Andrzej Juskowiak po jesieni rozbiera T-Mobile Ekstraklasę na części i apeluje: Piłkarze! Grajcie z zębem, zachwycajcie

Wicemistrz olimpijski z Barcelony, dziś komentator Polsatu, opowiada o zauroczeniu Śląskiem, rozczarowaniu Zagłębiem, zachwyca się trenerem Lenczykiem i napastnikiem Nakoulmą, wstawia Piecha i Kamińskiego do kadry na Euro i zastanawia się, czy w Poznaniu powinni podziękować Bakero.

Redaktor to dopiero jest kibic! Poznaj nas na profilu Facebook/Sportpl ?

Przemysław Iwańczyk: Kiedy na starcie zapowiadał pan u nas ligę, życzył sobie, by dała kibicom dramatyczne mecze, efektowne gole, słowem spektakle, jakie pamięta się latami.

Andrzej Juskowiak: Mało było spotkań, takich jak mecz Lech - Legia, które niosłyby moc emocji z boiska. Mimo że nie padł gol, był najciekawszy, zwłaszcza w końcówce nie zabrakło dramaturgii, a późnej długo się o tym spotkaniu mówiło. W Poznaniu podkreślano, że Lech zagrał dobrze, starał się strzelić bramkę, kombinował itd. W Warszawie za to cieszyli się z remisu. Wszyscy byli zadowoleni.

I to wszystko, co zapamiętał pan z jesieni?

- Było jeszcze kilka niezłych spotkań, np. niedawne Śląska z Wisłą. Wydawało mi się, że mierzą się zespoły z dwu różnych biegunów - wrocławianie na fali, mistrz Polski zdołowany. Groziły piłkarskie szachy, wyczekiwanie na moment decydującego ciosu, a zostałem mile zaskoczony. Obie drużyny zagrały ofensywnie, stworzyły po kilka sytuacji. Tylko fatalne boisko utrudniało grę, co chwilę ktoś się przewracał. Gdyby nie to, mógłby to być najlepszy mecz rundy.

Tendencję łatwo wychwycić - drużyny walczące o mistrzostwo stwarzały najlepsze widowisko, prezentowały najwyższą jakość, także indywidualnie. Szkoda, że w starciach na szczycie zabrakło dramaturgii, nie padał gol za golem. Kto strzelał pierwszy, z reguły wygrywał. Brakuje mi meczu, który porwałby kibiców i wszyscy zastanawialiby się do końca, kto zwycięży. Może dlatego, że gra u nas niewielu piłkarzy o wysokich umiejętnościach, czarujących techniką i niekonwencjonalnymi zagraniami.

Dotykam tu kolejnego problemu - czy aby nie dlatego na stadionach są pustki. Zapewne problem jest bardziej złożony, ale mamy zbyt mało utalentowanych graczy, skoro zachwycamy się młodymi legionistami - Rafałem Wolskim czy Michałem Żyro - po jednym ich olśniewającym zagraniu. Tęsknimy za czasami, kiedy jakiś geniusz ośmieszał rywali seriami.

Legia czy Śląsk, nie patrząc na tabelę, kto był najlepszy tej jesieni?

- Śląsk był stabilniejszy. Z wyrównanym, szerokim składem trener Orest Lenczyk dokonywał takich roszad, że każdy w każdym momencie był gotowy do gry. To ważne, tym bardziej stawia tę drużynę w roli faworyta przed rewanżami.

Legia grała jednym składem. To dobrze, bo zawodnicy rozumieją się, w ich grze jest wiele automatyzmu. Dowodem - świetne, dwójkowe zagrania Danijela Luboi z Miroslavem Radoviciem. Z drugiej strony to jednak niebezpieczne, bo gdy wypadną dwa czy trzy ogniwa, będzie problem.

Warszawiacy mają graczy coraz mocniej dobijających się do jedenastki, jak Wolski czy Żyro, ale Śląsk jest ciut lepszy, ma lepiej zbilansowany skład, zwłaszcza między pomocnikami a napastnikami. W Legii niewielu zdobywa gole.

Który piłkarz pana olśnił?

- Całą rundę chwaliłem napastnika Arkadiusza Piecha z Ruchu. Przy trenerze Waldemarze Fornaliku zrobił olbrzymi skok. Różni się od pozostałych ligowców na tej pozycji. Jest bardzo nieprzyjemny dla obrońców, ale mógłby być choć trochę skuteczniejszy, bo sytuacji miał dużo więcej niż goli. W drugiej części rundy jesiennej dołączył do niego Prejuce Nakoulma z Górnika, który w każdym meczu był bardzo groźny pod bramką.

