Czy Boruc znów weźmie świat za twarz

Przestaliśmy już pamiętać, że Artur Boruc, który w sobotę wrócił do reprezentacji Polski (1:1 z Ukrainą), bywał bohaterem wieczorów w Lidze Mistrzów, a między słupkami Milanu wyobrażali go sobie nie łgarze z brukowców, lecz przyznający się do tego publicznie trener Carlo Ancelotti. Wizerunek sportowca ponadprzeciętnej klasy wyparła pulchna sylwetka sportowca zapuszczonego, o potarganym życiu osobistym, częściej prymitywnie skandalizującego niż ratującego drużynę. Sportowca, od którego koszmarnych błędów rozpoczął się upadek reprezentacji w eliminacjach do mundialu w RPA.

Czy Boruc przepoczwarzy się jeszcze raz? Ostatnio w jego życiu - zawodowym i prywatnym - mnóstwo się zmieniło. Przeprowadził się z Glasgow do Florencji; z klubu, w którym był idolem, przeszedł do klubu, w którym niełatwo będzie wyrwać się z rezerwy; nowa partnerka urodziła mu córkę. To mógł być okres stabilizacji i refleksji.

W sobotę zobaczyliśmy Boruca odchudzonego i już nie rozedrganego, lecz pewnego w gestach, dającego silne wsparcie całej drużynie. Czasu, by odżyć, nasz niedoszły gwiazdor europejskich stadionów ma sporo. Skończył 30 lat, więc wśród bramkarzy wciąż może uchodzić za przyszłościowego - połowa drużyn Serie A wystawiła w ostatniej kolejce starszych, najładniej fruwał czterdziestolatek Antonioni. W angielskiej Premier League Polak w swojej specjalności należałby wręcz do młodszych. Przecież van der Sar urodził się w 1970 roku, Friedel w 1971, Schwarzer i Hahnemann w 1972, Jaaskelainen i Harper w 1975, Given i Sorensen w 1976, Robinson i Howard w 1979...

We Włoszech musiał Boruc wywrzeć wrażenie, inaczej nie wywołałby dyskusji - podnoszonej i przez fanów, i przez fachowców - czy znakomity Sebastien Frey nadal pozostaje numerem jeden między słupkami Fiorentiny. Tam wciąż widzą w naszym rodaku bramkarza o fantastycznych umiejętnościach, któremu równowagę odebrały burzliwe perypetie pozaboiskowe.

Gdyby odzyskał pion, w perspektywie Euro 2012 mógłby okazać się dla cierpiącej na deficyt ludzi z charyzmą reprezentacji Polski bezcenny. Niewielu pośród wybrańców Franciszka Smudy grało w minionych latach w zagranicznym klubie równie regularnie, żadnego - jeszcze raz: żadnego - poważni komentatorzy nie umieszczali w ścisłej czołówce najlepszych na swojej pozycji w Europie ("La Gazzetta dello Sport" wyniosła go swego czasu na podium wśród golkiperów). To istotne argumenty, do mnie najmocniej przemawia inny - otóż Boruca pamiętam jako naszego jedynego wysłannika na mundial w 2006 r. i Euro 2008, który podołał wyzwaniom. Wszystkie gwiazdki w typie Żurawskich czy Smolarków pogasły, tylko pod poprzeczką wariował sportowiec godny mistrzowskiej imprezy. Biorących świat za twarz piłkarzy mamy niewielu, właściwie nie mamy ich wcale, a Boruc w zetknięciu ze światem nie garbił się i roztrzęsiony nie kurczył, on rósł tym większy, im bardziej czuł, że gra idzie o nie lada stawkę.

Gdyby przeprowadzić plebiscyt na najlepiej obsadzoną pozycję w naszym futbolu, bramka wygrałaby z braku jakiejkolwiek konkurencji walkowerem, ale zarazem od dawna nie jesteśmy w stanie wyłonić kogoś, kto mógłby wleźć między słupki na stałe i pozwolić nam się nie martwić. Teraz mamy kolejny paradoks - oto Boruc wraca do reprezentacji akurat wtedy, gdy musi znosić wysiadywanie w rezerwie, czego w przeciwieństwie do swoich polskich konkurentów jeszcze nie doświadczył. I niewykluczone, że pojmie, co czują żyjący złudzeniami o rychłym awansie Kuszczak z Fabiańskim - prędko się z tej rezerwy nie podniesie.

Gdyby się podniósł, gdyby wypchnął samego Freya, pozbawiłby nas wątpliwości - reprezentacja miałaby pod ręką przynajmniej jednego gracza klasy światowej.

Kadra Smudy już bez Bandrowskiego  ?

Więcej o:
Copyright © Agora SA