Piłka nożna. Przemysław Tytoń: Na Euro chcę być numerem jeden

Najlepszy polski bramkarz? Sławek Szmal! Nie ma lepszego na świecie. A w futbolu? Głupio mówić o sobie. Najlepszy zagra na Euro 2012 - uśmiecha się 23-letni Przemysław Tytoń z Rody Kerkrade.

Jest jedynym bramkarzem, którego trener Franciszek Smuda powołał na trzy ostatnie zgrupowania reprezentacji. Selekcjoner mówi o nim: "W walce o miejsce w kadrze może pogodzić rezerwowych". Jego konkurenci - Artur Boruc, Tomasz Kuszczak, Łukasz Fabiański i Wojciech Szczęsny - nie grają w swoich klubach, Tytoń ma pewne miejsce w Rodzie.

We wtorek reprezentacja leci do Chicago, gdzie 9 października zmierzy się z USA. Trzy dni później w Montrealu gra z Ekwadorem. - W klubie mówili z przekąsem: "Szkoda, że nie lecisz na Grenlandię" i pytali, czy nie mogliśmy zagrać jeszcze dalej - opowiada Tytoń. - Na szczęście do Europy wracamy w czwartek, a mecz ligowy jest dopiero w niedzielę. Dam radę.

Porażek nie pamiętam, sukcesów nie świętuję

Jestem z Zamościa, tam zaczynałem w drużynie AMSPN. Na pierwszych zajęciach trener kazał mi stanąć w bramce i tak zostało. Nie wiem, dlaczego, nie byłem nawet najwyższy w grupie. Buntowałem się, bo uważałem się za urodzonego napastnika i chciałem strzelać gole. Po roku przestałem narzekać, choć czasem się zastanawiam, co ja robię, gdy schodzę z treningu tak ubłocony, że świecą mi się tylko oczy.

Po skończeniu 16 lat chciałem odejść do Hetmana. Kluby się nie dogadały, ja się uparłem, więc okręgowy związek zdyskwalifikował mnie na rok. Miałem zakaz wstępu na obiekty, zabroniono mi grania i trenowania. Zawziąłem się i przyrzekłem, że wrócę. Zdyskwalifikowanych było więcej, wytrwałem tylko ja. W 2005 roku trafiłem do Hetmana, a po kilku miesiącach kupił mnie Górnik Łęczna. W sierpniu, w wieku 18 lat, zadebiutowałem w ekstraklasie, bo Andrzej Bledzewski pauzował za czerwoną kartkę, a Robert Mioduszewski był kontuzjowany. W tamtym sezonie rozegrałem jeszcze cztery mecze ligowe. Sezon 2006/07 rozpocząłem jako numer jeden w Górniku, grałem w młodzieżówce. Świat wydawał mi się różowy.

We wrześniu do Łęcznej przyjechał Lech. Szybko było 0:1 i goście atakowali. Oddali strzał i zanim złapałem piłkę, już myślałem, żeby rzucić ją do obrońcy. Nie skupiłem się i wypadła mi z rąk pod nogi napastnika. Przegraliśmy 0:3, w następnym meczu było 1:5 z Pogonią i przestałem grać. Po tamtych błędach nie spałem. Dziś już nie rozpamiętuję porażek, nie upajam się sukcesami. Wtedy w Łęcznej zdecydowałem, że wszystko stawiam na futbol. Liceum skończyłem, ale z powodu zbyt dużej liczby opuszczonych godzin nie zostałem dopuszczony do matury.

Kiedy w 2007 roku Łęczna została zdegradowana za korupcję, byłem w szoku. Do najmłodszego w szatni mało docierało. Chciałem jak najszybciej rozwiązać kontrakt z winy klubu i zmienić otoczenie, żeby nigdy nie być kojarzonym ze szwindlami. Ale nie myślałem, że następny klub znajdę za granicą. Chcieli mnie Górnik i Korona, ale po MŚ do lat 20 w Kanadzie, gdzie byłem rezerwowym, na testy zaprosiło mnie PSG i Roda. Zdecydowałem, że jeśli tylko zaproponują kontrakt, do polskiej ligi nie wracam.