Dla mnie są to osobowości rundy, zasługują na wyróżnienie. Nie grają w najlepszych klubach, ale prezentują duże umiejętności i w miarę regularnie to potwierdzają.

Kto jeszcze pana urzekł?

- Piłkarze zdolni grać jeden na jeden, jak Wolski czy Ivica Iliev. Także Semir Stilić z Lecha potrafi otworzyć drogę do bramki, Radović to samo. Takich nam trzeba więcej.

Gwiazdą Śląska jest dla mnie trener Lenczyk, a odkryciem ligi - Fornalik z Ruchu. Mimo problemów finansowych i organizacyjnych tak przygotował zespół, że gra o czołowe miejsce. Są drużyny z lepszą kasą, bazą, kibicami, ale nic z siebie nie umieją wykrzesać.

A gdzie Radović, gdzie Luboja?

- Dużo łatwiej jest grać w zespole walczącym o wysokie cele. Generalnie była to udana runda starszych - Ljuboi, Marka Zieńczuka, Aleksandara Vukovicia, Sebastiana Mili, Michała Żewłakowa, Marka Saganowskiego, którzy udowodnili, że można grać na wysokim poziomie, będąc po trzydziestce.

Ljuboja? Nie wierzyłem, że będzie tak harował dla zespołu, nie widziałem, by grał tak w Niemczech. Kiedy przychodził do naszej ligi, spodziewałem się, że potwierdzi umiejętności, o ile zechce. Zechciał.

Piecha coraz częściej wymienia się jako kandydata do kadry na Euro .

- Może rzeczywiście by nam pomógł. To inny typ napastnika niż Robert Lewandowski czy Paweł Brożek. Potrafi więcej w pojedynkę, potrafi się wyswobodzić spod opieki nawet dwóch obrońców, jest bardzo szybki i może dużo zdziałać sam. Lewandowski jest najwszechstronniejszy, Brożek to egzekutor, ale to Piech ma wszystko, czym powinien się charakteryzować napastnik. I jest z nich najszybszy. Przydałby się kadrze.

Jest jeszcze jakiś piłkarz, o którym nie jest głośno, a pana zdaniem zagra na Euro?

- Może Marcin Kamiński z Lecha. Jeżeli grałby wcześniej, dostałby szansę w poważnym meczu międzypaństwowym. Z Legią, grając przeciwko Luboi, udowodnił, że jest nietuzinkowym obrońcą z wielką umiejętnością ustawiania się.

Wybierze pan największą fajtłapę jesieni?

- Najbardziej zawiódł mnie napastnik Polonii Daniel Sikorski. Pokazywał się w Górniku, po transferze przysiadł, choć dostał wiele szans.

Jak pan oceni Wisłę opierającą swój skład głównie na obcokrajowcach?

- Na ocenę wpływa wyniki z eliminacji Ligi Mistrzów. Wisła odpadła, jak się okazało, z bardzo dobrym zespołem. Mimo to właściciel klubu czuł się mocno zawiedziony, bo cel wydawał się osiągalny, zwłaszcza po wielkich zmianach kadrowych. Kolejny raz okazało się, że nie da się skutecznie zbudować drużyny na Europę w tak krótkim czasie. To przestroga dla innych. Opierając zespół na dświadczonych zawodnikach, można szybko sięgnąć po mistrzostwo Polski, na puchary to nie wystarcza.

Wisła miała też problem psychologiczny, bo jej piłkarze nie umieli pogodzić się, że nie grają w Lidze Mistrzów. A wszyscy byli pewni awansu. Kiedy doszła krytyka, wiślacy stali się tłem dla innych. Bo też liga, przy podporządkowaniu wszystkiego pucharom, stała się jedynie poligonem. Taka strategia zakończyła się zwolnieniem trenera Roberta Maaskanta. Jego drużynie brakowało jakości, zawodnicy popełniali dużo błędów, nie potrafili utrzymać formy. Kiksy doświadczonych obrońców, np. Kewa Jaliensa, były niewyobrażalne.

