Reprezentacja Polski. Nawałka ostatniej szansy

Jeśli znów eksperymentować z polskim trenerem, to pewnie rzeczywiście właśnie teraz, gdy zmienia się system eliminacji do Euro i idealnego kandydata z zagranicy nie widać. Ale niech Adam Nawałka będzie twarzą całego projektu, podobnego do szwajcarskiego czy belgijskiego

Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live na iOS , na Androida i Windows Phone

Wybieranie nowego selekcjonera to nie jest dobry czas dla zdrowego rozsądku, spróbować jednak warto. Choć jestem zwolennikiem trenerów z zagranicy, kogoś wolnego i skrojonego na polskie potrzeby teraz nie widzę. A przynajmniej nie wśród medialnych propozycji: Bielsów, Advocaatów, Stevensów, Domenechów, Trapattonich. Albo świetni, ale za drodzy i średnio do nas dopasowani, jak Bielsa, albo tacy, którym się karta odwróciła, ale nadal się cenią, jak Advocaat i Stevens, albo tacy, z których piłkarze zaczną się szybko śmiać za plecami, jak Domenech i Trapattoni. Już takie żarty za plecami nasza kadra w ostatnich latach przerabiała.

Mit drogiego Beenhakkera

Żeby był sukces, trener i drużyna muszą się zawsze spotkać mniej więcej w pół drogi. Tak jak się kiedyś spotkała Polska z Leo Beenhakkerem. On miał znane nazwisko, ładną przeszłość, ale też był na fali po awansie i udanym mundialu z Trynidadem i Tobago. Do tego szukał właśnie pracy bliżej domu i był niedrogi. Tak, niedrogi, za pierwszy rok pracy dostał 580 tysięcy euro. Waldemar Fornalik, jeśli prawdą są informacje o pensji w wysokości 150 tysięcy złotych miesięcznie, w rok zarabiał 430 tysięcy euro. I nic nie zarobił dla PZPN, a Beenhakker awansem do Euro zapewnił związkowi kilka milionów euro premii od UEFA. Nie warto oszczędzać, ale też nie warto w polskiej sytuacji wyrzucać na trenera więcej niż milion euro rocznie, bo opinia publiczna rozniesie go na strzępy, gdy tylko powinie mu się noga.

Lagerbaeck z mgły

Wtedy Leo był kandydaturą oczywistą. Polska też była wtedy, gdy sięgała po Beenhakkera, w innym miejscu: po dwóch mundialach z rzędu, wprawdzie przegranych, ale wiele byśmy dziś dali, żeby pojechać do Brazylii i znów być na wielkiej scenie, nawet jeśli tylko na trzy mecze. Dziś jesteśmy tylko widzami, do tego szukamy trenera w mniej dogodnym momencie niż wtedy, bo koniec wielkiego turnieju to czas nowych rozdań wśród najlepszych, a koniec eliminacji to zwykle jednak tasowanie kandydatów mniej lub bardziej poobijanych. Dlatego dziś takiej oczywistej kandydatury nie ma. Poza Larsem Lagerbaeckiem oczywiście, ale polowanie na niego to na razie łapanie mgły, bo do baraży miesiąc, odejście Szweda w przypadku awansu Islandii jest niewyobrażalne, a namówienie go do rozmów wcześniej - mało prawdopodobne. Nie wspominając nawet o tym, że taki trener jak on czy Guus Hiddink będą raczej czekać na propozycję poprowadzenia którejś z drużyn, które awansowały do mundialu, ale będą chciały na turniej innego fachowca.

Z drugiego szeregu

Trenera na miarę trzeba by pewnie w tej sytuacji szukać gdzieś w drugim szeregu Niemców, Włochów albo Hiszpanów, bo to najlepsze uniwersytety piłkarskie. Ale wtedy raczej nie będzie mowy o tym, że taki kandydat oszołomi nasze gwiazdy z lig zagranicznych i opinię publiczną od pierwszego wejrzenia, a przecież wielu właśnie w braku oszołomienia Fornalikiem widziało problem obecnej kadry. Wyobraźcie sobie, że Boniek za obiecane dwa tygodnie wraca z kimś pokroju Christiana Streicha, Thomasa Tuchela, czy - powiedzmy - Giampiero Ventury z Torino, jeśli już ktoś ma nam pokazać, jaki pożytek można mieć z Kamila Glika. Wszyscy niebanalni, zaprawieni w taktyce, budowaniu grupy, wszyscy mniej więcej z naszej półki (bo niby dlaczego miałby porzucić obecną pracę dla Polski miałby ktoś taki jak np. Vincenzo Montella z Fiorentiny?). Jakoś trudno sobie wyobrazić rozwijanie przed nimi czerwonego dywanu.

Więc jeśli już ma nie być dywanu i euforii, to może być również Adam Nawałka. Ze świadomością, że to może być też na długo ostatni polski trener kadry, bo jeśli mu się nie uda, następna nominacja dla Polaka będzie groziła rozruchami na ulicach. Teraz jeszcze będzie czas na próbowanie, czekają nas eliminacje teoretycznie najłatwiejsze od dawna, po powiększeniu Euro do 24 drużyn awansuje do turnieju co druga (po odliczeniu folkloru San Marino, Malty, Liechtensteinu, czy Andory) europejska drużyna. Ale mundialu na razie nie powiększają, tam dostać się będzie coraz trudniej i jeśli Nawałka nie awansuje do Euro, nie tylko nie wydźwignie Polski z czwartego koszyka, ale nawet i tego czwartego nie obroni, kadrę może za dwa lata zostawić w pułapce, z której trudno się będzie wydostać.

