Jak wierzyć w Ligę Mistrzów

Czy nawet tam mecze ustawiają wysłannicy globalnej mafii, która obławia się na zakładach bukmacherskich? Czy piłce nożnej grozi totalna utrata wiarygodności na miarę klęski kolarstwa?

Mroczne prognozy rozbrzmiały przed tygodniem, kiedy Rob Wainwright, dyrektor Europejskiego Urzędu Policji, opowiedział o 680 ustawionych meczach, 425 zaangażowanych w proceder osobach oraz sterującym nim azjatyckim syndykacie. Dochodzenie obejmowało okres trzech lat i rozgrywki w 30 państwach. Sfałszowane mogły zostać wyniki dwóch meczów Champions League, czyli najbardziej prestiżowych rozgrywek klubowych, oraz niezidentyfikowanej liczby spotkań w eliminacjach do mundialu i mistrzostw Europy, czyli najbardziej prestiżowych rozgrywek drużyn narodowych. Wszystko dla zysków z zakładów bukmacherskich.

Szef Europolu nie podał szczegółów, rozdzielił tylko "podejrzane" mecze na rozegrane na naszym (380 przypadków) i innych kontynentach (300). Podkreślał za to bezprecedensowe rozmiary ujawnionego szwindlu. - To największe w historii śledztwo w sprawie ustawiania meczów. Odkryliśmy problem podważający sens piłki nożnej na kontynencie.

Wainwrighta cytowały wszystkie media, stąd wzięły się skojarzenia z serialem skandali dopingowych w kolarstwie. Serialem z udziałem gigantów tego sportu zwieńczonym zdemaskowaniem Lance'a Armstronga - siedmiokrotny triumfator Tour de France szprycował siebie i partnerów z drużyny przez wiele lat, opornych zmuszając do posłuszeństwa szantażem i budując perfekcyjny system zabezpieczający przed wpadkami.

Po rewelacjach Europolu komentator Associated Press pisał, że zbliżyliśmy się do dnia, w którym piłka nożna, jak kolarstwo, będzie na wpół martwa.

W czwartek te same rewelacje prostował - częściowo wręcz dementował - Friedhelm Althans, najwyższy stopniem policjant i rzecznik międzynarodowej grupy prowadzącej całą operację, która polegała głównie na przeglądzie przypadków korupcji już zbadanych. W rozmowie z serwisem SportingIntelligence przyznał, że konferencja Europolu mogła "dezorientować". I że jej "główny przekaz nie był jasny".

- 380 meczów rozegranych w Europie to stare sprawy, o których wszyscy wiedzieli wcześniej. Z nimi poradziły już sobie służby z Niemiec, Węgier, Finlandii, ze Słowenii i z Austrii. Nowe są tylko podejrzenia dotyczące 300 spotkań z Afryki, Azji i Ameryki Łacińskiej, których wykrycie było skutkiem ubocznym analizowania dawnych historii - powiedział Althans. Niemieckiego policjanta nikt już nie cytował, opinia publiczna pozostała z owym "niejasnym przekazem", czyli wrażeniem, jakoby wybuchła zupełnie nowa afera o kolosalnym zasięgu, która

rozsadzi futbol na najwyższym poziomie.

Raban wywołał nade wszystko tajemniczy "mecz Ligi Mistrzów, rozegrany w minionych czterech latach na stadionie w Anglii". Prędko wyszło na jaw, że chodzi o wieczór 16 września 2009 r., podczas którego Liverpool podejmował Debrecen.

To również dawno rozwiązana sprawa, swego czasu dość głośna. Singapurczycy mieli rzekomo przekupić Vukašina Poleksicia, by puścił więcej niż dwa gole. Ale gospodarze wygrali ostatecznie 1:0, a czarnogórski bramkarz gości błysnął kilkoma świetnymi paradami. - Wygrywałem nawet w sytuacjach sam na sam, więc jak można mi zarzucić, że oszukiwałem? To był najważniejszy moment mojej kariery, grałem na stadionie mojego ukochanego Liverpoolu! - opowiadał Poleksić.

Gdyby tamten mecz rzeczywiście ustawiono, byłoby to bardzo niestandardowe fałszerstwo. Oszuści, którzy chcą się wzbogacić na typowaniu, szukają zdarzeń nieoczywistych - porażek faworyta, odrabiania dużych strat, zatrzęsienia goli lub rzutów karnych etc. A w Liverpoolu triumfował faworyt. To scenariusz na niski kurs.

