Po sobotniej kolejce liga zostanie podzielona na grupy, które wyłonią mistrza oraz drużyny biorące udział w europejskich pucharach (miejsca 1.-8.) i spadkowiczów (9.-16.).
Rundy finałowe zespoły zaczną z połową punktów zdobytych w 30 kolejkach. - Trzy ekipy będą bić się o tytuł, pozostałe pięć zagra na luzie, a w takich warunkach najwięcej wychodzi. To wspaniałe dla kibiców, ale trenerom nie zazdroszczę - mówi były szkoleniowiec Wisły i
Legii Maciej Skorża.
W sobotę pod wysokie napięcie zostaną podłączone zespoły walczące o wdrapanie się do grupy mistrzowskiej, z miejsc 7.-10. (Górnik,
Lechia,
Cracovia, Jagiellonia). Gdyby nie reforma, grałyby jedynie o premię z NC+ za zajęcie wyższej pozycji. To pozytywna strona zmian, ale dzielenie punktów i - co idzie w parze - zaokrąglanie wyniku do góry wywołuje absurdalne sytuacje na finiszu. Dla zespołów, które do dziś zgromadziły nieparzystą liczbę punktów, nie ma znaczenia, czy w sobotę zremisują, czy przegrają. I tak skończą sezon zasadniczy z identycznym dorobkiem. Ruch ma w tej chwili 47 pkt, więc jeśli wygra dziś z Zawiszą Bydgoszcz, będzie miał 50, a po podziale 25. W przypadku remisu miałby 48 pkt, czyli finalnie 24 pkt. W przypadku porażki wciąż 47, czyli też 24 pkt. To samo dotyczy Cracovii, Piasta, Śląska i Zagłębia. Im zysk punktowy przed rundą mistrzowską i spadkową zagwarantuje jedynie zwycięstwo.
Pozycja na koniec sezonu zasadniczego decyduje też o terminarzu w rundzie finałowej. Warto zmieścić się na miejscach 1.-4. i 9.-12., bo te drużyny zagrają cztery mecze na własnym stadionie, a trzy na wyjeździe (ekipy z pozostałych miejsc będą gospodarzem tylko trzykrotnie).
Kluby, które znajdą się w grupie spadkowej, otrzymają po blisko 250 tys. zł rekompensaty od
Ekstraklasy SA, bo w rundzie finałowej zmierzą się ze słabszymi rywalami, mało atrakcyjnymi dla kibiców. Start grupy mistrzowskiej i spadkowej za dwa tygodnie.