Niebezpieczne związki

Na kogokolwiek teraz wypadnie, najważniejsze, że wreszcie trener będzie człowiekiem obecnego prezesa, a nie poprzedniego. Taki układ jak z odziedziczonym po Grzegorzu Lacie Fornalikiem rzadko kończy się dobrze, Beenhakker po zmianie Michała Listkiewicza na Grzegorza Latę to też był już dead man walking, może to jest nauka, żeby jednak takie niebezpieczne związki kończyć od razu, nawet za cenę odszkodowania. A skoro prezes Boniek powtarza cały czas, że ważniejsze od kadry jest to, co się dzieje poniżej, tam gdzie trwa produkcja piłkarzy dla reprezentacji, to może Nawałkę, znanego z talentu do odkrywania młodzieży i obrabiania talentów, zrobić twarzą nie tylko kadry, ale całego projektu odbudowywania piłki od dołu. Kogoś, kto ma wręcz przykazane, by zasysać młodzieżowe talenty do kadry jak najszybciej, tak jak to robią w Szwajcarii (już siedmiu piłkarzy, którzy zagrali dwa lata temu w finale ME do lat 21, zostało kadrowiczami) i Belgii.

Szwajcarski piłkarz przyszłości

Trudno wśród tych, którzy awansowali na mundial w Brazylii, znaleźć lepsze przykłady do naśladowania dla nas niż te dwa. Ale nie naśladowania w skali jeden do jednego - tak dobrze nie ma, każdy musi znaleźć swoją drogę, bo nawet szwajcarski i belgijski przykład wykluczają się nawzajem w niektórych kwestiach. Wspólny jest nacisk na piłkę dziecięcą i młodzieżową, zasada, że z młodymi piłkarzami mają pracować trenerzy świetnie wykształceni, a nie zrzuty z seniorskiej piłki, że trzeba gromadzić na szczeblu centralnym jak najwięcej danych, dostępnych dla wszystkich chętnych zaangażowanych w szkolenie. Ale już wykonanie jest różne. Szwajcarzy to przykład obsesyjnego planowania, zaczęli wtedy, gdy dostali organizację Euro 2008. A Belgowie - dopiero kilka miesięcy po tym, jak się w swoim Euro 2000 najedli wstydu. Szwajcarzy wyprzedzają to, co się dzieje w ich klubach, specjalny sztab w federacji analizuje mecze Ligi Mistrzów i innych wielkich turniejów, cały czas udoskonalając swój model piłkarza przyszłości, takiego, na jakiego będzie zapotrzebowanie na rynku, i przekazuje wskazówki klubowym szkółkom (całe premie z awansów na wielkie turnieje są przeznaczane na dalszy rozwój). Belgijska federacja idzie raczej w stronę koordynacji tego, co już się dzieje w klubach, narzuca ustawienie 4-3-3 i dopieszczanie skrzydłowych, zabrania wynikomanii w najmłodszych grupach, tam najważniejsza ma być zabawa w futbol.

Chwała sama przyjdzie

Szwajcarzy powtarzają swoim piłkarzom i ich rodzicom: wyjeżdżajcie do lig zagranicznych najpóźniej, jak się da, najlepiej po zdobyciu jakiegoś trofeum w Szwajcarii, za jak najwyższą cenę, bo inaczej będziecie w nowych klubach mięsem armatnim, a nie piłkarzami, na których się chucha i dmucha. Z Belgii właściwie cała obecna kadra wyemigrowała albo przed dwudziestką albo tuż po niej, a wielu jeszcze jako nastolatkowie. Bo tam rozwój piłki napędza transferowy biznes klubów. To w Standardzie Liege, a nie federacji, powstał np. nowatorski program neurocoachingu, który przyjechał podpatrywać Jose Mourinho. Z racji podatków, położenia, kolonialnej przeszłości, języków ten kraj jest stworzony, by być stacją przerzutową w handlu piłkarzami i kluby wreszcie zaczęły to wykorzystywać. Opierając się na imigrantach lub potomkach imigrantów z przedmieść wielkich miast (Szwajcarzy opierają się z kolei na imigrantach z Bałkanów). Dla zarobku, a nie na chwałę ojczyzny. Chwała sama sobie utorowała drogę.

Swój też może

- Jeszcze trzy lata temu mieliśmy tyle samo talentu, ale traciliśmy głupie gole albo przegrywaliśmy w ostatnich minutach - wspominał niedawno w rozmowie z "El Pais" bramkarz Thibaut Courtois. Brzmi znajomo. Jeszcze kilkanaście miesięcy temu atmosfera wokół belgijskiej reprezentacji była beznadziejna. Dziś jest sukces, z belgijskim trenerem Markiem Wilmotsem. Ottmar Hitzfeld w Szwajcarii to też obcokrajowiec udawany. Kawał życia spędził w Szwajcarii, dom w Niemczech ma rzut kamieniem od granicy. Czyli ze swoim też można, jeśli się ma plan, cierpliwość (bo w przypadku Belgii i Szwajcarii to projekty już dziesięcioletnie) i jeszcze komunikuje się publice wyraźnie, że to ten plan jest najważniejszy. Komunikuje dużo wyraźniej i głośniej, niż to do tej pory robił PZPN, firmuje program młodzieżowy konkretnym nazwiskiem (Michel Sablon w Belgii, Hansruedi Hasler, a potem Peter Knaebel w Szwajcarii, może to tutaj właśnie obcokrajowiec za duże pieniądze przydałby się nam bardziej niż w kadrze?). Wtedy można się od czasu do czasu pomylić, choćby i grubo. Ale nie można zostać z niczym.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.