Ekstraklasa w Sport.pl. Lech Poznań po Lidze Europy: Często nic nie mogliśmy zrobić

W czwartek meczem z FC Basel zakończyła się kolejna przygoda Lecha Poznań z europejskimi pucharami. Porażka pokazała różnicę poziomów w niemal każdym elemencie gry, ale poznaniacy nie żegnają się z Europą ze smutkiem. - To było dla nas bezcenne doświadczenie - mówi obrońca Tomasz Kędziora.

Lech z Bazyleą mierzył się na różnych etapach długiego i kipiącego od emocji już sezonu czterokrotnie. Najpierw była euforia po mistrzostwie. Potem nadzieja, że da się odkupić porażkę u siebie 1:3 i polepszyć sobie nastroje przez odpadnięciem do eliminację do Ligi Europy. W październiku ciemna rozpacz, bo Lech przegrywał z każdym w lidze, a teraz, w grudniu - ciekawość. Szanse na awans z grupy nie były największe, ale ewentualne zwycięstwo dałoby Lechowi dowód, że po wyjściu z kryzysu jest silniejszy.

W pierwszych minutach tylko wybijanie

Wszystkie cztery spotkania były jak "dzień świstaka" - lechici starali się, stwarzali nawet sytuacje, wydawało się, że remis jest na wyciągnięcie ręki, ale wystarczyła jedna akcja zawodników Ursa Fischera, by wybić poznaniakom z głów marzenia o choćby remisie.

Pierwszy raz w czwartkowy wieczór Bazylea w pole karne Lecha dostała się już po 30 sekundach. Zaatakowała lewą stroną, piłkę nieudolnie próbował wybić Marcin Kamiński i w mgnieniu oka dopadł do niej 18-letni Albian Ajeti. Albańczyk uderzył niecelnie, ale gdy piłka wróciła do gry, to Lech z własnej połowy wyjść nie potrafił przez długie minuty, a kilka podań wymienić potrafił tylko pośród obrońców. Lekki tylko pressing oznaczał już wybicie piłki w aut. Później było lepiej, bo poznaniacy stworzyli sobie kilka sytuacji, ale i tak przegrali.

Po każdym z meczów reakcje były tak same - było blisko, ale oni byli bardziej doświadczeni, lepsi i skuteczniejsi.

Bezcenne doświadczenie

Lech rozegrał w tym sezonie dwanaście meczów w europejskich pucharach. Wygrał pięć (w tym cztery z Sarajewem i Videotonem), zremisował dwa, a resztę przegrał. Gdy przegrywał, widać było klasę i przewagę rywala - czy to Fiorentiny czy Basel. Heroiczna wygrana we Florencji osładza odpadnięcie z fazy grupowej, ale jednocześnie lekko zaciera obraz różnicy, jaką piłkarze Lecha mają do europejskiej piłki.

- Widać, że to nie są przypadkowe zespoły, czujemy na boisku, że to wyższy poziom niż ekstraklasa. To było dla nas bezcenne doświadczenie, te starcia z takimi rywalami - mówi Tomasz Kędziora.

21-letni prawy obrońca, jak cały Lech, europejskich pucharów dopiero się uczy. Jego pierwsze starcie z naprawdę silnym rywalem - Bazyleą - było jak zderzenie czołowe. Popełnił ten sam błąd, co w meczach ligowych - stracił koncentrację w obronie, ale konsekwencje były o wiele boleśniejsze, bo sfaulował w polu karnym i dostał do tego czerwoną kartkę.

- Ale od tego czasu się rozwinęliśmy. Widać to po wynikach w ekstraklasie, nie tracimy bramek, lepiej gramy w obronie - dodaje.

Klasa w samym przyjęciu

Papierkiem lakmusowym tego jak rozwinął się Lech od początku sezonu powinny być wyniki właśnie z Basel (a te wciąż są te same) albo chociaż szwajcarska opinia, ale ta nabiera wody w usta. Trener Urs Fischer mówi, że może poza innym ustawieniem pojedynczych zawodników Jan Urban zmienił niewiele, a Birkir Bjarnason twierdzi nawet, że to wręcz w meczach w Szwajcarii Lech grał z Basel jak równy z równym. - W czwartek od początku zaczęliśmy kontrolować spotkanie i nie odpuściliśmy do końca - mówi Islandczyk i dodaje: - Lech ma jakość, ale my mamy lepszy skład.

Bjarnason dotknął w zasadzie właściwej przyczyny tak trudnej przeprawy Lecha przez europejskie puchary. O porażkach poznaniaków można mówić przez pryzmat starć dwóch drużyn - jednej słabszej, drugiej lepszej, ale już na podstawowym, indywidualnym poziomie, różnica była radykalna. - Widać było ich klasę choćby po samym przyjęciu piłki, od razu z odejściem od nas, tworzyli sobie miejsce - tłumaczy Kędziora.

"Nic nie mogliśmy zrobić"

Kamiński: - Zespoły w europejskich pucharach grają szybciej, ale w samej taktyce - przesuwaniu się, odcinaniu naszych piłkarzy od podań mieli nad nami przewagę. Gdy byliśmy przy piłce, to oni przesuwali się wszyscy, często nic nie mogliśmy zrobić. Widać było po nich, że tam naprawdę gra się w piłkę, że chęć do gry jest ogromna. To rzeczy, których mogliśmy się nauczyć.

Lech już nawet w trakcie ostatniego meczu z Bazyleą wyglądał na drużynę, która stopniowo coraz więcej się uczy - zorientował się, że piłkę wymieniać musi szybko, nie bać się dryblingu. Wyglądało to obiecująco, stąd pomeczowe komentarze, w tym trenera Jana Urbana, że poznaniacy nie musieli tego meczu przegrać, a Dawid Kownacki pluł sobie w brodę, bo nie wykorzystał okazji rodem z treningu strzeleckiego.

Rozpoczyna się nowy cykl

Doświadczenie zdobyte po średniej przygodzie z europejskimi pucharami może zaprocentować w przyszłym roku. Ale dziś wydaje się, że większym wyzwaniem niż ponowny awans do fazy grupowej będzie budowa nowego zespołu.

Nawet jeśli za rok we wrześniu poznaniacy znowu zagrają w Lidze Europy, to raczej będzie to już zupełnie inna drużyna. Przyszłość Kaspera Hamalainena jest już raczej przesądzona (dlatego nie zagrał z Bazyleą, bo Jan Urban wolał postawić na Kownackiego, który zostanie co najmniej do lata), odejście Karola Linettego to kwestia miesięcy, kontrakty w czerwcu kończą się też Jasminowi Buriciowi, Marcinowi Kamińskiemu i Szymonowi Pawłowskiemu. W Lechu kończy się kolejny cykl i w nowym sezonie klub reprezentować może już inna drużyna.

Taka, która znowu będzie musiała uczyć się i nabierać doświadczenia. I nie będzie mogła sobie pozwolić na porażki z drużynami pokroju Żalgirisu i Stjarnan, tracąc lata bez obycia na europejskich salonach choćby drugiego sortu.

Piłkarze z drugiej ligi polskiej jak największe gwiazdy z kalendarza! [ZDJĘCIA]

Jak oceniasz występ Lecha w LE?
Więcej o:
Copyright © Agora SA