Polski problem stadionowy. Na zawsze będziemy dokładać do Euro 2012?

Nowe stadiony miały dać polskiej piłce nożnej nowy impuls do rozwoju. Kibice mieli zasiadać na nich tłumnie, a miasta i właściciele klubów zarabiać krocie nie tylko na meczach, ale także na komercyjnych imprezach i wynajmie powierzchni biurowych. Okazało się, że znakomita większość nowych polskich stadionów przynosi straty, trzeba do nich dokładać kolejne miliony i nie wiadomo, czy kiedykolwiek zarobią choćby na swoje utrzymanie.

Co stadion, to problem. W Warszawie Narodowy ma już drugiego od Euro 2012 operatora i czwartego szefa. W Poznaniu Lech nie chce płacić ustalonej z miastem sumy za korzystanie z obiektu, a nawet nie reguluje rachunków za prąd i wodę. We Wrocławiu władze miasta wyrzuciły pierwszego operatora, a teraz ładują miliony złotych w upadającą drużynę Śląska, której nie chce finansować jej drugi współwłaściciel - Zygmunt Solorz. W Gdańsku pierwszy operator nie zorganizował ani jednej imprezy poza meczami Lechii Gdańsk i zostawił po sobie długi. Śląski w Chorzowie wciąż jest rozgrzebaną budową, której dokończenie będzie tańsze niż... rozebranie tego, co już wybudowano.

Wrocław imprezowy

Wrocław do zarządzania stadionem wynajął początkowo amerykańską firmę SMG. Organizacja tysięcy imprez na świecie dla 50 mln widzów rocznie była wystarczającą rekomendacją. I rzeczywiście, Amerykanie wzięli się do pracy i zorganizowali kilka koncertów i imprez. Wrocław miał walkę Tomasza Adamka z Witalijem Kliczką, mecze Japonia - Brazylia, turniej Polish Masters z udziałem czterech znanych drużyn piłkarskich, koncert Queen, George'a Michaela i zawody Monster Trucków. Tylko ta pierwsza i ostatnia impreza zakończyła się minimalnym zyskiem, reszta przyniosła wielomilionowe straty. Najwięcej miasto musiało dopłacić do turnieju piłkarskiego. Na mecze rozdano za darmo 35 tys. biletów, bo nikt nie chciał ich kupować.

Za swoje usługi SMG pobierało od Wrocławia wynagrodzenie - 9 mln zł. W końcu miasto umowę wypowiedziało i powołało swoją spółkę do kierowania stadionem - Wrocław 2012. Za "brak nadzoru nad imprezami na stadionie" zdymisjonowany został wiceprezydent Michał Janicki. Podjęło też decyzję o poważnym ograniczeniu liczby imprez, które miały się na stadionie odbywać. Skoro każda przynosiła stratę, to już lepiej nie robić nic.

Zaoszczędzone pieniądze się przydadzą. Śląsk utrzymuje się bowiem tylko dzięki budżetowi miasta. Gdyby nie to, że dostał od Wrocławia kilkunaście milionów złotych, straciłby płynność finansową i musiałby się wycofać z ligi. Właścicielami klubu są miasto i Zygmunt Solorz. Twórca Polsatu nie chce jednak utrzymywać Śląska z własnej kieszeni. Zespół miał korzystać z zysków galerii handlowej, która miała powstać przy stadionie. Żaden bank nie chciał jednak skredytować inwestycji. Miasto stoi więc pod ścianą, musi utrzymywać piłkarzy, by ktokolwiek zechciał na ogromny stadion miejski przyjść i zapłacić za bilety.

Mimo to Wrocław 2012 zachowuje pełen optymizm: - Stadion zacznie na siebie zarabiać w 2017 roku - poinformował rzecznik spółki Adam Burak. - W tym roku zabraknie nam 19,5 mln zł - dodaje.

Gdańsk bezimprezowy

W Gdańsku pierwszym operatorem została Lechia Gdańsk (właściwie jej spółka córka - Lechia Operator). Piłkarski klub nie zorganizował żadnej imprezy komercyjnej, znalazł chętnych na zaledwie kilka lóż i zostawił po sobie tylko długi - 6 mln zł. Obiekt przejęły więc miasto i jego spółka. Zaczęła od spłaty długów po poprzednikach. Nowi szefowie miejskiej spółki Arena Gdańsk Operator obiecują, że stadion zacznie zarabiać na siebie za trzy, cztery lata. Pierwszy koncert - występ Jennifer Lopez - przyniósł ponoć dochód.

- W Gdańsku będziemy potrzebować od trzech do czterech lat, by stadion był rentowny - twierdzi Borys Hymczak ze spółki Arena Gdańsk Operator.

Gdańsk i tak jest w lepszej sytuacji niż inne stadiony wybudowane na Euro 2012. Przynajmniej wykorzystał okazję i sprzedał prawa do nazwy stadionu PGE za 35 mln zł na pięć lat. Wszystkie negocjacje dotyczące sprzedaży nazwy podjęte w Poznaniu, Wrocławiu, Warszawie zakończyły się jak dotąd fiaskiem.

Lech nie chce płacić

Poznań zorganizował tylko koncert Stinga na swoją inaugurację i... wystarczy. Do imprezy trzeba było dopłacić 3 mln zł. Obecny operator obiektu - Lech Poznań (a właściwie jego spółka córka Marcelin Management) - nie ma zamiaru organizować żadnych imprez poza meczami piłkarskimi. Cześć mieszkańców miasta - tych niezainteresowanych piłką nożna - poczuła się oszukana. Stadion był bowiem budowany z miejskiej kasy jako obiekt wielofunkcyjny, a nie tylko boisko piłkarskie.

