Kędziora w wywiadzie Staszewskiego: Uciekałem przed policją i wojskiem. Aniołkiem nie jestem do dziś

Tomasz Kędziora to jeden z najbardziej utalentowanych piłkarzy LOTTO Ekstraklasy. To także facet chroniący swoje życie prywatne. Obrońca Lecha Poznań w szczerej rozmowie z Sebastianem Staszewskim z cyklu "Wywiadówka Staszewskiego" po raz pierwszy opowiada o swojej fascynacji hip hopem, łobuzerskiej młodości, treningach z mamą i podróży na mecz z Borussią Dortmund. tramwajem. Kapitan reprezentacji Polski do lat 21 zdradza także, ile razy mógł odejść z Kolejorza i gdzie chciałby zagrać w przyszłym sezonie.

Sebastian Staszewski : Cicha woda brzegi rwie - to o Panu?

Tomasz Kędziora : Aniołkiem nie jestem. I chyba nigdy nie byłem.

A takie sprawia Pan wrażenie: grzeczny, ułożony, czasem nawet wycofany.

Trochę wydoroślałem. Ale natury nie oszukasz. Ojca i trenera oszukasz, a natury - nie. Kiedyś w domu tylko bywałem. Przeważnie na noc. Z kumplami rządziliśmy za to na osiedlu. Osiedle. Właściwie to było sześć dużych bloków i tyle. Ale jak na Sulechów, gdzie się wychowałem, to już blokowisko. Mieszkałem blisko torów. W takich okolicach nie brakuje hal, opuszczonych budynków. Tam się szwendaliśmy. Sąsiedzi donosili, że bujamy się po terenach kolejowych, dzwonili na policję. Przyjeżdżali panowie w mundurach i nas ganiali.

Złapali?

Nigdy. Wojskowym też się nie udało.

Jakim wojskowym?

W Sulechowie od lat stacjonuje 5. Lubuski Pułk Artylerii. Jest też duży poligon. Wszędzie na ogrodzeniach wisiały tabliczki z zakazem wstępu, no to chyba naturalne, żeśmy tam łazili. Najczęściej do małpiego gaju. Były drabinki, tunele, liny, podziemia. Lepszego placu zabaw nie można było sobie wymarzyć. Zbieraliśmy też łuski, naboje. W lesie stał stary, blaszany czołg. Bawiliśmy się w czterech pancernych. Robiliśmy łuki, pistolety. Żołnierze mieli ćwiczenia, a my kilkadziesiąt metrów dalej toczyliśmy swoje bitwy. Jak nas zobaczyli, to gonili. Teraz tej całej infrastruktury już nie ma. Stoją za to nowe bloki.

Gdy obserwuje Pan kolegów z Lecha czy reprezentacji do lat 21, którzy w każdej wolnej chwili grają na konsolach, nie dziwi Pana, że kiedyś - mimo braku playstation i xboxów - można było zorganizować sobie wolny czas?

Kiedyś było łatwiej, bo wszyscy trzymali się w grupie. Ja - zazwyczaj ze starszymi. Gwizdali pod blokiem. "Tomek wyjdzie?". No wyjdzie. Byliśmy kreatywni. Siatki do bramek robiliśmy z worków po ogórkach. Tak samo kosz. Rozwalało się stare meble, żeby mieć tablicę, robiło się obręcz z prętów, siatkę z worków. I już, było NBA. Przy tym wszystkim nie odpuszczałem szkoły. W podstawówce świadectwa miałem z czerwonym paskiem. W gimnazjum średnia nie spadała poniżej 4.0. A w liceum uczyłem się indywidualnie. Ale maturę mam, zdawałem matmę, polski, angielski i geografię.

Na sulechowskim podwórku poznał Pan hip hop?

Wszystko zaczęło się dawno temu na wspomnianym osiedlu. Starsi koledzy słuchali rapu i dzieciaki się tego uczyły. Ja też. Z miejsca zakochałem się w muzyce Rycha Peji. Moim ulubionym kawałkiem jest "Randori". "Konsekwentnie zamykałeś przede mną każde drzwi. Jak mogłeś przypuszczać, że zabraknie mi sił?". Pamiętam, jak Rychu grał w Sulechowie koncert. Rodzice mnie nie puścili, bo byłem za mały, ale było tak głośno, że i tak wszystko słyszałem. Miałem wtedy. dziesięć lat.

