Ekstraklasa. Legia - Lech, czyli polski klasyk o mistrzostwo

Już za pięć dni najważniejszy ligowy mecz dekady, przesądzający zapewne o mistrzostwie Polski. Legia i Lech są tak wyrównane, że trudno wytypować faworyta, ale tak różne zarazem, że trudno znaleźć u nich wiele wspólnych cech

Przewodzący w tabeli duet warszawsko-poznański łączy jedno - na tle nieprzewidywalnej ze słabości T-Mobile Ekstraklasy to zdecydowanie wyrosłe nad resztę tuzy, na nasze warunki stabilne finansowo przedsiębiorstwa, które gotowe są po mistrzostwie zbudować drużynę zdolną bić się w eliminacjach Ligi Mistrzów. Różnymi drogami, rzecz jasna, bo Legia i Lech są jak ogień i woda.

Różnice rozpoczynają się już na dworcach kolejowych obu miast. Wsiadając do pociągu na stacji Warszawa Centralna, zapytałem pięciu mężczyzn w wieku 30-50 lat, jak szykują się do sobotniej wielkiej gry o piłkarskiego mistrza Polski. Czterech wzruszyło ramionami, odpowiadali, że ich piłka nie interesuje, jeden poza tym, że Legia jest liderem, o finiszu ligi nie wiedział nic. Podobna grupa na Dworcu Głównym w Poznaniu opowiadała mi o zbliżającym się klasyku śpiewająco, niektórzy wymienili nawet wszystkich czterech strzelców goli w ostatnim meczu Lecha z Widzewem. Wtrącili się nawet taksówkarze, jeden złośliwie zapytał, czy aby nie przyjechałem ze stolicy na zwiady.

"Poznańska wiara nie wybacza"

Bo w Poznaniu Lechem żyją wszyscy, nic tak nie porywa jak rywalizacja z Legią i Warszawą. Dojeżdżając na Bułgarską, gdzie umówiłem się z trenerem poznaniaków Mariuszem Rumakiem, nasłuchałem się od taksówkarza, jak to lider podebrał zimą Kolejorzowi Bartosza Bereszyńskiego, jak wcześniej podkupił Jerzego Podbrożnego i innych oraz że "poznańska wiara nie wybacza nigdy".

Bereszyński to najświeższa sprawa, od której do dziś czerwienieją ze złości w Poznaniu. Zamiast transferu, Legia zapłaciła tylko tzw. ekwiwalent za wychowanie zawodnika, około 400 tys. zł. Wychowankowi Lecha, młodzieżowemu reprezentantowi Polski, skończył się kontrakt, a przy Łazienkowskiej zaproponowano mu blisko dziesięć razy wyższe zarobki. Różnice kontraktowe w obu klubach są bardzo znaczące także w przypadku pozostałych piłkarzy, również gwiazd. Nieoficjalnie Legia wydaje na gaże zawodników blisko dwa razy tyle co Lech.

- A ja już nie dziwię się na transfer Bartka jak kilka tygodni temu. U nas nie grałby w obronie, jak zapewnił mu to trener Jan Urban. Byłby albo napastnikiem, albo bocznym pomocnikiem - rozpoczyna naszą rozmowę Mariusz Rumak, choć wcześniej był na decyzję młodego piłkarza bardzo zły.

Ogień i woda

Z trenerem Lecha trudno jest umówić się z dnia na dzień. Jeśli rozmowa, to tylko twarzą w twarz, o umówionej co do minuty porze ani chwili dłużej po wyznaczonym terminie. Odkąd został pierwszym szkoleniowcem w marcu ubiegłego roku, w dłuższych telewizyjnych wywiadach wystąpił dwa razy. - Praca, powtarzalność na każdym kroku, profesjonalizm na każdym szczeblu muszą w końcu przynieść sukces - mówi stanowczo 36-letni Rumak.

To były piłkarz Olimpu Złocieniec, który przerwał amatorską karierę z powodu kontuzji. Został trenerem, pracował w Lechu z grupami młodzieżowymi, a obejmując asystenturę u Jose Mari Bakero, zapowiedział, że nie będzie drugim cały czas, bo marzy o sukcesach w roli bossa. W marcu ubiegłego roku dostał szansę i od razu zderzył się z uznawanymi za wielkie gwiazdy w Wielkopolsce Piotrem Reissem, Rafałem Murawskim i Krzysztofem Kotorowskim.

- Nie miałem z tym problemu. Trener z przeszłością piłkarską ma tylko kilkanaście łatwych dni w szatni, ten bez przeszłości musi pracować na swoją markę od pierwszych sekund. Tak, zdarzało się, że proponowałem drużynie alternatywne taktyki i pytałem, która ich zdaniem przyniesie powodzenie. Słucham, co mają do powiedzenia moi piłkarze - opowiada trener wicelidera, z którym Lech na 46 mecze w lidze i pucharach wygrał 28 (ponad 60 proc.), a w ekstraklasie na 39 wyjazdowych punktów w tym sezonie wywalczył 36.

Z 15 lat starszym Urbanem z Legii jest zupełnie inaczej - można dodzwonić się do niego niemal w każdym momencie, nawet poza oficjalnymi "media day" w klubie rozmawia z dziennikarzami. Piłkarzom dość często przypomina, że to on strzelił Realowi Madryt trzy gole na Santiago Bernabeu, denerwuje się, kiedy nie mają dość umiejętności, by poprawnie wykonać zadane ćwiczenie.

