Liga Mistrzów. Czarne chmury nad Camp Nou

Nadciągnęły w minionym tygodniu i nie chcą odejść. Najczarniejsze, odkąd władzę nad Barceloną objął Pep Guardiola. Czy jego piłkarzom wystarczy sił, by odgonić je półfinałem Ligi Mistrzów z Chelsea? Początek o 20.45. Relacja Z czuba i na żywo na Sport.pl.

Tak się kibicuje! Trybuna Kibica otwarta dla wszystkich

Stracić je powinni dawno temu. Katalońska drużyna wydawała się bowiem nie tylko arcydziełem futbolu, ale fenomenem fizjologicznym - jej liderzy sezon w sezon docierali do finałów lub co najmniej półfinałów wszelkich możliwych rozgrywek, często latali na klubowe mistrzostwa świata, a potem umieli jeszcze popisywać się reprezentacyjnie, zdobywając złoto Euro 2008 i mundialu w RPA.

Zobacz wideo

W tym sezonie nadal szaleńczego tempa nie zwalniają. Leo Messi rozegrał - w klubie i kadrze - już 58 lub 62 mecze. Ta druga liczba będzie prawdziwa, jeśli weźmiemy pod uwagę jego występ w lipcowym Copa America. Nawet jeśli jednak je zignorujemy, Argentyńczyk pozostanie najbardziej eksploatowanym piłkarzem świata.

On akurat nie wygląda na znużonego albo zmęczonego, wyróżnia się nawet w przegranych meczach. Gola nie strzelił co prawda ani Chelsea (0:1 w środę), ani Realowi Madryt (1:2 w sobotę), ale tę posuchę wywołała raczej kombinacja okoliczności zewnętrznych - umiejętnej taktyce powstrzymujących go zbiorowo rywali oraz wątłemu wsparciu partnerów. Gdyby w El Clasico jego podanie wykorzystał Xavi Hernández, Messi błysnął fenomenalną asystą - jednym ruchem wykołował wówczas pięciu graczy z Madrytu.

Xavi już jednak sprawia wrażenie wymiętego, nie wiadomo tylko, czy nawał zawodowych obowiązków wytarmosił go fizycznie czy psychicznie. W El Clasico i ćwierćfinale z Milanem wytrwał na boisku trochę ponad godzinę, w meczu z Levante nie wyszedł na drugą połowę, z Athletikiem Bilbao zagrał kwadrans, z Realem Saragossa - kilkadziesiąt sekund. To wszystko działo się w ostatnich tygodniach, w ich trakcie nie dał Barcelonie gola ani asysty. W dziewięciu spotkaniach!

Tak zła passa za kadencji Guardioli nie zdarzyła mu się nigdy. A przecież hiszpański rozgrywający - na boisku działający jak procesor sterujący całymi grupowymi ruchami drużyny - sezon przeżywał wspaniały. Nie tylko umiejętnie rozdawał piłkę, ale strzelił w lidze 10 goli, zdecydowanie więcej niż kiedykolwiek w karierze.

Przygasł Xavi, Gerard Pique przestał grać jak czołowy środkowy obrońca na kontynencie, defensywę dodatkowo skruszył dramat Erica Abidala (przeszczep wątroby), wokół strzelającego seriami Messiego biegają piłkarze potwornie nieskuteczni. W dodatku sytuacja zdaje się pogarszać. O ile w Londynie spędzili wieczór typowy - nacierali, uderzali na bramkę, trafiali w słupki i poprzeczki, gola stracili po perfekcyjnym kontrataku Chelsea, o tyle w sobotę na Camp Nou krztusili się przez ponad godzinę, zanim wreszcie zdołali wypracować rzut rożny. Jak zwykle do zatracenia wymieniali piłkę, ale tym razem uprawiali jałową sztukę dla sztuki, Real cały czas kontrolował przebieg gry. Fatalnie wypadli kolejni kluczowi gracze - ofensywny obrońca Dani Alves oraz Sergio Busquets, który akcje gospodarzy zwalniał, a natarć gości nie rozbijał.

Katalończycy wciąż mogą odnieść fantastyczny sukces. Jeśli zdołają zrewanżować się londyńczykom, jeden mecz dzielił ich będzie od bezprecedensowej w Lidze Mistrzów obrony tytułu. A niejednokrotnie udowodnili, że z presją i napięciem wywoływanym przez wielkie szlagiery umieją sobie radzić sobie doskonale.

Zderzą się jednak z drużyną pancerną, złożoną ze skrajnie zdeterminowanych atletów, którzy w weekend magazynowali energię na bitwę na Camp Nou. Nie grali w prestiżowych przecież derbach Londynu z Arsenalem, by wreszcie zemścić się na Barcelonie. Zemścić się, bo jeśli w kraju najbardziej zajadłego przeciwnika Katalończycy mają w Realu, to w Europie z nadzwyczajną wściekłością zasadzają się na nich piłkarze Chelsea. Nie zapomnieli o kontrowersyjnym półfinale z 2009 roku, po którym czuli się skrzywdzeni przez sędziego - Andres Iniesta odebrał im awans do finału w doliczonym czasie gry, rozjuszony Didier Drogba wrzeszczał do kamery o "pier... hańbie".

34-letni napastnik, jego rówieśnik Frank Lampard, 32-letni John Terry i 30-letni Petr Cech w Anglii wygrali wszystko, tęsknią tylko do triumfu w Champions League. Stają prawdopodobnie przed ostatnią szansą, więc można oczekiwać, że metaforę o umieraniu na boisku za zwycięstwo będą chcieli przekuć w rzeczywistość.

Czy Barcelonę stać na walkę do ostatniej kropli potu, nie wiemy. Wiemy, że jeśli nie podoła, niebo nad Camp Nou może nie wypogodnieć już do końca sezonu. Ostatnią szansę na trofeum dostałaby w finale Pucharu Hiszpanii, a tam zmierzy się z nieobliczalnym Athletikem Bilbao. Gigantom, którzy przed bieżącym sezonem pod Guardiolą zwyciężyli w 13 z 16 rozgrywek, zagroziłby sezon bez żadnego trofeum.

Gerard Pique ? nie ma konfliktu z Pepem Guardiolą

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.