Patryk Lipski z Ruchu Chorzów rapu zaczął słuchać dopiero w gimnazjum. Podobnie zresztą Bartosz Kapustka.

A ja już w podstawówce. Od czwartej klasy uczyłem się w Zielonej Górze. Do szkoły dojeżdżałem sam, autobusem. Zawsze byłem najmniejszy. Wszyscy jechali na studia albo do liceum, a ja do gimnazjum. Żeby było bezpieczniej, siadałem za kierowcą. Zakładałem słuchawki od walkmana i włączałem Rycha. Śmiesznie musiał wyglądać ten dziesięciolatek kiwający głową w rytm "Głuchej nocy", albo "I nie zmienia się nic". Ale utożsamiałem się z tą kulturą. Głowę obcinałem prawie na łyso. Oczywiście maszynką. Nosiłem szerokie spodnie, miałem bluzę Stoprocent od Soboty ze Szczecina. Nawet dziś ta bluza jest na mnie za duża! Pamiętam, że koszulki zamawiało się w rozmiarze L, chociaż powinniśmy w XS. Tak nosiłem się w i w podstawówce, i w gimnazjum.

Muzyczna fascynacja przetrwała próbę czasu?

W aucie wciąż nie słucham niczego innego. Trzymam się klasyków: Sobota, Sokół, Peja, ale raczej starsze kawałki. W modzie ostatnio jest u mnie Paluch. Lubię osłuchać się z artystą, staje się wtedy moim przyjacielem. I to mimo, iż żadnego jeszcze nie spotkałem.

Bywa Pan na koncertach?

Regularnie. Ostatnio miałem iść na Palucha, ale odwołali. Byłem też na Peji w Poznaniu. I było zajebiście! Nie skakałem co prawda pod sceną, rękami też nie machałem, ale wczułem się. Przekaz, który opowiada raper, dociera wtedy jeszcze lepiej. To historie ubrane w słowa - mają sens, rym. W ogóle podoba mi się też freestyle. Pamiętam nawet legendarną bitwę w Płocku w 2001 roku - Eldo i kumple kontra Tede i kumple. Słuchałem też disów Płomienia z Tede. Do freestyle'owców mam ogromny szacunek.

Próbował Pan freestyle'u? Kapustka opowiadał, że w internacie na krakowskiej Nowej Hucie, gdzie mieszkał, pisał nawet piosenki.

Coś tam się próbowało, szczególnie na imprezach. Ale tylko dla jaj. Chociaż muszę się pochwalić, że raz nawijałem przez ponad minutę! To było coś. Często zdarzało się za to, że na obozach puszczaliśmy bity i śpiewaliśmy całe piosenki. To było zresztą to zgrupowanie, na którym wszyscy pogoliliśmy się na zero. Pamiętam, że jak mama mnie zobaczyła, to powiedziała tylko, że wyglądam, jakby wyszedł z poprawczaka.

Miłość do piłki nożnej też zaszczepiło Panu podwórko?

Pierwszy był ojciec. W latach 90-tych grał w II i III lidze, w Lechii Zielona Góra, Pogoni Świebodzin. Tata był i napastnikiem, i obrońcą. Razem z mamą chodziliśmy na jego mecze. To właśnie na nich nauczyłem się przeklinać. Nasłuchałem się, a później w domu powtarzałem: "kulwa, kulwa". A tak w ogóle to w piłkę nauczyła mnie grać mama.

Podobnie jak Kubę Wrąbla, Pana kolegę z kadry U-21. Też zastępowała tatę?

Zgadza się. Tata był na obozach, albo trenował z drużyną, więc na podwórku grała ze mną mamusia. Była moją trenerką. Dopiero później przechwycili mnie kumple.

Niedawno pytałem Kubę dlaczego został bramkarzem. Przecież na podwórku wszyscy chcą strzelać bramki. Odpowiedział: "A ja nie chciałem, wolałem bronienie". Pan też wolał być Bartoszem Bosackim, niż Piotrem Reissem?

Tata zawsze powtarzał mi, że najbardziej odpowiedzialni piłkarze grają z tyłu. I tak mi wszedł do głowy, że sam pchałem się do defensywy. Ale mimo, iż byłem obrońcą, w juniorach wykonywałem rzuty wolne, karne. Wszystko ja. Brakowało tylko, żebym sam sobie wrzucał z rożnych. Byłem jednym z najlepszych, więc koledzy to akceptowali.

