Ekstraklasa. Cracovia jak w zegarku, ale Zawisza nie pęka. Lech goni niespiesznie

Ekstraklasa za chwilę podzieli punkty, to podzielił też Lech - swój mecz na połowę katastrofalną i połowę wybitną. Skóry na pasiastym niedźwiedziu nie chce jeszcze dzielić Jacek Zieliński, ale ligowy powrót miał imponujący. Z krainy marzeń wraca za to trener Rumak - tylko czy na pewno? Oto nasze podsumowanie ekstraklasowego weekendu.

Balon "Zawisza" pęka? Jeszcze nie

Najpierw bezprecedensowa w tym sezonie seria meczów bez porażki bydgoszczan, potem dwa gładkie 0-2 i 0-3 z Legią oraz Cracovią. Koniec akcji ratunkowej dla Zawiszy? Niekoniecznie.

Od początku roku zespół Mariusza Rumaka imponuje tym, co udało się wypracować zimą: organizacją, świadomością piłkarzy, gdzie powinni znajdować się w danym momencie spotkania oraz schematami rozwiązań w ofensywie. Tych atutów drużyna nie straciła - choć najmniej widoczne były w piątkowym meczu. Cały problem w tym, że tak z Legią, jak teraz z Cracovią, zawodnicy po stracie gola nie mieli szansy wrócić do dobrych nawyków, bo dostawali kolejny cios, będący jednak nie wynikiem złych decyzji trenera czy niedostatecznej pracy zespołowej na treningach, ale błędu indywidualnego. Dopóki udawało się ich unikać, dopóty Zawisza wygrywał.

Tak było trzy kolejki temu w Bełchatowie - na trafienie Piecha bydgoszczanie zareagowali czterema bramkami, zupełnie rozbijając beniaminka. W Warszawie przy stanie 0-1 drugiego gola sprezentował gospodarzom Wójcicki i odrobienie dwubramkowej straty na terenie Mistrza Polski okazało się niewykonalne. Podobnie stało się w meczu z "Pasami", choć tutaj rozdawanie podarków zaczęło się wcześniej. Kanonadę rozpoczął Covilo - lekkim uderzeniem głową z okolic 13 metra. Sandomierski dostosował tempo interwencji do niemrawości strzału. Kilkadziesiąt minut później bramkarz gospodarzy wyraźnie się jednak ożywił: okiwał jednego z rywali po to, by... podać do drugiego. Podobną "asystą" popisał się później Marić.

Tyle błędów skutkujących bramkami, a było jeszcze sporo innych - by wspomnieć tylko o całkowitym odpuszczaniu Covilo we własnym polu karnym. Rozkojarzenie? Zbytnia pewność siebie? Nie ma co teraz psychologizować, ale skazywanie Zawiszy na spadek również jest przedwczesne. Praca, jaką zespół wykonał zimą, była gigantyczna. Do końca sezonu osiem kolejek i nie ma żadnego powodu, by ludzie Mariusza Rumaka jeszcze z niej nie skorzystali.

Cracovia jak w zegarku. Na krótkim pasku

Wynik lepszy niż gra, ale nastroje dobre jak jeszcze nigdy w tym sezonie - Jacek Zieliński udanie zadebiutował w Cracovii, choć oglądając mecz w Bydgoszczy można było mieć wrażenie, że obserwujemy właśnie zajęcia jednej z klas podstawówki.

Gramy piłką, gramy piłką! Przetrzymajmy piłkę! Wychodzimy! - krzyczał od początku trener gości, nieustannie przypominając zawodnikom, co powinni w danym momencie robić. Trochę jak na lekcjach z techniki: Tnij tutaj, prosto... nie po palcu! . Ciągła mobilizacja przyniosła jednak efekty: pierwszą w miarę groźną akcję rywale przeprowadzili dopiero po upływie dwudziestu minut. Tyle tylko, że w tym samym czasie "Pasy" nie zagroziły bramce gospodarzy ani razu.

O ile okazało się, że zaangażowanie i błyskawiczne dobieganie do przeciwnika jest na rewelacyjnego wiosną Zawiszę lekarstwem doskonałym, o tyle to samo zaangażowanie to jednak trochę za mało, by samemu konstruować zapadające w pamięć akcje. Na szczęście dla Cracovii okazało się, że jeśli bydgoszczanom nie pozwoli się grać tak, jak lubią, ci szybko się zniechęcają. A piłkarz zniechęcony to piłkarz popełniający błędy - co skrzętnie wykorzystali przyjezdni. O nowej jakości nie ma jednak co mówić, co po spotkaniu przyznał również trener, przypominając o ledwie trzech dniach wspólnych treningów.

