Mateusz Cetnarski. Powrót z grobu

- Pierwsze cztery dni byłem w stanie krytycznym - lekarze walczyli o moje życie. Byłem półprzytomny, przyjmowałem ostre leki. Wszystko było absurdalne, zdrowy facet, który gra i biega na boisku w kilka godzin może stracić wszystko. Myślałem: "kurwa, co ty ze sobą zrobisz?" - mówi w rozmowie ze Sport.pl Mateusz Cetnarski, piłkarz Cracovii. Kiedyś walczył o życie z sepsą, dziś jest czołowym pomocnikiem ekstraklasy.

Tomasz Zieliński: Przychodzę do ciebie z tezą: jesteś zbyt inteligentny na środowisko piłkarskie.

Mateusz Cetnarski: - Absolutnie nie. Zacznę od Bełchatowa: tam mieliśmy mnóstwo naprawdę inteligentnych zawodników. W 2007 r. byłem 19-latkiem, wszedłem do autobusu przed meczem, a tam połowa kolegów wyciągnęła książki, inni rozwiązywali łamigłówki. To chyba stereotyp, że piłkarze są niezbyt lotni. Później w Śląsku Wrocław żarty były tak bardzo cięte, że musiały być to naprawdę śmieszne i mądre rzeczy, by nas rozbawić.

To prawda, że w szatni często chodzisz w słuchawkach, by nie słuchać tego, co puszczają inni?

- W większości przypadków niestety tak. Jestem jednak tolerancyjny.

Ciężko być tolerancyjnym dla disco polo.

- Disco polo mnie przeraża. Nie jestem muzykiem tylko piłkarzem, ciężko mi się wypowiadać ile oni pracują nad swoimi utworami. Ale słuchając ich tekstów i melodii to chyba nie więcej niż pięć minut.

Ale wielu piłkarzom się to podoba, ty - wyłamujesz się.

- Wolę wyszukane rytmy. Nie drażni mnie ta muzyka w szatni, nie jest tak, że cały czas chodzę w słuchawkach, chcę przecież rozmawiać z chłopakami, dyskutować nad grą. Disco polo jednym uchem wpuszczam, a drugim wypuszczam.

Znalazłeś kiedyś w szatni pokrewną duszę, kogoś z kim nadajesz na podobnych falach?

- W Bełchatowie miałem taką sytuację. Byłem najmłodszy w drużynie, za muzykę odpowiadała starszyzna, królowała więc Tina Turner i inne hity z tamtych lat. To akurat mi nie przeszkadzało, przyjemne piosenki. Ale kiedyś przyszedłem pierwszy przed treningiem i przyniosłem koncertową płytę Linkin Park. Puściłem, do szatni weszli Janusz Dziedzic i Mariusz Ujek, popatrzyli na mnie i powiedzieli: "młody, to jest zajebista płyta, szacunek". Od tego momentu nie raz puszczaliśmy Linkin Park przed meczami.

Bardziej chodziło mi o kogoś, kto jest takim samym freakiem na punkcie muzyki. Kolekcjonujesz winyle, grasz na perkusji, znasz się z wieloma artystami, chodzisz na koncerty.

- Marcin Budziński chodził do liceum muzycznego, ale nie rozmawiałem z nim o tym szerzej. Są piłkarze, którzy słuchają podobnej muzyki, ale nie znalazłem jeszcze takiego, z którym mógłbym porozmawiać o winylach, gramofonach i koncertach.

Zobacz wideo

To o czym się w szatni rozmawia?

- O piłce, a ja mogę o niej gadać ciągle. W Bełchatowie trafiłem na taką grupę, która zaraziła mnie mówieniem o futbolu. Oddałem życie tej dyscyplinie, uwielbiam gadać o tym, jak zagraliśmy ostatnio, jak zagrać jutro. Staram się też przekazywać coś od siebie młodszym chłopakom. Ostatnio byłem z Mateuszem Wdowiakiem na odnowie biologicznej i mówiłem mu, że mocno wierzę w jego potencjał, że powinien w ofensywie jeszcze bardziej ryzykować. Uwielbiam usiąść z młodym zawodnikiem i przekazać mu własne doświadczenia. Staram się też podpowiadać Bartkowi Kapustce, chociaż to on jest teraz poziom wyżej, gra w reprezentacji Polski. Ale i taki Centarski także może coś mu podpowiedzieć. A Bartek słucha rad, przyjmuje je z pokorą.

