Dlaczego Premier League przegrywa? "W Anglii uczą tylko, jak piłkę przyjąć i daleko kopnąć"

Trudno o lepszy przykład na to, jak pieniądze zmieniły - osłabiły? - angielski futbol niż trzy pokolenia w jednej rodzinie, które tego procesu doświadczyły. O problemach Premier League w Europie, szkoleniu w Anglii i różnicach kulturowych między piłką nożną na Wyspach a kontynentem opowiada Tom Hateley, 25-letni pomocnik Śląska Wrocław.

Słyszałem, że Brian Clough powiedział twojemu ojcu, że ten nigdy nie zostanie profesjonalnym piłkarzem.

- Tak, gdy miał szesnaście czy siedemnaście lat i był na testach w Nottingham Forest, Clough powiedział, że mojemu ojcu nie uda się, bo nie jest wystarczająco silny, agresywny. I to był dzień, który zmienił go właśnie w takiego agresywnego napastnika, wielkiego, bardzo dobrze zbudowanego... To taki jego charakter - jeśli zwrócisz mu na coś uwagę lub powiesz, że czegoś nie może, to on zrobi wszystko, by dowieść, że potrafi, że może się zmienić. To zdarzenie odmieniło jego karierę.

Czuje teraz satysfakcję z tego, jak potoczyła się jego kariera?

- Tak mi się wydaje, w końcu grał dla Monaco, Milanu, Rangersów, reprezentacji Anglii... Wiele osiągnął i udowodnił Cloughowi, że się mylił.

Zresztą ledwie kilka lat po tych słowach strzelił gola dla reprezentacji Anglii na Maracanie przeciwko Brazylii.

- Tak! Jest ostatnim Anglikiem, który dla swojej reprezentacji strzelił zwycięskiego gola Brazylijczykom, choć pierwszy wtedy trafił John Barnes. Ma świetne CV, jeszcze lepszą karierę. Wiesz, będąc młodym, możesz spotkać się z takimi opiniami, które niespecjalnie ci się spodobają i wtedy masz dwie drogi - albo zamartwiasz się i myślisz: "co ja teraz zrobię", albo po prostu chcesz udowodnić wszystkim na przekór, że jesteś w stanie coś osiągnąć. Wiemy, którą wybrał mój ojciec - całe szczęście.

Miał przyjemność pracować u takich fachowców jak Walter Smith, Fabio Capello i Arsene Wenger, czyli osobowości, które mniej lub bardziej wpłynęły na futbol na Wyspach. Jaki to miało wpływ na jego karierę?

- Kluczowy, taka pomoc od najlepszych szkoleniowców, bo nie poprawiasz się tylko jako piłkarz, ale też jako człowiek. Zawsze się uczysz, a on w późniejszych latach przekazywał wiedzę mi. Wiele rozmawiamy o futbolu, ciągle coś oglądamy, chociaż dzieli nas wiele kilometrów, ale, dla przykładu, we wtorek oglądaliśmy mecz Monaco z Arsenalem - on jako komentator dla katarskiej telewizji, ja we Wrocławiu, a jednak znaleźliśmy później czas, by o spotkaniu podyskutować.

Z kolei twój dziadek grał dla Chelsea i Liverpoolu, a gdy kończył karierę, to wciąż był piłkarzem, na którego w tamtych czasach angielskie kluby wydały najwięcej pieniędzy.

- Był też pierwszym Anglikiem kupionym za sto tysięcy funtów. Teraz to nie tak dużo, prawda? Wtedy to świadczyło o jego wielkiej klasie. Jego kariera też była pełna sukcesów, podobnie jak mój ojciec był wysokim, silnym napastnikiem...

Miał pseudonim "The Head Master" [tłum. "Mistrz gry głową", to gra słowem "Headmaster", czyli "dyrektor" - przyp. red.].

- Tak! Obaj świetnie grali głową, nie wiem, co się stało z genami, że ja jestem pomocnikiem i wolę podawać, a nie strzelać.

Czy kiedykolwiek zastanawialiście się, ile teraz kluby płaciłyby za nich, takich napastników?