Smutną nieco konstatacją jest natomiast fakt, że ligowemu piłkarzowi trzeba bez przerwy przypominać o założeniach, bo najwyraźniej jego pamięć nie radzi sobie z tak długimi okresami, jak 90 minut. Z debiutu Jacka Zielińskiego najbardziej w pamięci pozostaną jego okrzyki - na tyle donośne, że jeden z kibiców żartował nawet, że mecz zyskał trzeciego komentatora. Jeśli trenerowi nie uda się zakotwiczyć w klubie na dłużej, praca w roli eksperta może być niezłą alternatywą.

Lech goni lidera. Krokiem dostawnym

Legia przegrywała z Jagą, Lech remisował z Pogonią. Legia wygrywała z Podbeskidziem, Lech remisował z Cracovią. Legia przegrała z Lechią, Lech odpowiedział szczęśliwym remisem z Koroną. Taka to ostra wymiana ciosów stała się na wiosnę udziałem pierwszych dwóch zespołów Ekstraklasy. Przodownicy naszej ligi ścigali się przez podział (punktów), porównywali sobie passy bez zwycięstw, testowali odporność miejsca w tabeli na porażki. Pierwsza połowa spotkania Lecha ze Śląskiem zwiastowała kontynuację - lechici ugrzęźli w niezłym pressingu wrocławian, akcje konstruowali wystraszeni, celność podań przypominała schematy znane z siatkówki: maksymalnie trzy odbicia i przebitka.

Po przerwie "Kolejorz" udowodnił, że drzemie w nim potencjał - tzn. że drzemie, widać było przez poprzednich dziewięć tegorocznych kolejek, gdy punkty poznaniacy zdobywali w dość sennym tempie. Tym razem w drugiej połowie zobaczyliśmy jednak drużynę walczącą, wykazującą znamiona zwyżki formy. Choć pozostaje pytanie, ile w tej zwyżce dochodzącego do swojej normalnej (czyli jak na ligowe standardy bardzo dobrej) dyspozycji Szymona Pawłowskiego, który ataki Lecha napędzał, ile wciąż ledwie niezłej postawy jego kolegów, wreszcie ile słabości Śląska, który w drugiej połowie oklapł i już w tej pozycji pozostał. Czy gospodarze zagrali swoje najlepsze 45 minut w tym roku? Owszem. Czy mieli godnego rywala? Niekoniecznie. Śląsk to drugi najsłabszy zespół wiosny, a w całym sezonie na wyjazdach stracił już 27 bramek i tu również zajmuje zaszczytną, druga pozycję od końca - słabszy jest tylko Zawisza.

W samozadowolenie poznaniacy zatem wpadać nie powinni. Jeśli jednak druga połowa sobotniej potyczki była oznaką zwyżki formy całego zespołu, przed kibicami "Kolejorza" ciekawe tygodnie. Do składu wrócą Jevtić i Sadajew, na ostatni mecz fazy zasadniczej ludzie Macieja Skorży pojadą do Podbeskidzia, które niby powinno jak lew bronić pierwszej ósemki, ale przeciwko Piastowi zastosowało raczej taktykę strusia: wzrok wbity w murawę i czekanie, aż mecz się skończy. Do 85. minuty metoda się sprawdzała, potem okazało się, że mszczą się nie tylko niewykorzystane, ale i niestworzone sytuacje - w końcówce Piast wbił gościom 3 gole. Wygrana w Bielsku będzie dla Lecha testem na ligową męskość: w tym samym czasie Legia zagra z Pogonią, która za Czesława Michniewicza wyłącznie wygrywa. "Kolejorz" traci do legionistów dwa punkty. I ma o co grać: lider po rundzie zasadniczej mecze z drugą oraz trzecią drużyną zagra u siebie.

Happy end

Ostatnia kolejka fazy zasadniczej już w środę, po niej nastąpi podział punktów i od tej pory piłkarzom nie będzie już zabierane nic, co wywalczą na boisku. Kto wie - może gdy zamiast połowy puli będą grać o całość, przestaną też produkować ligowe półprodukty?

Dani Alves, Sami Khedira... takich piłkarzy twój klub może pozyskać za darmo!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.