Mówisz jak trener.

- Patrzę na futbol szerzej. Nie cierpię, gdy zmarnuje się młody talent. Od czasów SMS-u Łódź widziałem już wielu takich chłopaków. Sam byłem trzecim lub czwartym do gry, ale chyba tylko ja jestem na poziomie ekstraklasy. Ale nie chcę być trenerem. Kilku szkoleniowców mówiło mi, że byłbym niezły, a ja ciągle nie rozumiem tego zawodu.

Czego konkretnie nie rozumiesz?

- Uważam, że wielu trenerom brakuje cechy "bycia człowiekiem". Czasami brakowało mi normalnej rozmowy. Musi być oczywiście dystans, ale fajnie, gdy trener przyjdzie, jest normalnym gościem i, jak my to mówimy, nie "fisiuje". A szkoleniowcy czasami nie mówią tego co im leży na sercu i nie podchodzą do wszystkich sprawiedliwie - tego u nich nie rozumiem.

Czyli boisz się, że zatraciłbyś poczucie sprawiedliwości gdybyś został trenerem?

- Widziałem wielu asystentów i trenerów, którzy zatracili to, co mieli jeszcze będąc piłkarzami. Wielokrotnie trzeba wybierać mniejsze zło, to kruchy zawód.

Ale nie wykluczasz, że jednak się zdecydujesz?

- Nie wykluczam, ale... raczej wykluczam.

Ty jesteś piłkarzem tylko czy aż ekstraklasy?

- Miałem kilka okazji, żeby wyjechać i popchnąć karierę do przodu, ale nie wyszło. W Bełchatowie pojawił się klub z Anglii, nie dostałem jednak pozwolenia na transfer. Tak, jak miewałem lepsze i gorsze sezony, tak dokonywałem dobrych i słabych wyborów w karierze.

Gdy grałeś w Śląsku, "Przegląd Sportowy" cytował anonimową osobę, która tak ciebie opisała: "Za łatwo się poddał. Jakoś sobie to wytłumaczył, jakby uznał, że skoro przegrał to trudno nie być dublerem. Miał niezły kontrakt, pewnie ze 40 tys. miesięcznie, Wrocław zaszumiał mu w głowie."

- Nie zgodzę się z tym. Nie wiem kto tak stwierdził i szkoda, że nie miał odwagi powiedzieć tego pod nazwiskiem. Uwielbiam stwierdzenia "dochodzą mnie słuchy z szatni" albo "podobno" lub "jak się nieoficjalnie dowiedziałem". Zawsze wielkie miasto szumi w głowie, ale zależy jak. Kraków też mi zaszumiał, bo jest rewelacyjnym miastem. Może ktoś widział mnie w klubie we Wrocławiu, ale bardziej na koncercie rockowym czy jazzowym.

Ale w pewnym momencie twoja forma spadała z roku na rok.

- W pierwszym roku w Śląsku grałem nieźle. Ja występowałem często w pucharach obok Sebastiana Mili, on grał więcej w lidze. Zagrałem sporo spotkań, wchodziłem w ważnych momentach.

Umówmy się: byłeś ogromnym talentem, miałeś prowadzić grę reprezentacji Polski.

- Ale wiedziałem, że przychodzę do klubu w którym na mojej pozycji gra Sebek, idol kibiców i najważniejsza postać w drużynie.

Nie było innej oferty niż Śląsk?

