Dryl sprowadza się do kilku zasad. Naczelną jest punktualność. Kiedy kilka tygodni temu przeprowadzałem wywiad z bramkarzem Arkadiuszem Onyszką, ten co chwilę spoglądał na zegarek. Spotkaliśmy się przed treningiem, które od czasu pojawienia się w klubie Brosza zawsze poprzedza wspólny posiłek całej ekipy. - Jest 9.25. Czas na mnie. Na wpół do dziesiątej muszę być na śniadaniu. Trener nie toleruje spóźnialskich. Uważa, że jeśli nie jesteś w stanie rzetelnie podejść do takich prostych spraw, to co dopiero z koncentracją na boisku - tłumaczył piłkarz.
Skąd taka idea? - Podpatrzyliśmy ją z trenerem Broszem na stażu w Liverpoolu. Pomysł jest bardzo trafiony, bo chłopaki wcześniej się razem spotykają, myślą o sobie, o klubie. A poza tym zupełnie zmieniają swoje nawyki żywieniowe - odpowiada drugi trener Odry Dariusz Dudek.
Dariusz Kozielski, który sprowadził wielu nowych graczy do Wodzisławia, przychylnie ocenia reguły rządzące szatnią. - Im częściej ze sobą przebywają, tym lepiej. Ale czy to by się sprawdziło, gdyby grupa była ze sobą dwa lata? Nie wiem... - zastanawia się członek zarządu klubu.
Złamanie zasad (np. spóźnienie) wiąże się z karą w wysokości 50 zł. Nazwisko delikwenta trafia na listę, a pieniądze do wspólnej skarbonki. Jej depozytariuszem jest kapitan drużyny Marcin Malinowski. - Odpłatność pobieram w dniu "wykroczenia" - precyzuje "Malina". - Jak coś się w kasie nie zgadza, musisz wyłożyć z własnej kieszeni - podpowiada koledze Jan Woś, któremu już zdarzyło się złamać wewnętrzny regulamin. - Znalazłem się na drodze jednokierunkowej, na której wymieniano lampy. Nie dałem rady przefrunąć - wyjaśnia Woś.
Co się dzieje z zebranymi pieniędzmi? - Częściowo idą na bieżące wydatki. Z tego funduszu zakupiliśmy sobie np. ekspres do kawy, który stoi w szatni - zdradza Woś. - Reszta przyda się po zakończeniu sezonu na wspólną imprezę - dodaje Malinowski.
Co ciekawe, w rejestrze opłat dwukrotnie znalazło się także nazwisko samego Brosza, jednak szkoleniowiec Odry nie chce się przyznać za co. - To tajemnica - ucina.
- Z tego, co się orientuję, to dłużej przytrzymał go na spotkaniu prezes klubu. A przyjęliśmy zasadę, że nie respektujemy żadnych usprawiedliwień - uśmiecha się Woś.
Kary nie uniknął także Dudek. - Byłem pierwszym, który poczuł surowość regulaminu - mówi asystent Brosza, którego zgubił dzwoniący telefon. - Nie może być tak, że komórki dzwonią podczas odprawy - zgadza się Dudek.
Piłkarze Odry najczęściej trenują na oddalonym o kilkaset metrów boisku zwanym glinianką. Za poprzedników Brosza z reguły dojeżdżali na miejsce samochodami. Obecnie idą spacerkiem. - Chłopcy po drodze już się rozgrzewają i mentalnie przygotowują do swoich obowiązków. A przejście w ciągu pięciu minut drogi nie jest dla nich żadną ujmą - twierdzi Dudek.
Jak się okazuje, decydują o tym również... względy bezpieczeństwa. - Bywało tak, że po zajęciach chłopaki wsiadali do samochodów i pędzili na wyścigi. I raz zdarzyło się, że Witek Cichy, wyjeżdżając ze skrzyżowania, spowodował stłuczkę! - zdradza jeden z pracowników klubu.
- Jest jeszcze parę innych rzeczy, które "podpadają pod paragraf", ale nie nadaje się to do druku. Ale podobnie jest w innych klubach - mówi "Dudi", który wierzy w sens działań dyscyplinujących. - Fajnie, że grupa się pilnuje. Kar jest naprawdę mało. Najważniejsze, by dało to efekt i przeniosło się na wyniki - kończy drugi trener Odry.