Finał Ligi Mistrzów. Błaszczykowski: Borussia jest zadrą Bayernu

- Z Málagą zdarzył się cud - w doliczonym czasie strzeliliśmy dwa gole, które dały nam półfinał. Wtedy pomyślałem, że skoro nie odpadliśmy w tak dramatycznych okolicznościach, to dalej musi wydarzyć się coś wielkiego - mówi Sport.pl Jakub Błaszczykowski. Relacja Z Czuba i na żywo na Sport.pl i w aplikacji Sport.pl Live.

Robert Błoński: Od wujka, Jurka Brzęczka, srebrnego medalisty igrzysk w Barcelonie, w seniorskim futbolu osiągnąłeś więcej, ale nie strzeliłeś jeszcze gola na Wembley. Wujek trafił w 1999 r. w przegranym 1:3 meczu eliminacji mundialu.

Jakub Błaszczykowski: I już nie strzelę, tamto Wembley zostało zburzone. Nowe poznam w sobotę. Strzelić byłoby świetnie, ale ważniejsze od mojego gola jest to, żebyśmy wygrali.

To dla piłkarzy Borussii mecz meczów?

- Tak. O taką stawkę żaden z nas nigdy nie grał. Wydarliśmy ten finał, chwilami w dramatycznych okolicznościach. Zdajemy sobie sprawę z potencjału zespołu i marzymy o kolejnych takich meczach, ale nie wiemy, co wydarzy się w następnych latach. Dziś jesteśmy w finale i grzechem byłoby nie zrobić wszystkiego, by wykorzystać szansę.

Jak wyglądają ostatnie godziny Borussii przed finałem?

- Nie ma absolutnie nic nowego, trener Jürgen Klopp nie zmienił sposobu przygotowań. We wtorek mieliśmy dwa treningi, w środę i czwartek trener zaplanował po jednym. W piątek lecimy do Londynu, po południu czeka nas rozruch na Wembley. W sobotę również odbędziemy lekki trening. A potem mecz. Nie dzieje się nic wyjątkowego. Oprócz tego, że gramy finał Champions League.

Przychodziłeś do Borussii latem 2007 r., dłużej w klubie grają tylko bramkarz Weidenfeller i pomocnik Kehl. Co wtedy było szczytem twoich marzeń?

- Przyjeżdżałem, gdy Borussia skończyła Bundesligę na dziewiątym miejscu. Rok później zajęliśmy 13. pozycję, a w finale Pucharu Niemiec przegraliśmy po dogrywce z Bayernem, który wtedy zdobył także mistrzostwo. Klub powoli wychodził z kłopotów finansowych. Można powiedzieć, że razem się rozwijaliśmy. Dziś jesteśmy w innym wymiarze. Z tamtego składu, jak wspomniałeś, zostało tylko trzech piłkarzy. To pokazuje, jak wiele się tutaj zmieniło.

Za budowę zespołu, który doszedł do finału LM, najbardziej odpowiada trener Klopp?

- Przyszedł do nas w lipcu 2008 r. Z każdym sezonem robiliśmy postęp. Najpierw skończyliśmy Bundesligę na szóstym, potem na piątym miejscu. Dwa kolejne lata przyniosły mistrzostwo, w poprzednim sezonie dołożyliśmy też Puchar Niemiec. Trener stworzył i ukształtował zespół według swojego pomysłu. Sprowadzał młodych piłkarzy i uczył ich własnej filozofii piłki, nie mylił się przy transferach. Potrafi zjednywać sobie ludzi, przekonywać do swoich pomysłów. Robimy wszystko, czego wymaga, bo to przynosi efekty. Trener potrafi wydobyć z nas potencjał, a my jesteśmy gotowi na poświęcenie indywidualnych sukcesów dla drużyny. Manchester City ma ogromne możliwości, jego zawodnicy są świetni. Ale czy stworzyli drużynę?

Ciebie trener Klopp doprowadził do najlepszego sezonu w życiu. W Bundeslidze strzeliłeś 11 goli, miałeś 13 asyst. Trafiałeś i asystowałeś w Pucharze Niemiec oraz Champions League. Leo Beenhakker powiedział kiedyś, że dla polskiej kadry możesz znaczyć tyle, ile Cristiano Ronaldo dla Portugalii.