- Nie pamiętam, ile dokładnie wynosił najwyższy transfer mojego ojca, ale na pewno ponad milion funtów. Jednak nie zdarzyło nam się o tym rozmawiać. Jeśli mój tato grałby teraz dla tych samych klubów co wtedy, to można sobie wyobrazić, że byłby wart wielkie sumy pieniędzy! Taka kolej losów - czasy się zmieniają, w ostatnich latach w futbolu wszystko nabrało większej wartości.

To były inne czasy nie tylko przez sumy transferowe, ale też przez to, że nawet wielka kariera w futbolu nie ustawiała piłkarza na całe życie. Twój dziadek musiał po skończeniu gry nadal normalnie pracować jako przedstawiciel handlowy browaru. Twój tato jest ekspertem w telewizji. Żałują, że nie trafili na twoje czasy?

- Nie pytałem ich o to, ale podejrzewam, że chętnie by się zamienili i grali teraz. Życie strasznie się zmieniło, w wielu dziedzinach. Patrząc na najwyższą ligę w Anglii, gdzie obaj grali, to teraz jeden sezon wystarczy, by mieć spokój na wiele lat. Pewnie ich też teraz by to spotkało.

Ty nie grałeś w Premier League, ale byłeś w akademii Reading. Porównując ich start do kariery ze swoim powiedziałbyś, że miałeś łatwiej czy trudniej we współczesnym futbolu?

- Myślę, że łatwiej. Oni dorastali w czasach, gdy było jeszcze więcej biedy, problemów, a ja miałem szczęście, że ojciec grał w wielkim klubie, w Rangersach i mógł kupić piękny dom w Ascot, gdzie się wychowywałem. W tamtym czasie, moim zdaniem, nie skorzystałem w pełni z okazji gry w akademii Reading. Czuję, że gdybym teraz dostał szansę, to byłbym zupełnie innym juniorem. Będąc młodym, chyba czujesz większy komfort, myślisz: "o, jestem w Reading, tak blisko Premier League, wszystko idzie świetnie"... A teraz, jak przypominam sobie kolegów, z którymi wtedy grałem w akademii, to wielu już więcej nie jest w futbolu.

To też szerszy problem w angielskim futbolu, szerzej dyskutowany - że rodzimi piłkarze nie dostają szans w wielkich klubach. Nie są w stanie się przebić.

- Też wszystko zależy, gdzie się piłkarsko wychowujesz. Jak jesteś w akademii Premier League, to przebić się jest niesamowicie trudno, bo wiemy, jakie są zaangażowane pieniądze, że skauci szukają piłkarzy po całym świecie. Musisz być naprawdę świetnym zawodnikiem, by np. przebić się w Manchesterze City. Wystarczy spojrzeć, ile oni wydają na pierwszy skład, na nowe gwiazdy. Tymczasem młodzież jest wypożyczana do klubów trzeciej, czwartej ligi i tam trudno jest im się przestawić na zupełnie inny styl, ale też inne myślenie. To na pewno kwestia pieniędzy, niekończącego się strumienia pieniędzy wydawanych na szesnastoletnich obcokrajowców, których nie tyle kluby wychowują, co wprowadzają na wyższy poziom. Dlatego angielskim chłopcom jest tak trudno. Ja czuję się wielkim szczęściarzem, że gdy wraz z bodaj siódemką innych młodzieżowców opuściłem Reading, to szybko dostałem szansę gry w Szkocji, w Motherwell.

Ale i tak po długich testach w innych, znacznie słabszych angielskich klubach.

- Tak, a wszystko znów sprowadzało się do pieniędzy. Dwa miesiące spędziłem na testach w dwóch klubach, pierwszy obiecywał mi pewne kwoty, co tydzień zapewniali, że wszystkie papiery będą przygotowane, a potem okazywało się, że nie mają funduszy. I gdy sytuacja się powtórzyła, to zacząłem myśleć "na co mi to? Co ja teraz zrobię?". Dlatego szansa gry w Szkocji była dla mnie wielkim szczęściem. Każdemu młodemu piłkarzowi powiedziałbym, że gra jest najważniejsza. Ja trafiłem do Motherwell i jako nastolatek od razu trafiłem na boisko, w cztery lata rozegrałem chyba ponad 160 spotkań. Dla mnie to było świetne.