- To była jedyna konkretna oferta. Wiedziałem, że zagramy dużo meczów, że będę dostawać szansę i chciałem podjąć rywalizację z Sebastianem. Nikt nie patrzy na to, że wywierałem na nim presję i dzięki temu może wskoczył poziom wyżej i zdobyliśmy mistrzostwo Polski. Pamiętam kluczowy moment, gdy coś się zepsuło. Zdobyłem dwie bramki w meczu z Koroną, wygraliśmy 2:0. Potem w meczu z Hannoverem w eliminacjach Ligi Europy trener Lenczyk wystawił inny skład, przegraliśmy, a jego zwolnili. Następnie gramy u siebie z Ruchem Chorzów, a zespół przejęli asystenci. Jeden z nich powiedział mi, że słabo wyglądałem na treningu, dlatego nie zagram. A przecież tydzień wcześniej zdobyłem dwie bramki. Wtedy wszedłem w końcówce i strzeliłem zwycięskiego gola. I od tamtego meczu cały czas ławka. Ktoś ocenia cię przez pryzmat całego sezonu, ale ja pamiętam momenty, gdy wchodziłem jako rezerwowy i dawałem drużynie asysty, bramki.

Inni piłkarze też tak chętnie analizują swoją grę jak ty?

- Analizuję każdy swój mecz, sprawdzam statystyki. To jest moja praca. Zawsze oglądam powtórki spotkań w telewizji, bo inną sprawą jest pamiętać coś z boiska, a inną zobaczyć to w szerszym kontekście. Szczególnie lubię analizować słabe mecze: nad nimi spędzam najwięcej czasu, wyciągam wnioski i mówię sobie - "Cetnar, już nigdy nie zagraj tak złego spotkania".

Twoja kariera dołowała, ale prawdziwa tragedia nastąpiła w 2014 r. - zdiagnozowano u ciebie sepsę. Od powrotu do gry nie opowiedziałeś do końca o chorobie. Nie chcesz o tym rozmawiać?

- Nie chcę się żalić, jak to było i co się działo. Nie jestem typem gościa, który po wyjściu ze szpitala zrobi konferencję prasową, a potem na Twitterze i Facebooku wszystko ze szczegółami opisze. Skupiałem się na tym, żeby wrócić do sportu. Po długiej przerwie, gdy mój organizm zebrał ogromne ciosy, to praca była dla mnie najważniejsza. Każdy kolejny trening i mecz były spełnieniem moich marzeń. A w trakcie tych dwóch tygodni w szpitalu w każdej chwili mogłem przestać grać w piłkę.

Co działo się w twojej głowie?

- Z godziny na godzinę, z dnia na dzień wszystko się zmieniało. Pierwsze cztery dni byłem w stanie krytycznym - lekarze walczyli o moje życie. Nie do końca przyjmowałem informację, które mi przekazywano, nie chciałem w to uwierzyć. Byłem półprzytomny, przyjmowałem ostre leki. Wszystko było absurdalne, zdrowy facet, który gra i biega na boisku w kilka godzin może stracić wszystko. Myślałem: "kurwa, co ty ze sobą zrobisz?" Szukałem rozwiązań, co robić dalej? Po kilku dniach lekarze mówili, że raz w miesiącu będę musiał przyjeżdżać na dializy, bo wysiądą mi nerki. Potem zmiana - bakteria mogła przejść z nerek na serce. Każde kolejne badanie stawiało mnie w innym miejscu. Potem najważniejsze badanie - echo serca. Na dużej dawce morfiny przyjechałem do pani doktor. Gdyby okazało się, że serce zostało zainfekowane to koniec kariery, dializy do końca życia. Kardiolog po kilkunastu minutach wyciągnęła do mnie pięść zaciśniętą w "żółwika". Resztkami sił przybiłem. "Wszystko ok, wracaj odpoczywać" - powiedziała. To mi dało powera do walki. Badania z dnia na dzień były jeszcze lepsze. Gdy przyjeżdżał do mnie nasz były masażysta, Łukasz Barcik, prosiłem, żeby masował moje mięśnie, nie chciałem się zastać. Wpadał po zajęciach Cracovii, za darmo, strasznie jestem mu za to wdzięczny.

Powiedziałeś kiedyś, że pani doktor Katarzynie Krzanowskiej będziesz dziękował do końca życia. Za co?

- Za to, że przyjęła mnie do szpitala po 10 godzinach oczekiwania. To był jakiś absurd i nigdy już tego nie pojmę. Tylu lekarzy i pielęgniarzy patrzyło na moje wyniki badań i nikt nie skumał, że schodzę z tego świata. Dopiero ona na nefrologii to zobaczyła. Od razu podłączyła mnie pod antybiotyki, mówiła mi, że jest bardzo ciężko, ale nie chciała mnie straszyć i nie powiedziała, że waży się moje życie. Poprosiła mnie tylko czy mógłbym dwie noce przespać na korytarzu,w salach nie było miejsc. Dzisiaj się z tego śmieję.

