Lechia - Lech 0:0. Żółtodziub bohaterem Lechii

Wojciech Pawłowski nie wpuścił gola od 270 minut, czyli od czasu debiutu w ekstraklasie. Jeśli wytrzyma przynajmniej 29 minut w następnym meczu, pobije rekord Łukasza Fabiańskiego

Jeszcze niedawno nie miał nawet co marzyć o grze w ekstraklasie. W poprzednim sezonie o miejsce w bramce walczyli Paweł Kapsa i Sebastian Małkowski. Latem Kapsa nie dogadał się w sprawie nowego kontraktu i nie został zgłoszony do ekstraklasy. Wydawało się, że rozgrywki należeć będą do Małkowskiego, który zdążył już zadebiutować w reprezentacji Polski. A jeśli ktoś mu zagrozi, to sprowadzony wcześniej jako straszak dla Kapsy Michał Buchalik. Jednak choroba Małkowskiego i uraz Buchalika sprawiły, że trener Tomasz Kafarski dał szansę Pawłowskiemu, który perfekcyjnie wykorzystuje zaistniałą sytuację.

W ekstraklasie zadebiutował w meczu z GKS Bełchatów i wybronił trzy sytuacje sam na sam z Pawłem Buzałą. Bronił pewnie, absolutnie nie było widać u niego śladów tremy. Przed tygodniem uratował Lechii wygraną w Lubinie z Zagłębiem, broniąc w doliczonym czasie gry sytuację sam na sam. W sobotę nie dał się pokonać piłkarzom Lecha Poznań, zatrzymując m.in. groźne strzały Semira Stilicia i Aleksandra Toneva. - Trudniejszy był chyba ten Stilicia. Nie dość, że byłem zasłonięty, to piłka poszła jeszcze po rykoszecie. Zobaczyłem piłkę w ostatniej chwili, ale udało mi się ją odbić - mówi Pawłowski.

18-letni piłkarz dodaje, że woda sodowa nie uderzy mu do głowy. - Spokojnie, ja twardo stąpam po ziemi. Na dwa dni przed meczem trener Dariusz Gładyś [trener bramkarzy Lechii] zabronił mi nawet udzielać wywiadów, zresztą ja też chciałem się już odciąć się od tej całej wrzawy i skupić na meczu. Ale żadnym bohaterem nie byłem. Można powiedzieć, że miałem więcej szczęścia niż rozumu. Chyba ktoś dzisiaj czuwał nad tą moją bramką, bo pomógł mi i słupek i poprzeczka. Mówią, że każdy bramkarz musi mieć trochę farta i mnie on w tym spotkaniu wyjątkowo sprzyjał - mówi Pawłowski, wspominając strzały w słupek Artioma Rudniewa i w poprzeczkę Jakuba Wilka. Ten drugi miał miejsce po niepewnej interwencji Pawłowskiego po dośrodkowaniu.

Na razie jedyny mankament to właśnie gra na przedpolu. Pawłowski często źle oblicza lot piłki, na razie bez konsekwencji. - To prawda, muszę przyznać, że miałem ogromne problemy z wrzutkami zawodników Lecha. To były mocno bite piłki, które spadały na 6-7 metr. Starałem się wychodzić do tych dośrodkowań i je łapać lub piąstkować, ale w polu karnym był taki tłok, że nie zawsze się udawało. Tym bardziej cieszę się, że znów skończyłem na zero z tyłu - przyznaje Małkowski.

To już 270 minut bez puszczonego gola od momentu jego debiutu. Jeśli w następnym spotkaniu ze Śląskiem Wrocław zachowa czyste konto przez 29 minut, pobity zostanie dotychczasowy powojenny rekord należący do Fabiańskiego, dziś bramkarza Arsenalu Londyn. - W czasie meczu w ogóle o tym nie myślę. Na pewno byłoby fajnie pobić ten rekord, ale na pewno nie będę we Wrocławiu nerwowo zerkał na zegar i odliczał minuty do rekordu - zapewnia Pawłowski.

Dyskutuj z ludźmi, nie z nickami. Nie bądź anonimowy na Facebook.com/Sportpl ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.