Łukasz Piszczek: Uciszyć szatnię Borussii

Niemcy postrzegają polską piłkę dużo lepiej, niż wygląda ona od środka. Zdarza się, że koledzy z Dortmundu pytają, czemu naszej reprezentacji nie idzie. Całkowicie wytłumaczyć tego zjawiska nie jestem w stanie - mówi piłkarz Borussii Dortmund i reprezentacji Polski, Łukasz Piszczek. Mecz Polska - Niemcy w sobotę o 20:45. Relacja w Sport.pl i aplikacji mobilnej Sport.pl LIVE.

Rozmowa z Łukaszem Piszczkiem, obrońcą reprezentacji

PRZEMYSŁAW ZYCH: Największa dostrzegalna różnica między piłką polską a niemiecką?

ŁUKASZ PISZCZEK: Niemcy są bardzo świadomi swych umiejętności, mają bardzo skuteczny plan, który wprowadzają w kadrze seniorskiej, ale też w reprezentacjach juniorskich. Sukcesy juniorów potrafią przełożyć na dorosłą reprezentację. Każdy, kto wchodzi do drużyny Joachima Löwa, jest świadom, że może pomóc. Wchodzą i nie pękają, to świadczy o odwadze, wierze w swoje możliwości. Szybkości podejmowania decyzji uczą się od najmłodszych lat.

Grasz w Niemczech od siedmiu lat. Przez trzy lata byłeś wypożyczony z Herthy Berlin do Zagłębia Lubin. Na twoich oczach zmieniła się niemiecka piłka, reprezentanci Niemiec stali się wirtuozami. Wcześniej byli rzemieślnikami.

- Gdy w 2007 r. trafiłem do Bundesligi, było inaczej. Wysyp talentów zaczął się później. Mam wrażenie, że postęp stał się widoczny, począwszy od zawodników urodzonych w 1988 r. Zdolni młodzi zaczęli się mnożyć po boiskach Bundesligi.

Który reprezentant Niemiec z nowej fali ci imponuje?

- Thomas Müller z Bayernu. Wydaje się, że nie jest wirtuozem, a potrafi robić niesamowite rzeczy, wpakować bramkę w najmniej spodziewanym momencie. Koledzy z Dortmundu Mats Hummels i Marco Reus mają ponadprzeciętny talent. I Mario Götze. Ich cenię najbardziej.

Efekt zmian w Niemczech jest taki, że mistrzowie świata zaatakują nas wyrównanym ofensywnym kwartetem. Wyobrażasz sobie, jak będzie wyglądał sobotni mecz? To będzie przypominało taniec w ofensywie.

- Wiemy, że musimy przekazywać sobie rywali, co będzie wymagało wielkiej koncentracji. Mam nadzieję, że nam jej nie zabraknie. Wierzę, że będziemy realizować najtrudniejsze zadania.

Zobacz wideo

Byłeś świadkiem zmian w niemieckiej piłce, ale też chyba nastawienia Niemców do polskiej piłki.

- Odkąd gram w Borussii Dortmund, szacunek jest bardzo duży - dla nas, dla drużyny. Niemcy postrzegają nas dużo lepiej, niż polska piłka tak naprawdę wygląda od środka. Zdarza się, że koledzy z klubu pytają, czemu naszej reprezentacji nie idzie. Odpowiadam, że czasami ciężko nam zadziałać jako drużyna. Ale również nie jestem w stanie tego zjawiska całkowicie wytłumaczyć. Niemcy zdają sobie sprawę, że mamy bardzo duży potencjał, nie spodziewam się, by na Stadionie Narodowym nas zlekceważyli. Chcielibyśmy po powrocie do Dortmundu nie słuchać docinków w szatni. Mats Hummels lubi to robić, oddajemy mu z Kubą, no ale w przypadku złego rezultatu nie będzie za bardzo jak.

Do Niemiec emigrowały dziesiątki młodych polskich piłkarzy. Czemu właśnie tobie udało się osiągnąć tam sukces? Czemu to o tobie w 2011 r. prezydent Borussii Hans-Joachim Watzke powiedział: "Nie ma w Bundeslidze drugiego piłkarza, który zrobiłby tak wielki postęp"?

- Jestem człowiekiem, który jeśli obierze sobie cel, to nie odpuści. Kiedy przychodziło rozczarowanie, były dwie opcje: obrazić się i nie grać albo pracować i czekać. A bywało, że nie grałem trzy miesiące. Pracowałem i czekałem, ale wpływ miał nie tylko charakter, ciężka praca czy talent. Trafiałem też w odpowiednie miejsca i na odpowiednich ludzi, którzy byli mi przychylni, takich jak trener Jürgen Klopp. A może powinienem powiedzieć: ludzi, których byłem w stanie do siebie przekonać? Filozofia gry Kloppa stała się mi bliska, on lubi grać pressingiem i okazało się, że mnie to też pasuje.

Takich czynników musi być więcej.

- Moje szczęście w Hercie Berlin polegało np. na tym, że pracował tam Polak. Robert Abramczyk na co dzień zajmował się sprzętem i bardzo mi pomógł na początku. Później w Dortmundzie takim człowiekiem był Kuba Błaszczykowski, z którym znam się od czasów, gdy graliśmy w Gwarku Zabrze. W trudnych momentach potrafiliśmy się wspierać. Do tego wchodziłem do odpowiednich drużyn, w Hercie natrafiłem na zespół bardzo przyjaźnie nastawiony do nowych zawodników, a w Dortmundzie na drużynę zgraną, w której byłem jednym z niewielu nowych elementów, więc łatwiej było o adaptację.

