami, to cofa się nawet do połowy boiska. Angażuje się w walkę powietrzną, sam fauluje i faule wymusza, sprawnie osłania piłkę, by poczekać na przegrupowanie nacierających kolegów. Klasyczny nowoczesny snajper, który nie poprzestaje na naciskaniu spustu, lecz pomaga najpierw w ładowaniu magazynka.

A jednak łatwo pojąć, dlaczego pomimo podanych zalet Chorwata Bayern nadal zabiega o Roberta Lewandowskiego . Polak też to wszystko potrafi, tyle że lepiej, częściej, skuteczniej. Tyle że on wszechstronnym zaangażowaniem w grę nie musi usprawiedliwiać niższej skuteczności (36 goli w sezonie, przy 21 Mandzukicia) i w rankingu strzeleckim LM rozerwał duopol Messiego (wyprzedził go) i Ronaldo (ściga go). Tyle że on włącza turbodoładowanie w wielkich meczach. Przy chorwackim rywalu Lewandowski wygląda jak bolid wyższej generacji.

Znów nie ma wątpliwości: w ataku zdecydowana przewaga Borussii.

Rezerwy

Kto spojrzałby tylko na nie, nie uwierzyłby, że obaj finaliści konkurują w tej samej lidze. Bayern garściami czerpie z sułtańskiego budżetu, by dystans między czołowymi członkami podstawowej jedenastki i ostatnimi rezerwowymi zredukować do minimum. Ostrożnie gospodarująca Borussia obsadza szatnię tak skromnie, że bez wahania wzięłaby nawet umiejętności monachijczyków najniżej cenionych przez trenera Heynckesa - osadzanych na trybunach.

Spójrzmy na omawiany przed chwilą atak - gdyby Mandzukicia znienacka dopadła migrena, w jego korki natychmiast wchodzi Mario Gomez , któremu niedawno po wejściu z ławki wystarczyło sześć minut, by przyłożyć hat-trickiem Wolfsburgowi; a gdyby i ten zaniemógł, pod bramkę wyrwałby Claudio Pizarro , który z pozycji najniższego w hierarchii napastników właśnie ustanowił rekord Bundesligi, przykładając się bezpośrednio (strzelał lub asystował) do sześciu (!) goli w meczu. Czym odpowiadają na tę kanonadę dortmundczycy? Ciszą. Grobową. Kupiony przed sezonem za 5,5 mln euro Julian Schieber , teoretycznie czający się za plecami Lewandowskiego, nigdy nie zdołał choćby poudawać, że potrafi wyrządzić krzywdę rywalowi, kiedy tego naprawdę potrzeba. Na razie odpłacił się golami w dwóch meczach - z Manchesterem City (wieczór niemal bez znaczenia, Borussia awansowała już wcześniej do 1/8 finału), a w Bundeslidze z Augsburgiem (gierka do odbębnienia, już po utracie szans na obronę tytułu, gdy najlepsi odpoczywali przed batalią z Malagą) oraz Hannoverem. Słowem, polskiego drapieżnika pola karnego wygryza ze składu pluszowy misiaczek.

Gdzie indziej jest podobnie. Godnego siebie konkurenta nie mają Piszczek (stąd odkładanie operacji), Schmelzer czy Reus, a po wymianie Götzego na Grosskreutza nie widać także jakiegokolwiek zmiennika dla Błaszczykowskiego. Zabezpieczyła się Borussia wyłącznie na środku obrony i środku pomocy, więc na ewentualne okoliczności naprawdę alarmowe gotowi w finale będą tylko monachijczycy, którzy nawet nie zauważyli urazów Kroosa czy Boatenga.

Werdykt oczywisty: miażdżąca przewaga Bayernu .

Trenerzy

Jupp Heynckes przeżył wszystko. I wygrał wszystko. Od złota mundialu i mistrzostw Europy jako piłkarz po Ligę Mistrzów jako trener, i to trener Realu Madryt, klubu z szatnią będącą być może w tym fachu największym wyzwaniem w ogóle. Co więcej, Heynckes wystąpi dziś w swoim ostatnim meczu w karierze.

Na pierwszy rzut oka werdykt jest oczywisty, wszak Jürgen Klopp karierę międzynarodową ledwie zaczyna. Ale on już pokazał, że umie zdeklasować nawet diabolicznego Mourinho. Że nie rozniesie mu na strzępy szatni nawet informacja o utracie wielkiej gwiazdy (Götze), która wyciekła chwilę przed batalią z Realem. Że pod jego dowództwem Borussia może bić Bayern nawet seriami.

Dlatego przyznajemy Bayernowi przewagę tylko nieznaczną.

Więcej o:
Copyright © Agora SA