Szkocja to może niekoniecznie najlepszy przykład, ale kolejne lata twojej kariery to już wyjazd poza Wyspy. Niezbyt wielu Anglików się na to decyduje.

- W stu procentach doradzałbym każdemu, by taką przeprowadzkę zaryzykował wiedząc, że będzie tu grał. Jeśli chcą trafić do League Two, czy na niższy poziom i tam grać, to OK, rozumiem, ale ja osobiście zawsze wolałbym pójść do najwyższej ligi w Szkocji czy gdzieś w Europie. To ukształtowało moją karierę, dzisiaj na pewno bym tu nie siedział, gdyby tak się nie stało. Wyjazd do Motherwell był najlepszym, co mogło mnie spotkać.

Powiedziałeś, że będąc w akademii Reading, zrobiłbyś wiele rzeczy inaczej. Co konkretnie?

- Może trudno wskazać konkretnie, zrobić listę, ale patrząc na tamte lata... Wiesz, byłem w klubie, który grał w Premier League, ci piłkarze, gwiazdy ligi były na wyciągnięcie ręki i to była taka strefa komfortu. Cieszyłeś się z tego, gdzie jesteś i co robisz zamiast pracować jeszcze więcej, jeszcze ciężej, próbować się dostać do pierwszego zespołu. Teraz już wiem, że za każdym razem muszę sam siebie wyciągać z tej strefy komfortu, rzucać sobie wyzwania, poprawiać się. Wyjazd do Polski to było takie wyzwanie, wyrwanie się z tego komfortu. Wtedy i teraz sądzę, że zrobiłem to dla swojego dobra, ale gdy teraz patrzę na te lata w Reading, to z obecnym nastawieniem na sto procent dałbym radę się przebić i grać w pierwszej drużynie. Jednak w tamtym czasie takiej wiary mi brakowało...

Widzisz dla siebie drogę powrotu do Anglii, do Premier League czy Championship?

- Nie wiem, to bardzo trudne pytanie. Niewiele się o tym mówi, ale do takiej Championship naprawdę trudno się w ogóle dostać spoza obiegu. Ja rozegrałem prawie dwieście spotkań w szkockiej Premier League i nie dostałem swojej szansy na drugim poziomie w Anglii, bo wtedy, już jako 22-latek nigdy nie grałem w tej lidze. Dlatego tam trzeba się dostać jak najwcześniej. Jest wielu piłkarzy, którzy się przebili, a teraz po prostu na tym poziomie wędrują z jednego do drugiego klubu, bo menedżerowie ich znają. Od Blackburn do Brighton i dalej do Blackpool... Jestem przekonany, że bym sobie w tej lidze poradził, ale już nauczyłem się, że futbol nie polega na zgadywaniu, co będzie dalej za kilka lat. Gdy byłem młodszy, wiele osób mówiło mi, że ten czy inny klub może się po mnie zgłosić, ale tak to nie zadziałało. Teraz po prostu zostawiam te sprawy ojcu i mojemu menedżerowi, jednocześnie ciesząc się grą tutaj, we Wrocławiu.

Wspomniałeś o strefie komfortu - tymczasem w akademiach klubów z Premier League juniorzy dostają niebotyczne kontrakty. Myślisz, że to powinno się zmienić?

- Bardzo możliwe, że tak. Wiem, że w Anglii są określone zasady, ilu wychowanków musi być w pierwszym składzie, co jest dobrą rzeczą. Jeśli to się zwiększy, to szanse, że skorzysta na tym reprezentacja, tylko wzrosną. Jednak wszystko sprowadza się do dawania szansy, rozumiem doskonale, że każdy klub chce być najlepszy i jeśli to oznacza sprowadzenie 16-latka z Brazylii i wystawienie go zamiast chłopaka z Londynu, to nie będzie żadnych skrupułów, bo tak zrobią.

Przewija się ta kwestia pieniędzy wokół obecnej sytuacji, ale i przyszłości angielskiego futbolu. Czytałem komentarze po podpisaniu nowej umowy telewizyjnej ligi na pięć miliardów funtów i jeden z dziennikarzy zaryzykował tezę, że Premier League to już rozgrywki globalne, które po prostu są rozgrywane w Anglii.

