Michał Żewłakow: Wolałbym usłyszeć od Smudy "Mam cię, k....a, dość"

- Trener Smuda nie umie powiedzieć człowiekowi prosto w oczy, co naprawdę o nim myśli. Choć stanowczo nie powiedział, że jestem za stary, za słaby i mam zły wpływ na młodszych kolegów, a ja nie czuję się wypalony ani zmęczony fizycznie, to wiem, że więcej nie chciał mnie powoływać - mówi Michał Żewłakow, który marcowym meczem z Grecją w Pireusie pożegnał się z reprezentacją, w której rozegrał najwięcej meczów - 102. 22 kwietnia środkowy obrońca tureckiego Ankaragucu skończy 35 lat. Być może po sezonie wróci do polskiej ligi.

Sport.pl na Facebooku! Najświeższe informacje ?

Robert Błoński: Mecz z Grecją naprawdę był ostatnim w kadrze?

Michał Żewłakow: Nie widzę możliwości dalszej współpracy z trenerem Smudą. I to nie dlatego, że Żewłakow nie chce, tylko selekcjoner dobitnie dał mi do zrozumienia, że jestem niepotrzebny w jego drużynie. Mamy różne spojrzenia na pewne kwestie i, choć trener stanowczo nie powiedział, że jestem za stary, za słaby i mam zły wpływ na młodszych kolegów, to wiem, że więcej nie chciał mnie powoływać. Jak sio, to sio.

Do października ubiegłego roku byłeś niezbędnym zawodnikiem układanki Smudy. Selekcjoner dał ci opaskę kapitana, przetrwałeś u niego jako jednego z niewielu z zespołu Beenhakkera.

- Nigdy nie dałem trenerowi Smudzie powodu, by poczuł się zagrożony z mojej strony. Nie atakowałem go, nie wyśmiewałem. A jeśli już się śmiałem, to dlatego że powiedział coś zabawnego. Nie o futbolu, bo na tym się zna, ale np. o Irku Jeleniu i Januszu Gancarczyku mówił: "Jesteście podobni jak dwa kalosze".

Dogadywaliśmy się, ale nie jestem człowiekiem, który nagle zacznie zmieniać swoją osobowość po myśli innej osoby. Grałem w reprezentacji przez dwanaście lat u sześciu różnych trenerów. Z żadnym, do czasów Smudy, nie miałem konfliktu. A bywało, że zachowywałem się bardziej niegrzecznie niż ostatnio. Kiedyś bardziej starałem się zwracać na siebie uwagę.

To znaczy?

- Pokorny nie byłem nigdy, żarty lubię i zawsze coś mi do głowy strzeliło. Ale akurat u Smudy, jako najstarszy w drużynie i do tego kapitan, starałem się jak najlepiej przyjmować młodych. Żeby czuli się dobrze w zespole. Kiedyś tak w kadrze nie było. Obecna reprezentacja jest najgrzeczniejszą z tych, w których grałem. A i tak afera goni aferę. Czarną owcą drużyny zostałem ja.

W moim wieku nie muszę udowadniać, jakim jestem człowiekiem i na co mnie stać. Trener Smuda zdążył mnie poznać. Przez kilkanaście lat nie dałem większej plamy w kadrze. Wiecznie 29 lat mieć nie będę i może teraz dużo lepszy bym nie był, ale nikt się za mnie nie wstydził na boisku. Ale to trener układa drużynę po swojemu i może któregoś dnia stwierdził, że jestem już niepotrzebny. W tej sytuacji nie widziałem innego rozwiązania, jak tylko...podziękować za grę w reprezentacji.

To ty wymyśliłeś zakończenie akurat w Pireusie?

- Tak. Miałem sygnały z PZPN i reprezentacji, że jest wola, by takie pożegnanie dla mnie zorganizować. Kontaktowałem się z dyrektorem drużyny Konradem Paśniewskim i nowym kapitanem Kubą Błaszczykowskim. Z kolei Konrad rozmawiał z prezesem Grzegorzem Latą. Z trenerem porozmawiał mój menedżer.