Rzeczywiście ryzyko śmierci było tak poważne?

- Jeżeli ktoś ma ciężką sepsę i nie zdiagnozuje się jej do 24 godzin to w 36 proc. przypadków umiera. Prawdopodbieństwo wstrząsu septycznego to 58 proc. Ja miałem coś pomiędzy. Mój organizm był jednak silny, wysportowany i się obroniłem.

Wstałeś z piłkarskiego grobu, a teraz grasz sezon życia: masz już 11 bramek i 10 asyst. Takich wyników w ekstraklasie nie miał nikt od ośmiu lat.

- Sam nie potrafię odpowiedzieć sobie na pytanie co się wydarzyło. Śmialiśmy się w szatni, że czas już kończyć karierę, bo drugiego takiego sezonu nie powtórzę. Ale spokojnie, nie kończę, będę grał dopóki będzie mi na to pozwalało zdrowie. Pierwsze cztery miesiące po chorobie były ciężkie, odbudowywałem formę w drugiej drużynie. Dawałem z siebie maksa, czy to w meczach, czy na treningach, ale nie dostawałem szansy w "jedynce". W "dwójce" zrobiliśmy awans do III ligi za który dostałem medal. Mam go do tej pory, wisi na szafce w szatni. Dopóki będę w Cracovii będzie na tym miejscu.

Ma o czymś przypominać?

- Przypomina o tym gdzie byłem rok temu, a gdzie jestem teraz. Nie zdjąłem go od momentu kiedy go dostałem. Wszystko zmieniło się po przyjściu trenera Zielińskiego. W pierwszy dzień wziął mnie na rozmowę, spytał co jest ze mną nie tak, jak się czuję. Słyszał od trenera rezerw, że wszystko jest w porządku. Z meczu na mecz dostawałem coraz więcej minut, aż w końcu w maju 2015 r. wyszedłem w pierwszym składzie. W Łęcznej strzeliłem dwie bramki i miejsca już nie oddałem.

Zacząłeś inaczej traktować piłkę, zmieniłeś coś w podejściu mentalnym?

- Psychicznie po takim wydarzeniu przestałem się przejmować mało ważnymi rzeczami. Gdy ktoś teraz szuka wokół mnie sztucznych problemów - odchodzę od takiej osoby. Dotknąłem czegoś, co mogło zakończyć moją karierę czy życie, są w tym momencie rzeczy ważne i ważniejsze. Jeżeli ktoś robi teraz aferę, że np. dostał bidon z energetykiem, a nie z wodą - odpadam.

Jesteś bardzo świadomą osobą. Naprawdę nie czujesz, że przerastasz intelektualnie resztę ligi?

- Uważam się za inteligentnego człowieka, jasne. Ale nie lepszego od reszty.

Masz 27 lat, jeszcze trochę pograsz w piłkę. Ale myślisz już co po zakończeniu kariery? Trenerem nie chcesz być, masz jakieś inne pomysły?

- Mam w głowie setki koncepcji, więc pewnie coś wybiorę.

Może zostaniesz perkusistą w Vavamuffin?

- Jeżeli ktoś wychodzi sobie pograć hobbystycznie w piłkę, to idzie pokopać. Tak samo jest ze mną - ja nie gram na perkusji, tylko walę po bębnach. Uwielbiam ten rytm, świetnie się odstresowuję. Akurat Vavamuffin i Pablopavo mają jednego z najlepszych perkusistów w Polsce więc jego nie zastąpię.

To jaki jest twój główny plan?

- Nie chce go zdradzać, bo najpierw muszę dostać dotację z Unii (śmiech). Czaję się na Bieszczady, ale co tam wymyślę to dopiero zobaczymy

Jesteś wygadany - może dziennikarstwo?

- Myślałem o tym, ale nie wiem czy mam ochotę jeździć po Polsce i przeprowadzać wywiady z przeciętnymi piłkarzami. Jak ja (śmiech).

Copyright © Agora SA