Jesteś takim "niemieckim Polakiem", człowiekiem o podobnej mentalności. Byłeś nim od początku czy musiałeś się przystosować?

- Nie zmieniałem się, Niemcy jakoś mnie nie zdziwiły, taki już przyjechałem. No i szybko nauczyłem się, że na Zachodzie trzeba być cały czas w gazie. Trudnych momentów po drodze było jednak wiele. I wciąż są, jak choćby niedawno, gdy dziennikarze co drugi tydzień pytali, czy wróciłem już do formy sprzed kontuzji. Trochę mnie to denerwowało, ale rozumiem, że przyzwyczaiłem ich do wysokiego poziomu.

Kiedy w Niemczech poczułeś się naprawdę pewny swoich umiejętności? Wiemy, jak wygląda stereotyp Polaka, nie tylko piłkarza, raczej nie akcentujemy swoich atutów.

- Po pierwszym mistrzostwie w 2011 r. Borussia poczuła się naprawdę mocna. Rok później obroniliśmy tytuł, w 2013 r. doszliśmy do finału Ligi Mistrzów. Magazyn "Kicker" w posezonowych rankingach oceniał mnie bardzo wysoko. Teraz jestem trochę niżej, wśród nowych piłkarzy Bundesligi na mojej pozycji kulawych nie ma... Ale myślę, że wrócę na szczyt. W moim przypadku najważniejsze jest przygotowanie fizyczne. I wydaje mi się, że tej jesieni jestem zdecydowanie innym zawodnikiem niż choćby pół roku temu.

Masz 29 lat. Myślisz, że dalej rozwijasz się jako piłkarz?

- Staram się choćby inaczej rozwiązywać sytuacje boiskowe. Niestety, nie może grać Kuba Błaszczykowski, z którym dobrze się rozumiałem. Zawodnik, który gra w jego miejscu, nie zna tak dobrze moich przyzwyczajeń. Atakując, nie poczeka na mnie i nie wprowadzi mnie do ataku podaniem za linię obrony. Wcześniej z Kubą wyprowadzaliśmy przeciwnika w pole, bo dostawałem piłkę od niego i mogłem spokojnie dogrywać do napastnika. Teraz mój styl musiał się trochę zmienić, staram się posyłać decydujące podanie z głębi boiska i cieszę się, że to wychodzi. Nie można się zamykać na nowe rozwiązania.

Lubisz patrzeć na statystyki sprintów czy wygranych pojedynków?

- Statystyki to dla mnie podpowiedź, nad czym powinienem pracować. Ale pamiętam mecz, w którym czułem się wyśmienicie, na boisku byłem nie do przejścia. A potem okazało się, że wygrałem tylko 40-50 proc. pojedynków. Najważniejsze jest to, co i jak się myśli o sobie. Ale zawsze fajnie przeczytać, że zrobiłem 30 sprintów przez 90 minut i że to najwięcej w drużynie.

Liczba sprintów zgadza się po kontuzji?

- Moje statystyki sprzed kontuzji i po niej nie różnią się za bardzo. Ale mój organizm czuł się zdecydowanie gorzej. Po urazie dużo więcej sił kosztowało mnie, żeby mieć podobne osiągi. Teraz, po dobrze przepracowanym okresie przygotowawczym, dużo łatwiej przychodzą mi pewne rzeczy. Dziś jestem w miarę zadowolony ze swojej formy.

Ten problem dotyczył nie tylko ciebie, ale też innych piłkarzy. Dortmund obniżył loty, po siedmiu kolejkach zajmuje dopiero 13. miejsce w lidze. Sezon 2012/13 wycisnął was jak cytrynę?

- Dużo czynników złożyło się na to, że jesteśmy obecnie w tym miejscu. Od roku Borussię trapią kontuzje kluczowych piłkarzy. Pojawili się też nowi zawodnicy, którym łatwiej byłoby wejść do zwartej drużyny. Jürgen Klopp musi rotować składem. Ostatnio powiedział nam, że potrzebujemy trochę czasu, ale stary Dortmund wróci.

Sukcesy Borussii - i twoje indywidualne również - to był m.in. efekt pomysłów Kloppa, choćby ćwiczeń treningowych, w których chodzi o to, by akcję zakończyć strzałem w siedem sekund. Klopp wciąż wymyśla nowe ćwiczenia?

- Na początku, gdy przyszedłem do drużyny, było ich dużo więcej. Mieliśmy więcej czasu, nie występowaliśmy w Lidze Mistrzów. Dziś gramy co trzy dni, poza tym jako drużyna weszliśmy już na inny poziom. Nowych wariantów uczymy się tylko w okresie przygotowawczym. Teraz Klopp przywiązuje dużą wagę do ustawienia w defensywie, gdy nie mamy piłki.

Kilka tygodni temu Polska pokonała Niemców w półfinale siatkarskiego mundialu. Oglądałeś na żywo zwycięski finał z Brazylią.

- Zdzierałem dla naszych gardło, ile mogłem, cieszę się, że im się udało. Widziałem prawie wszystkie mecze, byłem przez ten czas wielkim kibicem siatkówki. Cieszę się, że kariery Mariusza Wlazłego, Michała Winiarskiego czy Pawła Zagumnego zostały tak uwieńczone. Mamy w siatkówce zaplecze, ktoś ich zastąpi, tam funkcjonuje to trochę lepiej niż w piłce. Ale w kraju otworzyło się trochę piłkarskich szkółek dla dzieci. Mam nadzieję, że kiedyś też zbierzemy w piłce takie plony jak siatkarze czy Niemcy w futbolu.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.