Myślałem, że Wisła się już nie wydźwignie, najgorszym momentem była porażka z Cracovią, stąd natychmiastowa decyzja o zwolnieniu trenera. Nowy - Kazimierz Moskal - dokonał kilku zmian, sadzając na ławce Dudu Bitona, a przede wszystkim Osmana Chaveza. Dał do zrozumienia graczom, że nie ma świętych krów, a o miejsce trzeba walczyć. Rezultaty przyszły natychmiast, bo w ostatnich meczach widać było świeżość i zaangażowanie piłkarzy. Na przykład Iliev udowodnił, że jak chce, potrafi, i to bardzo dużo. Przyjemnie oglądało się jego grę z zaangażowaniem.

W lidze znalazłoby się kilka innych drużyn, które bardziej rozczarowały.

- Na pewno Zagłębie. Na wzmocnienia wydało wielkie pieniądze, które - jak się znów okazało - goli nie dają. Drużynie tej nie pomogła zmiana trenera, przeciwnie, teraz jeszcze łatwiej wszyscy ogrywają Zagłębie.

Jan Urban miał spokojnie budować zespół, zbudować go na młodych zawodnikach, którzy wygrali Młodą Ekstraklasę jak młody napastnik Arkadiusz Woźniak. Była to słuszna droga, ale taka strategia, trzeba to wiedzieć, natychmiastowych sukcesów nie przynosi.

Nie rozumiem tego, co dzieje się w Lubinie. Bo niby mają wszystko, czego trzeba - wielkie pieniądze, ładny stadion, ale brakuje najważniejszego - wyników i kibiców. Wychodzi na to, że na Dialog Arenie [tak nazywa się obiekt w Lubinie] deficytowym towarem jest dialog, który pozwoli się porozumieć. Na razie piłkarze zbyt łatwo zarabiają bardzo duże pieniądze. Nie wiem, jaki mają system premiowania, ale w wielu przegranych spotkaniach nawet nie próbowali walczyć. Albo nie mogą, bo są np. źle przygotowani, albo nie chcą.

Kolejne rozczarowania to Lechia i Jagiellonia. Zwłaszcza w Gdańsku mogą być rozgoryczeni, bo regres drużyny zbiegł się z przejściem na nowy, wielki stadion. Zamiast wyższej jakości polotu była coraz bardziej defensywna gra, która przysłaniała gdańszczanom wszystko. Lechia grała wcześniej otwarcie, przez co także traciła gole. Być może trenerowi Tomaszowi Kafarskiemu wydawało się, że skupienie się na obronie, da wyniki. Jednak żeby wygrywać, należy trafiać. W słabej formie byli odpowiedzialni za zdobywanie bramek, zwłaszcza Razack Traore, który myślami nie był na boisku. Jak już spartolił sytuację, przechodził obok tego z uśmiechem. Nie widziałem u niego zaangażowania.

Za to poleciał trener, ale trudno by było inaczej, skoro łączył sprawy szkoleniowe z funkcją dyrektora sportowego. On od początku do końca podejmował decyzje i w sprawach treningowych, i transferowych. Musiał wziąć za to odpowiedzialność, tym bardziej że momentami trudno było zmusić się do oglądania meczów Lechii.

Czy nowy trener Lechii Rafał Ulatowski znów nie połamie sobie zębów na ligowej drużynie?

- W Gdańsku nie tylko trener jest problemem. Przy takich oczekiwaniach kibiców obecni zawodnicy nie są w stanie wiele zdziałać.

Nie chcę wiedzieć, co pan myśli o Cracovii, znów jednej z najgorszych drużyn ligi.

- Grają dokładnie tak jak w ubiegłym roku. Dla mnie to niespodzianka, że po tak fatalnej poprzedniej jesieni zdołali utrzymać się w lidze. I dziwię się równie mocno, że po tych męczarniach powtarzają błąd. Tym bardziej że gubili punkty bez determinacji, jakby zapomnieli, co ich spotkało wcześniej. Tak sobie myślę, że kiedyś to szczęście się skończy, że kiedy piłkarze uświadomią sobie, co im grozi, i zaczną się starać, będzie już za późno.

Nie dziwię się, że klub ten większą część rundy spędził na dnie. Ciągła rotacja powoduje destabilizację. Poza tym nie wiem, czy wybory trenerów są słuszne. Weźmy obrońcę Marka Wasiluka, który w Krakowie albo był w głębokiej rezerwie, albo w Młodej Ekstraklasie. Przeszedł do Śląska, pracuje solidnie i dostał ostatnio miejsce w jedenastce.