UEFA, owszem, zdyskwalifikowała Poleksicia, jednak tylko za to, że nie zgłosił, iż był nakłaniany do oszustwa. I to dopiero miesiąc później, kiedy Debrecen podejmował Fiorentinę. - Zadzwonili do mnie tydzień przed meczem. Powiedziałem, że nigdy nie robiłem i nie zrobię takich rzeczy, ale już tym, że się ze mną skontaktowali, bardzo utrudnili mi grę. Byłem przerażony, że jeśli popełnię jakikolwiek błąd, zostanę oskarżony - wspomina bramkarz, który pod odbyciu kary wrócił do futbolu, na wrześniowym meczu z Polską siedział wśród rezerwowych Czarnogóry. Z tamtego zarzutu o wzięcie łapówki został oczyszczony, choć gdyby się kierować klasyczną logiką przekrętu z bukmacherką w tle, wynik spotkania Debrecenu z Fiorentiną - 3:4 - wyglądałby już bardziej "podejrzanie" niż minimalne zwycięstwo Liverpoolu.

Te wszystkie detale są niezbędne, by pojąć różnicę między procederem uprawianym przez azjatyckie mafie a korupcją toczącą np. polski futbol, która pochłonęła na razie 650 osób - skazanych bądź objętych prokuratorskimi zarzutami.

Bohaterowie naszej afery oszukiwali zazwyczaj w interesie konkretnej drużyny - bijącej się o mistrzostwo kraju, kwalifikację do europejskich pucharów, obronę przed ligową degradacją lub awans - ewentualnie sprzedawali mecze dla siebie bez stawki, a dla rywali arcyważne.

Gangsterzy, którzy obstawiają wyniki u bukmacherów, nikomu z premedytacją nie pomagają ani nie szkodzą (w sensie sportowym). Dbają wyłącznie o własne zyski. A dla wysokości zysków ranga meczu nie ma śladowego znaczenia. Na przewidzeniu zdarzeń w prowincjonalnych turniejach zarabia się tak samo jak na turniejach prestiżowych.

Oszuści szukają zatem łupów raczej na niższym poziomie. Tam, gdzie nawet najbardziej ordynarny "błąd" sędziego przejdzie niezauważony. I tam, gdzie kiepsko opłacanych piłkarzy może skusić skromne kilkaset lub kilka tysięcy euro łapówki.

Z tej perspektywy próba skorumpowania akurat bramkarza Debrecena wygląda logicznie. Jeśli już uderzać do Ligi Mistrzów, to do drużyny najsłabszej, wpuszczonej do elity incydentalnie, oferującej roczne pensje na poziomie tygodniówek pobieranych przez gwiazdy klubów angielskich, hiszpańskich czy niemieckich.

Jednak najsławniejsze i

najbardziej wymyślne szwindle,

które wyszły na jaw, dotyczyły meczów, o których w normalnych okolicznościach nigdy byśmy nie usłyszeli. Jak historia z ligi fińskiej, gdzie w 2005 roku drużyna AC Vantaan Allianssi przegrała mecz 0:8 - zagrało w nim aż dziewięciu niedawno sprowadzonych debiutantów, wystawił ich niedawno sprowadzony belgijski trener, niedawno klub kupił chiński biznesmen Ye Zheyun, a klienci azjatyckich bukmacherów akurat na to spotkanie postawili miliony...

Ye Zheyun nawiedził też wiele nękanych klubów kłopotami finansowymi. Zjawił się m.in. w Lierse, prowadzonym przez niejakiego Paula Puta. I ten ostatni wkrótce dwukrotnie posłał w ligowy bój rezerwy. A potem jako jedyny - co wywołało burzliwe protesty, afera rozlała się na mnóstwo podejrzanych meczów - został ukarany.

Po odbyciu trzyletniej dyskwalifikacji Belg również jak czarnogórski bramkarz Debrecenu wrócił do wyczynowego futbolu. Zdawało się, że zszargana reputacja zsyła go na peryferie poważnego sportu, ale właśnie przeżywa najwspanialsze chwile w karierze - jako selekcjoner poprowadził reprezentację Burkina Faso do sensacyjnego finału Pucharu Narodu Afryki. I w wywiadach pozuje na ofiarę. Obwołuje siebie Lance'em Armstrongiem futbolu, ponieważ czuje się tylko częścią patologicznego systemu.