Lech za wybudowany kosztem 750 mln zł stadion ma płacić 3,1 mln zł rocznie miastu, ale nie wywiązuje się z umowy. W tym roku POSiR (Poznańskie Ośrodki Sportu i Rekreacji) musiał nawet regulować opłaty za prąd i wodę zużywaną na stadionie. Lech chce płacić mniej za wynajem stadionu. W marcu zaczęły się negocjacje. O ich wyniku na razie nic nie wiadomo.

W ostatnim tygodniu wybuchła kolejna afera. Okazało się, że pod jednym z sektorów pękają słupy konstrukcyjne. Wykonawca nie zamontował podkładek umożliwiających swobodne kurczenie i rozkurczanie się konstrukcji, a zastąpił je zwykła papą. Sektor został zamknięty, bo wymaga naprawy.

W Poznaniu mają także ogromne problemy z murawą. Trwa nie chce rosnąć, bo za bardzo zacieniają ją trybuny.

Zobacz wideo

Czterech szefów Narodowego

Można zażartować, że na stadionie Narodowym w Warszawie szefowie zmieniają się w tempie zasuwania dachu. Od połowy ubiegłego roku stadion miał już czterech szefów - Rafała Kaplera, Roberta Wojtasia, Michała Prymasa (wszyscy z Narodowego Centrum Sportu) i obecnie rządzącego Marcina Herę, prezesa spółki PL.2012+. Pierwszy wsławił się gigantyczną odprawą (570 tys. zł po trzech latach pracy), drugi aferą dachową (dach przed meczem Polska - Anglia został otwarty i mecz nie mógł się odbyć z powodu obfitych opadów deszczu, a Wojtaś nie potrafił przekonać UEFA i PZPN, by go zasunąć przed opadami). Trzeci pracował tylko niecałe trzy miesiące. Ten ostatni poinformował ostatnio, że z 65 ekskluzywnych lóż, na których stadion miał zarabiać 20 mln zł rocznie, wynajęto cztery, a i z tych czterech trzy dopiero w ostatnich tygodniach. Te liczby obrazują, jak trzech kolejnych szefów przespało swoje urzędowanie. Sam wynajem lóż i powierzchni komercyjnej wystarczyłby, by stadion nie przynosił strat.

- Stadion Narodowy zacznie zarabiać przy sprzyjających okolicznościach w 2014, a na pewno w 2015 roku - zapewnia Ministerstwo Sportu i Turystyki. Na razie budżet państwa musi dołożyć w tym roku do Narodowego 20 mln zł.

Śląska katastrofa

Ciągnąca się 17. rok przebudowa Stadionu Śląskiego ma zostać ukończona za dwa lata. To ostatnia decyzja sejmiku. Długo nie było wiadomo, co dalej z obliczoną na 55 tys. miejsc dla widzów inwestycją. Dwa lata temu prace zostały wstrzymane po tym, jak elementy łączące liny podtrzymujące konstrukcję dachu zaczęły pękać. Ekspertyzy wykazały, że zostały źle wykonane. Przeprojektowanie dachu, wykonanie nowych elementów, wzmocnienie konstrukcji podtrzymującej dach ma kosztować dodatkowe 121 mln zł. Cała inwestycja zamknie się kwotą 583 mln zł. Jednym z argumentów za kontynuowaniem inwestycji był fakt, że rozbiórka tego, co już zbudowano, pociągnie większe koszty niż dokończenie budowy.

Stadion jeszcze nie powstał, a już jest krytykowany. Przede wszystkim chodzi o znaczne oddalenie boiska od trybun. Stadion będzie miał bowiem bieżnię do rozgrywania zawodów lekkoatletycznych.

Wisła wyprowadza się z Krakowa

W Krakowie na stadion Wisły miasto wydało 540 mln zł, ale wciąż nie doszło do porozumienia z właścicielem klubu Bogusławem Cupiałem. Władze miejskie chcą, aby Wisła płaciła za wynajem 7 mln zł rocznie (połowę w gotówce, połowę jako wymiana barterowa za reklamę Krakowa). Cupiał nie chce się zgodzić i zapowiada wynajmowanie boiska i części trybun tylko na mecze. Administracja klubu miałaby się przenieść do Katowic, a piłkarze trenowaliby w Myślenicach albo na innym boisku w Małopolsce.

Tak jak na innych polskich stadionach, cały czas jest problem, by znaleźć firmy, które chciałyby się przenieść do biur przygotowanych na stadionie.

Kibiców coraz mniej

Zupełną mrzonką okazały się też przewidywania, że nowe stadiony przyciągną na trybuny tysiące nowych kibiców. Średnia frekwencja w tym sezonie (8,1 tys.) jest nie tylko niższa od tej sprzed roku (8,7 tys.), ale także od tej dwa lata temu (8,4 tys.). Większość klubów, które grają na największych nowo wybudowanych stadionach - Legia, Lechia, Śląsk i Wisła - notują niższą liczbę widzów na trybunach niż przed rokiem. Tylko Lech jest tu wyjątkiem.

I trudno się spodziewać, by w kolejnych latach było lepiej, choć nowe stadiony powstają m.in. w Gliwicach, Zabrzu i Białymstoku. Poziom ligi, co widać po wynikach polskich drużyn w europejskich pucharach, zamiast podnosić się, spada. Polacy nowe stadiony już sobie obejrzeli, teraz chcieliby zobaczyć coś więcej.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.