W przypadku klubów, które popadły w kryzys, dochodzi jeszcze sprawa, na którą zwrócił uwagę Czesław Michniewicz. Jego Jagiellonia cienko przędzie, a on zapowiedział wielkie zmiany zimą. To spowodowało, że zawodnicy zaczęli bać się o przyszłość. Nie ryzykowali, byli sparaliżowani. Doszły do tego duże stadiony, co wywołało u niektórych jeszcze większy stres. Pamiętamy wypowiedź obrońcy Cracovii Mateusza Żytki, który zagrał słaby mecz i zaczął się publicznie biczować, że do niczego się nie nadaje. Zatkało chyba wszystkich, mnie też. Widać, niestety, że nie mamy zbyt wielu piłkarzy z mentalnością zwycięzców.

Trenerzy zmieniali się aż w sześciu drużynach - Cracovii, ŁKS, Zagłębiu, Lechii, Bełchatowie, Wiśle. Działacze którego klubu popełnili błąd?

- Zagłębia, które teraz wygląda dużo gorzej niż za trenera Urbana. Bardziej niż nad trenerami zastanowiłbym się nad piłkarzami, których sprowadzono latem do Polski. Bo może oni, choć kosztowali niemało, nic nie wnieśli. Na przykład w Jagiellonii niektórzy nowi siedzą na ławce albo oglądają mecze z trybun. Na drugim biegunie jest Śląsk, który transferów zrobił najmniej, a ze wszystkimi trafił. Zwłaszcza z Johanem Voskampem, bo ten nie dość, że gra i strzela gola, to jeszcze stał się poważną konkurencją dla Omara Diaza, który wcześniej się tylko obrażał i miał muchy w nosie.

Wywaliłby pan z Lecha José Mari Bakero, czego domagają się kibice klubu?

- Na pewno nie widzę postępu drużyny. Jeśli przez pięć meczów Lech nie może strzelić bramki, to albo jest to ewidentny błąd w przygotowaniu, albo w ustawieniu. Nie trzeba przecież pięknie grać, aby do strzelenia gola wykorzystać np. stałe fragmenty. Były przerwy na reprezentację, wolne dni, a drużyna ani drgnęła.

Czyli polscy trenerzy nie powinni mieć kompleksów? Np. Michał Probierz, który najpierw podał tlen ŁKS, a teraz odnosi spektakularne sukcesy z Arisem Saloniki.

- Michał to miał chyba czarodziejską różdżkę. Pokazał nieprzeciętne umiejętności, tym bardziej że w ŁKS miał więcej do stracenia niż zyskania. Podjął duże wyzwanie, mógł przecież przeczekać spokojnie dwa, trzy miesiące i teraz na pewno pracowałby zamiast Maaskanta w Wiśle czy Kafarskiego w Lechii.

Kto będzie mistrzem?

- Śląsk, który jest bardzo stabilny. Tam nie ma problemu, jeśli jeden czy dwóch dostaje kartki lub narzeka na kontuzje. Ich największą zaletą jest umiejętność wygrywania meczów, w których nie dominują. Mają wreszcie trenera, który raczej nie zwariuje, nie zepsuje tego co wypracował, a jego historia wskazuje, że wiosnę ma zawsze lepszą niż jesień.

Legia pokazała się w kilku meczach, miała niezłą serię, ale nie ma tylu atutów.

Kto spadnie?

- Wydaje mi się, że w końcu Cracovia. ŁKS też nie wygląda dobrze, ma wielkie problemy finansowe i zaczyna brakować mu punktów.

Na koniec: spełniła T-Mobile Ekstraklasa twoje oczekiwania? Organizacyjnie, sportowo.

- Spodziewałem się, że będzie trochę więcej kibiców. Nie doceniamy konkurencji. Rodziny mogą spędzać weekendy w rozmaity sposób. Ceny wejściówek na mecze powinny być porównywalne do cen biletów kinowych, z czym np. poradzono sobie tylko we Wrocławiu. Oczywiście stadion jest tam pełen także ze względu na grę Śląska, ale inne drużyny też były niezłe, a kibiców im brakowało, np. Korona, kiedy przewodziła tabeli.

Pamiętajmy, nie samą piłką żyją ludzie, mają do wyboru siatkówkę, ręczną. Potrzebują zanęty, kibiców trzeba zaprosić. Robić promocje, proponować atrakcje, zapewniać widowiska. Dawać im za aktorów piłkarzy, którzy grą, fajerwerkami technicznymi pociągną tłumy. Sam wynik, zwycięstwo lokalnego zespołu przestało być atrakcją.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.