- Cała liga belgijska była wówczas chora, inni też oszukiwali. A do mnie przyszła mafia. Grozili bronią, grozili mojemu dziecku. Poza tym "ustawianie meczów" to zbyt wielkie słowa, nasza drużyna i tak znajdowała się w fatalnej kondycji. Nie było nadziei, nie było pieniędzy. Nie było niczego - mówi Put. I niewykluczone, że mówi prawdę. Żołnierze syndykatów - one mają odpowiadać za miażdżącą część przekrętów - współpracę inicjują z marchewką w ręku, by z czasem wyciągnąć kij. Szantażują, biją, zastraszają. A ich szefowie mogą mieć ochronę na szczytach singapurskiej władzy.

Przeciętne belgijskie kluby były celami bardzo dobrymi, ale nie idealnymi. Mecze

najdoskonalej skrojone do ustawienia

spełniają jeszcze jedno kryterium - nie toczą się o żadną stawkę. Kiedy oszuści planują machlojkę o bardziej skomplikowanej inżynierii, angażującej niekiedy wszystkie zainteresowane strony. Korumpują i sędziego, i obu rywali. Szczególnej staranności wymaga np. "numer pięciogwiazdkowy", czyli wynik 5:0.

Dlatego najwygodniej wykręcić go w sparingach - rozgrywanych przez drużyny klubowe i mających status nieoficjalnych, ale też rozgrywanych przez reprezentacje narodowe i mających status oficjalnych, nadzoruje je FIFA, ich wyniki wpływają na światowy ranking.

Tych pierwszych nikt nie archiwizuje, często stanowią błahą cząstkę międzysezonowych zgrupowań. Mogą się odbywać daleko od krajów, z których pochodzą obaj przeciwnicy, i daleko od kamer. Nic tam nie zdziwi, trenerzy w takich towarzyskich wprawkach wypróbowują rozmaite warianty taktyczne, piłkarze dopiero wytrenowują formę, postawy sędziów nie recenzują delegaci UEFA czy FIFA. Zdarzyło się, że jeden z ustawionych w Niemczech meczów prowadził bułgarski arbiter, który podał się za rodaka o innym nazwisku - nikomu oczywiście nie przyszło do głowy, by sprawdzać jego tożsamość.

Towarzyskie sprawdziany drużyn narodowych to inna historia. Dyrektor Europejskiego Urzędu Policji wywołał wrażenie słowami: "Liga Mistrzów", tymczasem wstrząsająco brzmi przede wszystkim relacja niemieckiego śledczego Althansa, według którego aż 90 proc. z zawartych w raporcie 300 meczów rozegranych w latach 2009-11 w Afryce, Azji i Ameryce Łacińskiej - w przeciwieństwie do europejskich dotąd niezbadanych, za "podejrzane" uznał je dopiero Europol - stanowią sparingi reprezentacji. Reprezentacji aż 50 krajów. Co przypomina, że w telefonie Wilsona Raja Perumala - najsławniejszego z hersztów singapurskiej szajki, schwytanego i skazanego w Finlandii przed dwoma laty, znaleziono kontakty do

wielu wysoko postawionych działaczy

ze wszystkich kontynentów. I że ci działacze rozmawiali z nim również po ujawnieniu, że ustawia mecze.

W dossier Perumala, który zaaranżował osławiony mecz towarzyski Bahrajnu z fałszywą reprezentacją Togo, znajdziemy m.in. sparingi Republiki Południowej Afryki sprzed organizowanego przez nią w 2010 r. mundialu. W grudniu FIFA ogłosiła, że odkryła "przekonujące dowody" na ustawienie jednego lub więcej z nich. 27 maja na stadionie w Johannesburgu, na którym niebawem odbył się finał mistrzostw świata, piłkarze RPA pokonali Kolumbię 2:1 - wszystkie gole padły z rzutów karnych. 31 maja "Bafana Bafana" rozbili natomiast Gwatemalę 5:0 - sędzia też podyktował trzy "jedenastki", wszystkie za dotknięcie piłki ręką (dwa były bezdyskusyjnie niesłuszne).