Ty nie jesteś Dudek

Do Paryża pojechałem z menedżerem Tadeuszem Fogielem. Numerem jeden był tam reprezentant Francji Mickael Landreau. Kontrakt miał też inny bramkarz, dla mnie szykowali rolę trzeciego. Sygnały z Kerkrade były bardziej optymistyczne. Trener Raymond Atteveld obiecał, że z Belgiem Bramem Castro będziemy mieć równe szanse na grę. Wybrałem mniejszy klub, ale większe perspektywy.

Castro spędził z drużyną cały okres przygotowawczy. Zaczął bronić i nie dał trenerowi najmniejszych powodów do zmiany. Roda awansowała do finału Pucharu Holandii i baraży o Ligę Europejską. Dopiero wiosną 2008 roku zadebiutowałem z Heraclesem Almeo. Zremisowaliśmy 0:0, ale to było całe moje granie w pierwszym roku na Zachodzie.

Przeskok był duży, do Kerkrade pojechałem sam, ale poradziłem sobie. To tylko półtorej godziny samolotem od Warszawy. Zresztą mając 18 lat, przeprowadziłem się z Zamościa do Łęcznej. Też półtorej godziny od domu, tyle że samochodem. W Rodzie dobrze wspominają Henryka Bolestę, Tomasza Iwana, Arkadiusza Kaliszana, Piotra Kasperskiego i Mariusza Kukiełkę, którzy przede mną grali i to mi pomogło. W Holandii szacunkiem darzą Tomka Rząsę i Jurka Dudka, którzy byli gwiazdami Feyenoordu. Nikt nie porównuje mnie do Jurka. Każą mi być sobą i wypracować własny styl. Życzyli jednego: żebym poszedł w jego ślady i ligę holenderską zamienił na Premiership.

Wycięta łąkotka, zła rehabilitacja

Sezon 2008/09 zaczęliśmy słabo. Po paru kolejkach zwolniono Atteveltda. Przeciwko Willem II prowadził nas asystent, od poniedziałku do klubu przychodził Harm van Veldhoven. Dowiedziałem się, że mam grać, ale dzień przed meczem z Willem doznałem paskudnego urazu, który skończył się wycięciem części łękotki. Załamałem się. Na początku rehabilitacji van Veldhoven zaprosił mnie do gabinetu i obiecał, że po powrocie do formy da mi szansę. Pamiętał mnie z meczu przeciwko Germinal Beerschot, który wcześniej prowadził. Przeżyłem dziewięć miesięcy gehenny, bo początkowo za rehabilitację odpowiadali ludzie, którzy się na tym nie znali. Przez nich straciłem cały 2009 rok. Na nogi postawił mnie dopiero Egid Kiesow, który dziś pracuje w reprezentacji Holandii.

Do gry byłem gotowy dokładnie rok temu, ale van Veldhoven zesłał mnie do rezerw i nie zabierał nawet na ławkę pierwszej drużyny. Tłumaczył, że chce mnie zdrowego i do grania, a nie rezerwowego na ławkę. W końcu w styczniu wszedłem do bramki Rody i stoję w niej do dziś. W maju dostałem powołanie do kadry.

Konkurencja właściwie żadna

Niedawno podpisałem dwuletni kontrakt z Rodą. Rozmawiałem o nim przez kilka miesięcy. Prezes pytał: "Mamy sprowadzić doświadczonego bramkarza czy młodego, który w przyszłości cię zastąpi?". Powiedziałem tylko, że zależy mi na graniu. Wzięli 20-letniego Mateusza Prusa i o rok młodszego Holendra z rezerw. Prus to chłopak z... Zamościa, mieszkał na sąsiednim osiedlu. Znaliśmy się z widzenia, ale spotkaliśmy dopiero w zagranicznym klubie. Hierarchia bramkarzy w Rodzie nie podlega dyskusji. Wszystkim zależy, żebym się wypromował i odszedł za dobre pieniądze. Tak działa Roda. Nie robi wielkich transferów, bierze zawodników bez kontraktów bądź za niewielkie pieniądze. Ani ja, ani nikt w klubie nie wyobraża sobie, że w Rodzie skończę karierę. Dlatego mam taki komfort. Wygraliśmy osiem z dziewięciu meczów tego sezonu, w tym jeden pucharowy. Mamy 15 punktów, ale to nie wystarczy nawet do utrzymania.

