We wtorek wieczorem opinia publiczna dowiedziała się o prośbie Ruchu Chorzów do Urzędu Miasta o pożyczkę w wysokości 18 mln złotych. Bez tych pieniędzy klub najpewniej ogłosi bankructwo i następny sezon rozpocznie od IV ligi. 31 marca odbędzie się posiedzenie Rady Miasta, które zadecyduje o przyszłości klubu. Radni mają dylemat: wesprzeć klub, czy kontynuować realizację planów zbudowania stadionu przy ul. Cichej.
To kolejny etap wieloletniej walki Ruchu z problemami finansowymi. Odkąd Komisja Licencyjna przy PZPN rozpoczęła zaciskanie pętli wokół klubów ekstraklasy, chorzowianie przy niemal każdym terminie składania dokumentów musieli się dodatkowo tłumaczyć. W styczniu Ruchowi odjęto jeden punkt (jeszcze w tym sezonie) za nieuregulowanie zobowiązań.
W dodatku nad chorzowskim klubem PZPN i UEFA trzymały nadzór finansowy. Kontrolowały wydatki i przychody.
Trzeba było tak zrobić, bo nad klubem wiszą zobowiązania krótkoterminowe (ważne do 12 miesięcy). W raporcie finansowym za 2015 rok czytamy, że wynoszą one aż 43 mln złotych.
Jednocześnie Ruch obcinał koszty. Skutecznie. Z samej działalności klubu udało się uzyskać w ostatnim półroczu zysk - półtora miliona złotych. To jeden z niewielu takich przypadków w ekstraklasie. Ale jednocześnie trzeba było spłacać zadłużenie od pożyczek i zysk zamieniał się w stratę - milion złotych.
Tych pożyczek udzielała tajemnicza firma z Bydgoszczy, która w radzie nadzorczej Ruchu umieściła dwóch swoich ludzi. Finansowała klub, a ten w zamian przekazywał jej wpływy z tytułu gry w ekstraklasie. Mówiąc krótko: sprzedawał przyszłość. A żeby spłacać rosnące odsetki, sprzedawał jeszcze bardziej odległą przyszłość. Poniekąd był do tego zmuszony, bo Ruch zadłużony jest od wielu lat.
To była jednak ryzykowna gra, bo w każdym momencie owa firma mogła wypowiedzieć umowę i wstrzymać pożyczki od następnego sezonu. Nie może tego zrobić wcześniej, bo zobowiązała się do wspierania Ruchu do końca każdych rozgrywek.
Ale umowę w końcu wypowiedziała. Stąd klub zwrócił się do miasta z prośbą o pożyczkę.
Jednocześnie prezes Dariusz Smagorowicz prowadził kolejną ryzykowną grę. W zimowym okienku transferowym odrzucał kolejne oferty Lecha Poznań za Mariusza Stępińskiego. W pewnym momencie poznaniacy zaoferowali blisko milion euro, ale chorzowianie utrzymywali, że czekają na dwa razy większe pieniądze i to za pół roku, bo teraz napastnik może poprowadzić zespół do pierwszej ósemki i pewnego utrzymania.
Jednocześnie nikt nie dawał gwarancji, że tak będzie. Stępiński w trakcie sezonu mógł przecież stracić miejsce w kadrze narodowej albo nawet złapać kontuzję. W Chorzowie patrzą jednak na przyszłość przez różowe okulary.
To pierwszy paradoks Ruchu - klub od wielu lat balansujący na finansowej granicy pozwolił sobie na odrzucenie dobrej oferty za najlepszego zawodnika. To osłabia jego pozycję w rozmowach z miastem. Przecież przy sprzedaży Stępińskiego do Lecha można byłoby starać się o mniejszą dotację i mniej obciążać podatnika.
Drugi paradoks to cała sytuacja finansowa. Chorzowski klub z normalnej działaności wygenerował niemały zysk, ale musiał go utopić w studni bez dna - rosnącym zadłużeniu. I jest na krawędzi bankructwa. Gdyby jednak znalazłby się ktoś, kto zrestrukturyzowałby zadłużenie klubu, chorzowianie z automatu stają się jednym ze zdrowszych członków ekstraklasy.
Trzeci paradoks to przejrzystość finansowa. Ruch jest spółką akcyjną notowaną na rynku New Connect, a mimo to (mimo zwłaszcza publikowanych raportów finansowych) nie jest transparentny. Nie wiadomo na czym dokładnie polega rola owianej tajemnicą firmy z Bydgoszczy, która ma swoich ludzi w radzie nadzorczej, więc mogłaby uchodzić za jednego ze współwłaścicieli.
Dlatego Ruch wpadł więc w węzeł zależności, który najłatwiej będzie rozsupłać pożyczką z miasta. A w klubie utrzymują, że to być może jedyny sposób na uratowanie klubu przed karną degradacją.
Ibrahimoviciowi włączył się Prijović! Fantastyczna ekstraklasa [MEMY]
źródło: Okazje.info