- Niewiarygodne pieniądze, nikt się takiej sumy chyba nie spodziewał, prawda? Oczywiście one przyciągają zawodników z całego świata... i to sprawia, że młodym jest jeszcze trudniej się przebić.

Angielska federacja może cokolwiek z tym zrobić?

- Mogą nałożyć jakiś limit wydatków na transfery czy płace, ale dla mnie jedynym sposobem jest zwiększenie obowiązkowej liczby angielskich czy brytyjskich piłkarzy promowanych z akademii do pierwszego składu. Teraz nad tym nie myślę, ale może w przyszłości będę do tego zmuszony jako trener, którym chcę kiedyś zostać.

Planujesz zrobić kurs trenerski?

- Już mam pierwsze kroki za mną, w zasadzie postanowiłem to, jak już miałem dziewiętnaście lat i grałem w Szkocji. Tam związek piłkarzy bardzo pomaga zawodnikom, organizuje kursy latem, gdy nie gra liga, wszystkie zajęcia są ściśnięte w dwa, trzy tygodnie i kilka sesji wyjazdowych. To długi proces, ale ja szybko zacząłem.

Chcesz zajmować się młodzieżą czy już dorosłym futbolem?

- Chyba jednak dorosłym. Sądzę, że moja znajomość futbolu jest spora, oglądam mecze cały czas, nie tylko Premier League, też inne rozgrywki w Europie... ale i w Australii czy w Amerykach - cokolwiek jest akurat w telewizji czy internecie! Oczywiście czuję, że mam też odpowiednie rozumienie futbolu, ten sposób myślenia, który cały czas muszę rozwijać. Pewnego dnia na pewno spróbuję swoich sił w byciu trenerem.

Wracając do angielskich klubów... Nie idzie im w europejskich pucharach w ostatnich latach. Tylko Chelsea w trzech sezonach dotarła do półfinału Ligi Mistrzów. Skąd tak słabe wyniki?

- To skomplikowana sprawa. Ja wyjechałem na kontynent, by poprawić techniczną stronę mojej gry. Jako Anglik dostrzegam, że w Europie futbol jest oparty bardziej na posiadaniu piłki, budowaniu akcji, cierpliwości w rozegraniu, szukaniu tego odpowiedniego prostopadłego podania... A Premier League, może już nie tak bardzo jak jeszcze kilka lat temu, gdy grało mniej obcokrajowców, to gra bardziej bezpośrednia, jednowymiarowa. Zagraj podanie, staraj się wygrać piłkę wysoko na połowie rywala i atakuj - tak to mniej więcej wygląda u większości drużyn. A patrząc na to, jak gra Bayern czy Barcelona... Dla mnie to jest droga do przyszłości futbolu, to właśnie trenerzy z Europy kontynentalnej mają odpowiednie wyobrażenie o szkoleniu młodzieży. Dobrze by było, gdyby w Anglii też tak szkolono w akademiach, uczono tego sposobu gry, a nie po prostu kopania piłki w określonym kierunku czy w wyznaczoną strefę. Ja dostrzegam większe znaczenie w prostych, krótkich podaniach, utrzymywaniu się przy piłce i spokoju, komforcie w jej operowaniu. Wiem, że są angielskie drużyny, które tak grają, sam typowałem, że to Chelsea wygra w tym roku Ligę Mistrzów - do momentu jak tydzień temu z niej odpadła. Ale sprowadzając zagranicznych piłkarzy, oczekujesz od nich takiego stylu, problem leży bardziej w szkoleniu Anglików do inteligentnej gry.

Widzisz szansę, by w ten sposób grała też reprezentacja Anglii?

- Nie widzę innej opcji, muszą tak grać! Przecież przed każdą wielką imprezą w kraju mówi się, że to teraz, na pewno wygramy, a oczekiwania kibiców są olbrzymie.

Tak jak w ostatnim roku?