Każdy chciał tego pożegnania, więc to też była dla mnie odpowiedź, czy jeszcze na mnie liczą w kadrze. Zobaczyłem, że dla selekcjonera jestem większym problemem, niż mógłbym być wsparciem. Dlatego mecz z Grecją na stadionie Olympiakosu, w którym spędziłem cztery lata i zdobyłem trzy mistrzostwa Grecji, spadł jak gwiazdka z nieba. Odkładanie tego nie miało sensu. Im bliżej do Euro, tym będzie więcej nerwów i poważniejszych meczów. Mam nadzieję, że występem w Pireusie trenerowi Smudzie nie zakłóciłem harmonogramu przygotowań do Euro.

Słyszałem, że to zawodnicy - z kapitanem Błaszczykowskim na czele - wymogli na trenerze twoje pożegnanie. Gdyby to zależało tylko od Smudy, nie zagrałbyś ani w Pireusie, ani nigdzie.

- Też tak słyszałem, ale nieoficjalnie. Bo trener Smuda nie umie powiedzieć człowiekowi prosto w oczy, co naprawdę o nim myśli. Do dziś nie wiem na sto procent, jakie ostatecznie ma o mnie zdanie. Żegnaliśmy się niby w zgodzie, ja też nie chciałem, żeby odczuł z mojej strony niechęć. Jeśli dla nas obu nie ma miejsca w jednym zespole, to tym, który musiał zrezygnować, byłem oczywiście ja.

Dlaczego uważasz się za problem reprezentacji Smudy?

- Ja tak nie uważam, ale trener tak uważa.

Skąd ta niechęć?

- Spytaj trenera.

A sam mecz z Grecją? Początkowo miałeś grać dziesięć minut, potem pół godziny. Aż wreszcie spędziłeś na boisku godzinę, choć trener zamierzał zdjąć cię z boiska dopiero tuż przed końcem.

- To najlepszy dowód, jak zdecydowany jest selekcjoner. Pierwsze ustalenie było takie, że wyprowadzam zespół na boisko, grają hymny, wymieniamy proporczyki, sędzia zaczyna mecz, a ja przy pierwszej okazji schodzę z boiska.

Trener chciał, by tej zmiany w ogóle nie wpisywać w protokół UEFA. W oficjalnym meczu międzypaństwowym to oczywiście było niemożliwe.

O wszystkim wiem od osób, które bezpośrednio przygotowywały to pożegnanie, żeby - jak chciał selekcjoner - "nie wyglądało po wiejsku". Kiedy delegat nie zgodził się na pominięcie zmiany w protokole, nastąpiła zmiana planów i miałem grać przez kwadrans.

Poszedłem do trenera i spytałem: "Jak to w końcu ma wyglądać, jak mam się przygotować do meczu, czy wyjdę tylko na symboliczną chwilę". Powiedział, że chce, abym zapamiętał atmosferę spotkania, żeby to naprawdę była dla mnie pamiątka i żebym trochę jednak pograł w piłkę. Po 30 minutach, w odpowiedniej chwili, miała być zmiana. Nie było. Dograłem do końca pierwszej połowy, wyszedłem na drugą.

Po godzinie sam poprosiłem o zmianę. Uznałem, że nie ma sensu, by zawodnik na którego trener więcej nie liczy, będzie zajmował miejsce temu, który ma szansę zagrać na Euro. Tomek Jodłowiec wyszedł z nami od razu na przedmeczową rozgrzewkę i był gotowy do wejścia przez cały czas. Tylko sygnału z ławki nie miał. Uznałem więc, że godzina wystarczy i warto, żeby Tomek zagrał. Zaznaczyłem się na boisku i dlatego poprosiłem o zmianę.

Słyszę żal i rozgoryczenie.

- Bo wyobrażałem sobie, że mój koniec w kadrze będzie inny. Licznik moich występów miał bić dalej, bo nie czułem się wypalony ani zmęczony fizycznie. Przeliczyłem się. Nie będę rozpaczał, poukładam sobie życie tak, bym wciąż chodził uśmiechnięty. Reprezentacja radziła sobie nie bez takich zawodników jak Żewłakow, więc i teraz nie zginie. Skończył się rozdział, w który włożyłem wiele serca i zdrowia. Nigdy nie ignorowałem kadry, jeździłem na mecze w najbardziej nawet niewygodnych terminach. Uważałem, że to mój obowiązek, więc kiedy miałem w niej zagrać po raz ostatni, nie miałem pewnie specjalnie szczęśliwej miny. Starałem się opanować emocje i koncentrację. Ale przeżywałem to.