Kadra: Ten, który gra, ma większe szanse

Na zgrupowaniach trener Smuda powtarza, że podczas Euro będzie bronił ten, który regularnie gra w klubie. Musi mieć bramkarza w formie, mocnego i pewnego. Na ławce nikt pewności nie zdobędzie. Nie wiem, czy dostanę szansę, do Euro zostało ponad półtora roku. Wiem, że do tego czasu będę grał w klubie. Jeśli przegram rywalizację w kadrze, będę przynajmniej miał spokojne sumienie, że zrobiłem wszystko. Dlatego dziś nie zamieniłbym się z rezerwowym Arsenalu, Manchesteru United, Fiorentiny czy choćby Realu. Wybrałem stabilizację i pewną grę w europejskim średniaku. Wiem, że nigdzie - choćby to była ławka Realu - nie jest fajnie na niej ciągle siedzieć, nie mając perspektywy grania. Samymi treningami ciężko się rozwijać. Przeżyłem to. Umiejętności pokazuje się i zdobywa graniem w stresie.

Mam ambicję być numerem jeden, ale wiem, że dziś koledzy mają większe zaufanie do Artura. Czas jednak pracuje na moją korzyść, im więcej będę grał, tym lepiej się poznamy. Artur też nie miał łatwych początków w kadrze.

Kadra nie wygrała sześciu ostatnich meczów i to jest frustrujące. Wstyd mi za takie mecze jak z Australią, kiedy mieliśmy mnóstwo szans, a wykorzystaliśmy tylko jedną, albo przeciwko Ukrainie, kiedy prowadząc 1:0, straciliśmy gola z kontry w ostatniej minucie.

Po meczu z Australią w Krakowie zjadłem z drużyną kolację w hotelu i za zgodą trenera pojechałem do rodziny w Krakowie. Nie wiem, co później działo się w hotelu. Może to i dobrze? [Maciej Iwański i Sławomir Peszko zostali przyłapani przez Jacka Zielińskiego, asystenta Smudy, na korytarzu o czwartej rano. Obaj złamali regulamin i nie ma ich w kadrze na mecze z USA i Ekwadorem.

Wyimek

Gram z numerem 22. Narzeczona znalazła w internecie, że ta liczba oznacza "wielki powrót". Byłem wtedy kontuzjowany, ale zdołałem się podnieść, wywalczyć miejsce w klubie i zadebiutować w reprezentacji

Dla "Gazety" Jacek Kazimierski - trener bramkarzy w reprezentacji Polski

Na początku roku Artur Boruc miał problemy osobiste i szukał klubu, dlatego nie dostawał powołań. Łukasz Fabiański zagrał słabo pod koniec sezonu, a Tomek Kuszczak nie grał w ogóle. Rozglądałem się za bramkarzami, którzy bronią. Tytoń był jednym z nich. Zadzwoniłem do mieszkającego w Holandii Janusza Kowalika, który dał mi o nim kilka informacji. Pojechałem raz, drugi, porozmawiałem z trenerami Rody, obejrzałem go w akcji i dostał powołanie. Dla reprezentacji to dobrze, że gra w podstawowym składzie. Brak konkurencji nie zdemoralizuje go. Tytoń taki ma charakter, że nie musi czuć konkurencji, by mieć motywację. Mobilizuje go kadra i perspektywa gry na Euro. Jest zdolny, młody, ma niezłe warunki fizyczne i jak na swój wzrost (193 cm) jest szybki. Nie ma jednej cechy, która go wyróżnia. Ważne, że nie boi się grać i nabiera pewności.

Mówiłem, że w bramce na Euro może pojawić się ktoś całkiem nowy. Kariery w piłce rozwijają się szybko. Kiedyś swoją szansę wykorzystał Artur, teraz szanse ma Tytoń. Jeśli rezerwowi nie zaczną grać, będą mieli ciężko. Za kilka miesięcy kredyt zaufania dla rezerwowych zostanie zweryfikowany.

Dziś jeszcze nie ma jeszcze numeru jeden w bramce, ale Boruc i Tytoń wybijają się ponad resztę. Przeciwko USA zagra Artur, z Ekwadorem Przemek. W zależności od wyniki na 15-20 minut może wejść Grzesiek Sandomierski.

Fabiański nie uratował Arsenalu

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.