W podobny sposób zachowują się działacze obu klubów. Prezesa Legii Bogusława Leśnodorskiego cała Polska poznała zaledwie w kilkanaście dni, odkąd objął stanowisko pod koniec ubiegłego roku. Wystąpił niemal w każdej stacji telewizyjnej i radiowej, udzielił kilkudziesięciu wywiadów. Chodzi na niemal każdy trening, osobiście nakrył balujących w nocnym klubie Serbów Danijela Ljuboję i Miroslava Radovicia.

O szefach Lecha wiadomo niewiele, bo medialnie nie udzielają się wcale, najwyżej klubowej telewizji. Wiadomo tyle, że prezesem jest Karol Klimczak, a najwięcej do powiedzenia ma dyrektor sportowy, syn właściciela klubu Piotr Rutkowski.

- Na kontrastach oparta jest cała ta rywalizacja - opowiada nam, obwożąc po Poznaniu Andrzej Juskowiak, była gwiazda Lecha, wicemistrz olimpijski z Barcelony. - Weźmy kibiców: ci z Warszawy przez cały słabiutki mecz Legii ze Śląskiem w Pucharze Polski dopingowali, ci z Poznania niecierpliwie gwizdali już w przerwie ostatniego spotkania z Widzewem, kiedy było 0:0 [skończyło się 4:0 - red.]. Media odwrotnie: dziennikarze piszący o Lechu są bardzo przychylni klubowi, w stolicy leją Legię za najmniejsze potknięcie.

Biletów nie ma od dawna

Legia prowadzi w tabeli, Lech ma dwa punkty mniej. W pierwszej rundzie warszawiacy wygrali na wyjeździe 3:1. - Dlatego w sobotnim rewanżu chciałbym, byśmy wygrali, ale i spróbowali odrobić bilans w dwumeczu. Będzie trudno, choć mistrzostwo nie musi rozstrzygnąć się tym meczem. Przypominam tylko, że po nim zostaną jeszcze trzy kolejki. My gramy dwa mecze u siebie, Legia gra na wyjeździe - mówi Rumak.

Sobotni mecz rozpocznie się o godz. 13.30, transmisję z niego przeprowadzą trzy telewizje, także publiczna. Bilety rozeszły się w kilka godzin, w pierwszych minutach kibice zablokowali serwery.

W poznańskim klubie czuć ekscytację sobotnim hitem, w Warszawie traktują go zwyczajnie. Piłkarze Legii wprost stwierdzili, że denerwowali się ostatnim meczem z Jagiellonią (3:0), kiedy wyszła afera z Serbami, o starcie z Lechem są spokojni. - Musimy wygrać, chcąc mieć mistrza. Jeśli zremisujemy, tragedii nie będzie, wciąż zostaniemy przy przewadze, zostaną trzy mecze - mówił niedawno prezes Leśnodorski.

W ostatnich latach tylko raz zdarzyło się, by w czterech ostatnich kolejkach lider zamienił się z wiceliderem miejscami. W sezonie 2009/2010 Lech tracił do Wisły Kraków dwa punkty, skończyło się aż trzypunktową przewagą poznaniaków na finiszu i szóstym w historii mistrzostwie.

- Czy mamy teraz szansę? Niewiarygodne, jak potoczyły się losy tego sezonu, prawda. Ale ja w to wierzyłem. Kiedy rozpoczynałem pracę w Lechu jako pierwszy trener, mówiłem, że moim marzeniem jest Liga Mistrzów. Pamiętam, że niektórzy śmiali się pod nosem. Być może niebawem niektórzy będą ronić łzy, słysząc przy Bułgarskiej hymn najważniejszych klubowych rozgrywek - opowiada szkoleniowiec z Poznania.

Transfery też różne

Oba kluby wybiorą zapewne inną drogę po zdobyciu mistrzostwa. Lech znów chce przeprowadzić transfery piłkarzy jeszcze nieodkrytych poparte wielomiesięczną obserwacją przez skautów. Tak było w przypadku Semira Stilicia, Sergieja Kriwca, Artjoma Rudniewa czy ostatnio Kaspera Hamalainena i Gergo Lovrencsicsa. Kilka dni temu do Szkocji wybrał się sam Rumak, w sobotę oglądał Jeroena Tesselaara, obrońcę Kilmarnock.

Legia najprawdopodobniej będzie wzmacniać się spektakularnie. Po rozstaniu z Danijelem Ljuboją z klubu wyciekła informacja o planowanym pozyskaniu Milana Barosa, byłego reprezentanta Czech, zdobywcy Ligi Mistrzów z Liverpoolem. Znów pewnie sięgnie po wyróżniających się piłkarzy z innych polskich klubów, jak było z Wladimerem Dwaliszwilim czy Tomaszem Jodłowcem.

Najwięcej różnic między oboma klubami widać jednak na boisku. W taktyce, ustawieniu, sposobie rozgrywania piłki, umiejętności przechodzenia z obrony do ataku. Obaj trenerzy twierdzą jednak, że nie odkryli jeszcze wszystkich kart.

Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live na iOS i na Androida

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.