Konflikt ze Smudą zaczął się w październiku, w drodze powrotnej z Kanady do Paryża. W samolocie wypiłeś z Arturem Borucem za dużo wina, chodziłeś po samolocie. Smuda uznał, że zachowaliście się niegodnie reprezentantów Polski i przestał was obu powoływać.

- Wtedy mleko się wylało. Do dziś uważam jednak, że reakcja trenera nie była adekwatna do zdarzeń. Ale ma prawo do każdej decyzji, bo to on wybiera piłkarzy, którzy mają gwarantować wyniki.

Picie wina to wzór zachowania kapitana reprezentacji dla młodszych?

- Wypiłem trzy małe butelki wina. Z plastikowych kieliszków, a nie prosto z butelki, jak słyszałem. Gdybym z Arturem wypił cały zapas wina, co też ponoć miało miejsce, na lotnisku nie poszedłbym jako pierwszy do dziennikarzy. Z tego, co pamiętam, trenera Smudy nie było przy mikrofonach. Miałem na sobie strój Michaela Jordana i może to było niestosowne.

Zrezygnował z was z dnia na dzień.

- Chciałbym wiedzieć dlaczego. Może po prostu nie lubił nas obu. Wszystko spadło na mnie jak grom z jasnego nieba. O tym, że ze mnie rezygnuje, nawet nie był w stanie powiedzieć osobiście, a przecież wcześniej relacje między nami nie były napięte. Czy to jednak się trenerowi podoba, czy nie, to zdecydowanie bardziej zależy mi na przyjaźni z Arturem niż z nim. Nie chcę płakać, ale to, co wydarzyło się w samolocie do Paryża, jeszcze 15 lat temu byłoby postawione za wzór zachowania podczas powrotu z meczu kadry.

Nawet w Pireusie niczego nie wyjaśniliście?

- Rozmawialiśmy tak, żeby niczego nie powiedzieć. Decyzja zapadła. Smuda omijał temat, a ja jestem nim zmęczony. Wolałbym usłyszeć od niego w oczy: "Mam cię, k....a, dość". To by do mnie trafiło.

Zakazał drużynie wyjścia po meczu na twoje pożegnalne buzuki.

- Mieli ochotę przyjść. Ale są młodzi, przed nimi wielka impreza i szansa. Ostatnio przecież kadrę co chwila dotykały skandale i teraz nikt nie chce się wychylać, żeby podzielić los mój czy Artura. Przykro mi było, ale co mogę powiedzieć? Zaproszeni byli wszyscy zawodnicy i cały sztab trenersko-medyczny. Dowódcą jest selekcjoner i on wydał rozkaz. Ten w Atenach padł przed meczem i brzmiał: "Nie ma żadnego wyjścia na pożegnanie Żewłaka". Wszyscy się dostosowali. Spodziewałem się, że trener tak się zachowa. Przynajmniej w stosunku do mnie jest konsekwentny. Nawet w małych sprawach cierpiał, jeśli o mnie chodziło. Odciążyłem go więc z kolejnych odcinków serialu.

Zespół i jego wizerunek tworzy trener. Smuda otoczył się grzecznymi zawodnikami. Zrezygnował z Mariusza Lewandowskiego, Artura Boruca i mnie, czyli ludzi, którzy już coś widzieli, gdzieś zagrali i dotknęli wielkich imprez. Niekoniecznie musieliśmy dotrwać do Euro w jedenastce, ale mogliśmy przekazać doświadczenie, pokazalibyśmy, na czym polega gra i bycie w kadrze.

Na czym polega?

- Na umiejętności dogadania się z mediami, rozwiązywania problemów pozaboiskowych w sposób, który nikogo nie zszokuje i nie wpłynie na zespół. Czyli tylko we własnym gronie!

Czy grzeczna drużyna ma szanse na Euro?