- Leo widział we mnie potencjał, ale nie zawsze potrafiłem go wykorzystać. Największe rezerwy miałem w sferze mentalnej. Rozmawiałem o tym z Beenhakkerem i Kloppem. Jürgen kazał mi więcej strzelać, więcej wbiegać z piłką w pole karne, brać większą odpowiedzialność, nie bać się ryzyka. 27-31 lat to najlepszy wiek dla piłkarza [Błaszczykowski ma 28 lat]. Już jest dojrzały, doświadczony, potrafi spożytkować umiejętności i nie popełnia błędów żółtodzioba. Czuję, że Klopp mi ufa i nawet, jeśli popełnię błąd, nic się nie stanie. Kiedyś moje boiskowe decyzje były nerwowe, podejmowałem je szybko, teraz działam na chłodno. Kiedy nie muszę, nie spieszę się, podnoszę głowę, nim kopnę piłkę.

Kiedyś mówił do was po polsku "ruszcie dupy". Poznał jakieś inne polskie słowa?

- Poznał, ale "ruszcie dupy" podoba mu się najbardziej i tego zwrotu używa najczęściej.

Nie denerwuje cię, że to Bayern uchodzi za faworyta? Przecież Borussia wyeliminowała Manchester City, Ajax, Szachtara, Málagę i Real, który pokonała także w grupie.

- Nie mam z tym problemu. Spekulacji nie lubię, skończą się w sobotę o 20.45 i mogą nijak się mieć do tego, co stanie się na boisku. Dobrze, że Bayern jest uznawany za faworyta. Odpowiada nam to.

Najbardziej pamiętny moment z drogi na Wembley?

- Rewanżowy ćwierćfinał z Málagą. W 90. min przegrywaliśmy u siebie 1:2 i wiele osób pewnie zmieniło kanał w telewizorze. Tymczasem... zdarzył się cud. W doliczonym czasie strzeliliśmy dwa gole, które dały nam półfinał. Miałem wrażenie, że skoro nie odpadliśmy w tak dramatycznych okolicznościach, to dalej musi wydarzyć się coś wielkiego.

Jak pisał "Przegląd Sportowy", w poprzednim kontrakcie z klubem miałeś wpisaną kwotę odstępnego 15 mln euro i Juventus był gotów wyłożyć tę kwotę. Zdecydowałeś się jednak przedłużyć umowę z Borussią do 2018 r.

- Zawsze mówiłem, że Borussia ma u mnie pierwszeństwo. Dobrze się czuję w Dortmundzie, ale nowego kontraktu jeszcze nie podpisałem.

Co możecie przeciwstawić Bayernowi w sobotę?

- Ambicję, wolę walki i chęć zdobycia pucharu za wszelką cenę. Proste słowa, ale to właśnie chcemy pokazać.

Były już angielskie, włoskie i hiszpańskie finały LM. Teraz czas na dwa kluby z Niemiec. Symboliczna zmiana warty w Europie?

- Coś takiego zdarzyło się pierwszy raz, mam nadzieję, że mecz będzie reklamą Bundesligi, która stoi na bardzo wysokim poziomie i wciąż się rozwija. Stadiony pełne, nie słychać o kryzysie, jak w Hiszpanii.

W 1997 r. Borussia wygrała Champions League, pokonując w finale 3:1 Juventus. Pamiętasz cokolwiek z tamtego spotkania?

- Oglądałem je, kibicowałem niemieckiej drużynie, bo wtedy też nie była faworytem. Jeśli nie grał mój ulubiony zespół, zawsze ściskałem kciuki za teoretycznie słabszego. Pamiętam gola Larsa Rickena na 3:1 i dwie bramki Karla-Heinza Riedlego. Nasz dyrektor sportowy Michael Zorc wszedł wtedy w drugiej połowie. Ricken jest dziś koordynatorem grup młodzieżowych w Borussii. Twarze z tamtego finału widujemy w klubie.

W tym sezonie Bayern zmiatał z drogi wszystkich rywali w Bundeslidze. Ale Borussia jest jedyną, która nie przegrała z nim choćby jednego meczu. Dwa razy było po 1:1.

- Bo my nie jesteśmy zespołem przyjemnym do grania. Żeby pokonać Borussię, trzeba naprawdę się napracować. Bayern ma już z nami długą serię bez zwycięstwa w Bundeslidze [od lutego 2010 r.] i z tego powodu na pewno siedzi w nim zadra.

Bawarczycy dotarli do finału trzeci raz w ciągu ostatnich czterech lat. W 2010 r. przegrali z Interem, w 2012 r. z Chelsea u siebie. Oni też bardzo pragną tego trofeum.

- To, co było, przestaje mieć znaczenie. Przed nami mecz, w którym tak niewiele potrzeba, by strzelić bądź stracić gola. Wystarczy jeden strzał czy dośrodkowanie ze stałego fragmentu. Jeśli Bayern znowu nie wygra, może pomyśleć, że Liga Mistrzów nie jest dla niego.

Strzeliłeś Bawarczykom gola na początku sezonu 2008/09.

- Już nawet nie pamiętam, którą nogą.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.