- Tak, i jak to się skończyło, prawda? (śmiech). Jednak ta zmiana w stylu gry musi zdarzyć się szybciej niż później. Teraz widzimy, że zespół próbuje w niektórych meczach tak grać, ale nie da się ukryć, że jesteśmy kilka lat za czołówką. Wystarczy spojrzeć na ostatnio dominujące kraje, Hiszpanię i Niemcy - ich style gry to przełożenie tego, co prezentowały najlepsze kluby. To musi zdarzyć się też w Anglii - by Anglicy grali w najlepszych klubach i trafiali do reprezentacji, gdzie jest podobna filozofia futbol.

Czytałem wywiad z twoim ojcem, w którym mówił, że po trafieniu od Milanu Fabio Capello poznał futbol od zupełnie innej strony - tłumaczono mu jak ma grać, gdzie ma biegać, poznał wszystkie detale, na które w Anglii nie zwracano uwagi. Tymczasem tego włoskiego szkoleniowca niemal wygoniono z pracy z reprezentacją Anglii i zastąpił go Roy Hodgson, selekcjoner znów o bardziej bezpośrednim podejściu...

- Oczywiście, ale to też kwestia tego, że każdy szkoleniowiec pod pewnymi aspektami różni się od drugiego.

Ale to chodzi o zderzenie dwóch myśli o futbolu - kontynentalnej i tej angielskiej.

- W stu procentach się zgadzam. Dla mnie i Capello, i Hodgson to dwóch klasowej światy fachowców.

Roy Hodgson też?

- Tak, osiągał sukcesy na poziomie klubowym, pracował w Europie, a nie tylko na Wyspach. Trudno coś więcej mi dodać... Wracając do mnie - wiesz, gdy wyjeżdżałem grać do Europy, ojciec powiedział mi, że nauczę się zupełnie innego futbolu, bardziej taktycznego i stanę się znacznie bardziej sprawny fizycznie niż grając na Wyspach. Tak też się stało.

Oczywiście przy takiej okazji odpadnięcia angielskich klubów z europejskich pucharów wraca dyskusja o liczbie spotkań, które te muszą grać zimą.

- Nie dziwię się. Ten rok był dla mnie szokiem - to przecież był pierwszy raz w mojej karierze, jak zimą miałem przerwę, nie grałem przez trzy tygodnie, a w Anglii czy Szkocji w czasie świąteczno-noworocznym było nawet pięć spotkań. Jednocześnie z meczem Arsenalu oglądałem na komputerze Glasgow Rangers i jeden z komentatorów powiedział, że piłkarze mają w nogach już 42 mecze... To całkiem sporo, biorąc pod uwagę, że mamy dopiero marzec i jeszcze sporo do końca sezonu, prawda? To jest coś, co wypadałoby zmienić. W tym okresie zimowym nawet niespecjalnie się trenuje, jest po prostu mecz za meczem i regeneracja pomiędzy, nic więcej.

Co twoim zdaniem poszło nie tak, jeśli chodzi o grę angielskich klubów w Lidze Mistrzów?

- Trudno powiedzieć. Chelsea to mój zespół, tam grałem, jak byłem młody, ale nie sądzę, by zasłużyła na przejście PSG, bo to paryżanie byli lepsi w dwumeczu. Zwłaszcza w Londynie, gdzie spodziewałem się zwycięstwa gospodarzy, a było zupełnie odwrotnie. Jeśli chodzi o Manchester City... Jeszcze trudniej o uzasadnienie. W Anglii co roku mówi się, że budują bardzo mocny zespół, że mieli pecha, bo trafili na świetnego rywala, ale ile razy można użyć tej samej wymówki, prawda? To raczej odwracanie uwagi od prawdziwych problemów drużyny. Kiedy grają mecze ligowe i dominują nad większością klubów, robią piękne akcje, wymieniają wiele podań, to wygląda to świetnie, ale potem jadą do zespołów, które taką kulturę gry znają od znacznie dłuższego czasu i widać, ile jeszcze angielskim drużynom brakuje. Może potrzebują kilku lat, by to nadrobić? Może to reszta ligi musi się poprawić pod względem określonego stylu gry, by wyzwanie było trudniejsze pod tym względem?