- Nie skreślam jej. Kilka dobrych meczów spowoduje, że zacznie się nakręcać. Są w niej piłkarze, którzy coś potrafią, ale na wielkich turniejach samymi umiejętnościami ciężko osiągnąć sukces. Poza tym organizujemy Euro, nie gramy w eliminacjach, w których zwykle piłkarze stawali się zespołem. A i tak później niczego na trzech wielkich imprezach nie osiągnęliśmy, choć wydawało się, że mamy i umiejętności, i charakter. Dlatego na Euro będziemy wielką zagadką. Potrafimy zagrać dobry mecz i za chwilę słaby. Zespołowi brakuje regularności i powtarzalności. Na wielkim turnieju to niezbędne.

Dziś nie wiadomo, jak Polacy zagrają kolejny mecz.

- Prawda, ale robienie paniki po meczu z Litwą to bicie piany. Za dwa miesiące wszyscy o nim zapomną. Może przyćmić go inne dobre spotkanie towarzyskie. Dziennikarze muszą krytykować, ale zawodnicy nie powinni sobie brać tego do serca. Dopiero na sto dni przed Euro będzie można mówić, jaką mamy drużynę i szanse. Zaczyna się ostatni rok przed Euro. Zagramy z Francją i Niemcami. Pojedynki będą miały oprawę, przyjdą kibice. To będzie namiastka mistrzostw.

Drużyna jest grzeczna, a i tak ciągle czyta się o aferach.

- Prowokuje sam selekcjoner. Ciągle mówi o dyscyplinie, powtarza, że sam zrobi porządek i pakuje się we własne sidła. Piłkarze nigdy nie byli grzeczni. Choćby wybrał najświętszych, i tak po 10 czy 14 dniach skoszarowania w hotelu przychodzi moment, że człowiek ma ochotę się rozluźnić, upuścić presję w swoim gronie. Rację ma Zbigniew Boniek: "Nie trzeba się upić, tylko napić, pośmiać i wrócić do hotelu".

Prasa też szuka wrażeń. Wystarczy zdjęcie kadrowicza przy piwie i od razu jest tytuł: "Alkohol rządzi kadrą". A kibice, częściej niż na dobre mecze, czekają, aż zespół się potknie, przegra, ktoś zrobi skandal obyczajowy i wtedy jest radocha.

Smuda daje sobie radę?

- Zweryfikuje to czas i wyniki, ale moim zdaniem prowadzi kadrę jak klub. W klubie nigdy nie zagrają wszyscy najlepsi polscy piłkarze. W kadrze nie tylko mogą, ale wręcz powinni.

Dla mnie najlepszym polskim bramkarzem jest Artur Boruc. U Smudy nie gra ze względu na ciężki charakter, i to, że zawsze ma własne zdanie, którego nie boi się mówić.

Patryk Małecki wyróżnia się w lidze, ale w kadrze go nie ma - też cierpi za swój charakter.

W reprezentacji powinni być najlepsi, a nie najgrzeczniejsi. Dla Smudy wartość sportowa nie zawsze jest kryterium przy powołaniach. Rządzi nim niekonsekwencja - co innego mówi, co innego robi. Sam zraża do siebie piłkarzy, ostatnio w Kownie skrytykował Irka Jelenia za to, że znowu był kontuzjowany. Jakby wcześniej Irek nigdy nie miał problemów.

To trener - jednoosobowo - odpowiada za to, że mnie nie ma już w kadrze. Jak chce, to potrafi wstawić się za piłkarzem. Tak było ze Sławkiem Peszko. Jak nie chce, to potrafi go "umyć". Mnie umył.

Nie masz już dość futbolu?

- Nie kończę z graniem, ale zaczynam być mentalnie zmęczonym grą za granicą. Występy w wielkich klubach już mi nie grożą. Chcę więc wrócić do Polski, poukładać sobie życie i przygotować do startu po karierze. Z Ankarą mam jeszcze roczny kontrakt, ale jest możliwość, żebym go rozwiązał. Może za miesiąc powiem więcej. Widziałem wypowiedź dyrektora sportowego Legii Marka Jóźwiaka, że widzieliby mnie na Łazienkowskiej. Miłe. To klub z mojego miasta, który zawsze gra o najwyższe cele. A tylko to mnie interesuje.

Reprezentanci Polski przeciw Manuelowi Arboledzie ?

Więcej o:
Copyright © Agora SA