Od zawsze był Pan szalenie ambitny, może nawet do przesady. Po przegranym finale mistrzostw Polski juniorów w 2012 roku klęczał Pan w narożniku i bił pięścią w murawę. A później przez kilka dni do nikogo się Pan nie odzywał.

To zabawne. Przegraliśmy z Arką Gdynia, z którą 2 maja zagram w finale Pucharu Polski. Wtedy strasznie to przeżyłem. Byłem wku.... Popłakałem się, ławka dostała ode mnie kilka kopniaków. Do dziś pamiętam sytuację Patryka Wolskiego z końcówki. Gdyby strzelił, bylibyśmy mistrzami. Chyba zawsze taki byłem. Już na podwórku mogłem się bić za wynik. Najczęściej nikomu nie podawałem. Każdego chciałem okiwać. Zaczynałem w obronie i cisnąłem do przodu. I nawet wychodziło. Trudno w teraz uwierzyć, co?

Lech Poznań szybko Pana zauważył. Ale mało kto wie, że pierwsza propozycja z Kolejorza została odrzucona. Bo wolał Pan naukę.

Grałem w reprezentacjach województwa, byłem też na konsultacji kadry U-15. I się nie załapałem. A odstrzelił mnie trener. Marcin Dorna. Później na szczęście zmienił zdanie. Ale na tych kadrach wypatrzył mnie skaut Lecha. W końcu dostałem zaproszenie na testy w Poznaniu. Pojechałem, wypadłem dobrze i. nie chciałem zostać. Trenowałem już z seniorami II-ligowej Lechii Zielona Góra, trenerem był Maciej Murawski, teraz komentator Canal+. Dopiero po zakończeniu gimnazjum zdecydowałem się na transfer do Kolejorza. Zamiast do juniorów starszych trafiłem od razu do Młodej Ekstraklasy. Razem z Wiktorem Bagińskim byliśmy tam najmłodsi. Dziś Wiktor studiuje w szkole reżyserskiej w Krakowie.

Pamięta Pan towarzyski mecz Lecha z Borussią Dortmund?

Jak mogę nie pamiętać? 2011 rok, miałem wtedy 17 lat. Na trybunach - 40 tys. kibiców! To była chyba część rozliczenia za transfer Roberta Lewandowskiego. Zagrałem w nim 45 minut.

Bardziej niż to, co wydarzyło się w trakcie spotkania, interesuje mnie to, co wydarzyło się przed.

Chodzi pewnie o podróż na stadion? Na ten mecz z Szymonem Drewniakiem przyjechaliśmy tramwajem. Numer 6, odjeżdżał z przystanku Bałtyk. Kibice wybrali się obejrzeć Borussię, a my - z nią zagrać. Nikt nas oczywiście nie poznał. Mieszkaliśmy w internacie we Wronkach, do Poznania dojechaliśmy pociągiem. Na taksówkę nie było nas stać. No to złapaliśmy tramwaj. A noc przed meczem nie spałem. Przez stres, oczywiście.

Mógł Pan kiedyś odejść z Lecha?

Trzykrotnie. Raz była bardzo konkretna oferta z Niemiec, później druga - z Ukrainy. Ostatnia pojawiła się zimą, ale o niej nie chcę mówić.

Z Legii Warszawa?

Pomidor.

Dawid Kownacki zadeklarował kiedyś w "Wywiadówce Staszewskiego": "Nigdy nie zagram w Legii".

A ja powiem, że w Lechu czuję się bardzo dobrze. I to polski klub w którym chcę grać.

Podobno latem szykuje się Pan do transferu.

Nie szykuję się, ale biorę go pod uwagę. To będzie dobry moment. Budujący jest przykład Karola Linettego. Odszedł z Ekstraklasy do Serie A i gra tam regularnie. Chciałbym iść tą samą drogą. Ale najpierw muszę powalczyć o mistrzostwo i Puchar Polski, a później - zagrać na mistrzostwach Europy do lat 21. Jeśli wygram jakieś trofea, będzie łatwiej o dobre propozycje. Jestem typem zawodnikiem, który może biegać cały mecz, dlatego pewnie optymalna byłaby dla mnie liga włoska, angielska, może niemiecka. Ale nie zamykam się na żadną opcję. A może po prostu zostanę w Lechu? Nigdy nie mówię nigdy.

Ekstraklasa. Lech - Legia. "Hamalainen zachował zimną głowę i rozłożył Lecha na łopatki"

Więcej o:
Copyright © Agora SA