Towarzyskich gierek o niepokojącym przebiegu wydarzeń jest mnóstwo, oszustów nęcą zwłaszcza te umawiane poza terminami FIFA, w których selekcjonerzy testują piłkarzy trzeciorzędnych - Polacy mierzyli się ostatnio w takich okolicznościach z Rumunią (pokonali ją w hiszpańskiej Maladze 4:1) i Macedonią (również 4:1, w tureckim Kundu). Wspomniane 300 wykrytych przez Europol meczów z lat 2009-11 brzmi wstrząsająco dlatego, że wszystkich międzynarodowych rozgrywa się na świecie ponad tysiąc rocznie. Czyżby oszuści obstawiali co czwarty? Nie wiemy, bo nie wiemy, czy rezultaty śledztwa nie obejmują również spotkań juniorskich.

Skuteczną prewencję obejmującą wszystkie poziomy rywalizacji trudno sobie wyobrazić - nie skontrolujemy setek tysięcy stadionów, a przeciwnicy dysponują nieograniczonym arsenałem pomysłów, w latach 90. przekupywali nawet elektryków, by w trakcie meczów ligi angielskiej przy pożądanym wyniku gasły jupitery. Gasły nieodwołalnie - tylko poważna awaria dawała pewność, że gra nie zostanie wznowiona.

Odkąd bukmacherzy przyjmują zakłady na najdrobniejsze boiskowe epizody, ustawienie meczu niekoniecznie musi zresztą radykalnie wpłynąć na wynik. Można już typować, kto pierwszy wybije piłkę z autu, kto pierwszy wykona określoną liczbę rzutów rożnych, ile sędzia pokaże żółtych kartek. A ostateczne ustalenia poczynić tuż przed gwizdkiem - w internecie obstawia się w czasie rzeczywistym. Dlatego amerykańska liga MLS chce zakazać używania telefonów w szatni na godzinę przed meczem, dlatego międzynarodowe instytucje - władze piłkarskie oraz policyjne - pracują nad

systemem wczesnego ostrzegania,

który miałby polegać na intensywnym śledzeniu przepływu inwestowanych w hazard pieniędzy. Pieniędzy zagrażających również innym sportom - najbardziej zatrute mają być krykiet i tenis, a coraz gwałtowniej podtruwane sumo, karate, ping-pong i badminton. Cały interes według szacunków FIFA przynosi od 5 do 15 mln dol. rocznie.

Niebezpieczeństwo rośnie. Chris Eaton - australijski detektyw, który po wstąpieniu do Interpolu stworzył międzykontynentalny zespół ścigający zorganizowaną przestępczość wokółfutbolową - uważa, że zwalczać należy przede wszystkim nielegalne firmy bukmacherskie osadzone w stolicy Filipin. Teza, jakoby piłka nożna zbliżała się do totalnej utraty wiarygodności na miarę nafaszerowanego dopingiem na przemysłową skalę kolarstwa, pozostaje jednak nieuprawniona. O ile na szprycowaniu się przyłapano niemal wszystkich superbohaterów Tour de France czy Giro d'Italia minionych kilkunastu lat, o tyle nie mamy drobnych choćby poszlak do podejrzeń, że w Lidze Mistrzów ustawia się wyniki finałów, półfinałów czy kluczowych meczów rundy grupowej.

Rozgrywki krajowe bywają wypaczane niemal w całości, na domiar złego niemal wszędzie władze futbolowe opieszale fałszerstwa karzą. Jak w Turcji, gdzie ustawiano najwięcej (79) meczów ujętych w raporcie Europolu, a w więzieniu skończył nawet właściciel potężnego Fenerbahce Stambuł Yziz Yildirim, ale federacja uniewinniła wszystkie 16 zamieszanych w aferę drużyn, uznając, że nie istnieją dowody, by próby fałszerstw rzeczywiście rozstrzygnęły o wynikach. Tam kibicowi trudno ufać w czystość zawodów, jak entuzjaście kolarstwa trudno oprzeć się przeświadczeniu, że w peletonie szprycuje się każdy. Real Madryt z Manchesterem United porywalizują jednak w środę uczciwie. Najwięksi piłkarze grają serio. Przynajmniej na razie.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.