Teraz w stosunku do takich menedżerów jak Wenger, Pellegrini czy Mourinho modne jest tworzenie zarzutu o naiwność taktyczną w fazie pucharowej Ligi Mistrzów.

- To może być ten problem. Może piłkarze Arsenalu byli zbyt pewni siebie, że trafili na słabszy zespół, że z łatwością wyjdą i zagrają swoje, przejdą do kolejnej rundy. Tak się nie stało i to po prostu pokazuje, na czym polega europejski futbol. Jest znacznie lepszy niż wielu piłkarzy czy nawet trenerów pracujących w Anglii chciałoby przyznać.

Czy zaryzykowałbyś twierdzenie, że wielkie pieniądze wpłynęły demoralizująco na angielskie kluby i ich szanse w europejskich pucharach?

- Nie do końca tak jest. Może to kwestia tego, jak rozkładają się finanse między górną a dolną częścią tabeli Premier League?

Czyżby? Ostatnio w internecie pojawiły się wyliczenia, które pokazały, że niektóre przeciętne angielskie kluby mają więcej pieniędzy niż rewelacyjnie spisująca się w tym sezonie Primera Division Valencia.

- No tak, tylko musisz wziąć pod uwagę, że w takich angielskich klubach z dolnej części tabeli gra już więcej rodzimych piłkarzy, wychowanych tak, a nie inaczej, gdy w Valencii młodzież jest wprowadzana przez inną kulturę futbolu. Oni wiedzą, jak grać jeden na jednego, na utrzymanie piłki, kreatywnie myśleć, długo wymieniać podania... Tymczasem tacy piłkarze, np. Hull City, pewnie najlepiej radzą sobie z wykopywaniem piłki daleko, walce o jej przechwycenie i jeszcze większej walce. To kwestia edukacji.

Myślisz, że to kwestia mentalności w angielskich akademiach?

- Może nie mentalności, ale pod wieloma względami musimy nadrobić do europejskiego futbolu, do stylu kontynentalnego i pewnie to już się dzieje. Jednak na efekty przyjdzie nam czekać kolejne pięć, sześć lat. Gdybyś porozmawiał z Juanem [Calahorro, obrońcą Śląska - przyp. red.], to pewnie dowiedziałbyś się, że jego szkolono w takich aspektach, które wcześniej wymieniłem, gdy młody chłopak w Anglii może dowiedzieć się jedynie, jak przyjąć piłkę, kopnąć w boczną strefę i zawęzić grę. To dwa kompletnie różne sposoby myślenia o futbolu.

Zgodziłbyś się więc, że przekrojowo Premier League jest coraz słabsza, a np. Bundesliga i Primera Division coraz lepsze?

- Możliwe, że tak. Ligę angielską świetnie się ogląda właśnie przez ten styl gry, tempo jest niesamowicie wysokie, wszystko dzieje się tak szybko, a niektóre europejskie ligi są trochę wolniejsze, jest więcej podań na kontrolę sytuacji i dla neutralnego fana może nie są tak rozrywkowe jak Premier League. Jednak może właśnie przez to angielskie drużyny są kilka kroków za rywalami z kontynentu, prawda?

Sądzisz, że w Anglii będzie grało coraz mniej obcokrajowców? Greg Dyke, prezydent angielskiej federacji, powiedział, że dzięki temu w 2022 roku będziecie mistrzami świata...

- Musiał to powiedzieć, prawda? Gdyby przyznał, że pojedziemy do Kataru na wycieczkę, albo tylko jako jedni z wielu, to zaczęto by kwestionować jego pracę. Tymczasem nikt nie wyobraża sobie Anglii na mundialu bez tego szaleństwa, wysokich oczekiwań, flag w oknach i na samochodach... Co do samej ligi - na pewno jest nadal jedną z najlepszych na świecie, także dzięki temu, jacy obcokrajowcy w niej grają. Neutralni kibice uwielbiają ją oglądać, bo dostarcza świetnej rozrywki, jest wiele bramek, dużo wślizgów, czyli są te aspekty typowe dla angielskiego futbolu. A może to właśnie przez te aspekty nie możemy nadgonić innych, bardziej rozwiniętych piłkarsko krajów?

Więcej o:
Copyright © Agora SA